By ruszyć z bagna ! „W historii bywa górą gwałt i zgnilizna, tym bardziej należy tę niemoc zbadać i godzi się zadać nauce pytanie: czyż tak źle z nami, iż nie ma sposobów, by ruszyć z bagna?” (Feliks Koneczny)
11 kwietnia 2024 r. prof. dr hab. Jan Żaryn został odwołany przez ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego z funkcji dyrektora Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego J. Paderewskiego. Decyzja ta, nosząca w naszym odczuciu znamiona bezprawia, jak i sposób powołania następców pana profesora, budzą nasz protest i zgorszenie.
Pozytywne dziedzictwo obozu narodowego przez dziesięciolecia komunistycznego władztwa nad Polską było intencjonalnie dewastowane i poddawane kłamliwej interpretacji. Skutki tego Polacy odczuwają do dziś. Powołanie w 2020 r. IDMN i mianowanie jego dyrektorem prof. dr. hab. Jana Żaryna dawało gwarancję, że wiedza o dorobku działaczy obozu narodowego, począwszy od płk. Zygmunta Miłkowskiego i Romana Dmowskiego, po prof. Feliksa Konecznego, Tadeusza Bieleckiego czy Marię Mirecką-Loryś, będzie mogła dotrzeć do ogółu Polaków. Bez tego dziedzictwa polska kultura staje się zdecydowanie uboższa. Niezwykłym dziełem IDMN jest też pozyskanie szerokiej spuścizny materialnej działaczy ruchu chrześcijańsko-narodowego oraz instytucji zasłużonych dla kultury polskiej. Nie wolno dopuścić, by praca ta została zmarnowana czy poddana ideologicznej analizie, wynikającej ze znanej klasowej perspektywy opisu, skażonej ahistorycznym przykładaniem współczesnych miar do interpretacji i krytyki przeszłości, w tym zwłaszcza historii Polski i jej oryginalnej politycznej struktury dominacji społecznej.
Powodem naszego protestu jest także ministerialna nominacja dla dr. hab. Adama Leszczyńskiego na p.o. dyrektora IDMN. Pan Leszczyński należy do środowiska naukowo-ideologicznego wyjątkowo krytycznie nastawionego do dorobku chrześcijańsko-narodowego, o czym sam wielokrotnie pisał. W związku z tym nie rokuje on żadnych nadziei na to, że będzie kontynuował dotychczasową politykę badawczą IDMN. Spodziewać należy się raczej, że pan Leszczyński kontynuował będzie dewastowanie dziedzictwa obozu narodowego i poddawał je intencjonalnie kłamliwej – i w swoim stylu ahistorycznej – ewaluacji. Tymczasem w obecnej sytuacji społeczno-politycznej szczególnie istotne jest przywracanie pamięci społecznej o dorobku pomijanych nurtów myśli polskiej tak istotnych dla konstrukcji współczesnej (a ugruntowanej w bogatej tradycji) samoświadomości obywateli Polski.
Wobec powyższego szczególnie ważne jest dalsze rozwijanie 4-letniego dorobku IDMN, budowanego przez pracowników Instytutu oraz dziesiątki naukowców z całej Polski, i kontynuowanie edycji serii wydawniczych, których doprowadzenie do końca stanowi powinność każdego następcy prof. dr. hab. Jana Żaryna. Stanowczo protestujemy przeciwko wypowiedzi ministra KiDN towarzyszącej, bezprawnej w naszym odczuciu, decyzji o odwołaniu prof. dr. hab. Jana Żaryna z funkcji dyrektora IDMN. Powodem dymisji miało być bowiem rzekome wspieranie przez dyrektora tzw. środowisk nacjonalistyczno-ekstremistycznych. Nie wyrażamy zgody na to, by minister obrażał Polaków, dla których dziedzictwo chrześcijańsko-narodowe, jak i szerzej niepodległościowe, jest powodem do dumy, a nie wstydu. Nie jest pasmem zbrodni, a pasmem chwały. Próba stygmatyzowania przedstawicieli legalnie istniejących stowarzyszeń czy fundacji należących do m.in. nurtu narodowego stanowi absolutne zaprzeczenia deklarowanego przez tę władzę przywiązania do demokracji. Odwrotnie – jest przejawem totalitarnego myślenia pana ministra.
Niniejszym apelujemy o przestrzeganie prawa Polaków do kultywowania dorobku naszej Ojczyzny, w tym chrześcijańsko-narodowego, w dotychczas istniejących formach organizacyjnych zapewnianych przez IDMN, z zachowaniem rzetelnego, nienacechowanego ideologią podejścia do ww. dziedzictwa.
prof. dr hab. inż. Dariusz Kardaś Instytut Maszyn Przepływowych PAN
Paweł Nowacki reżyser i producent filmów dokumentalnych, redaktor naczelny portalu Afirmacja.info
Marek Jurek Marszałek Sejmu RP V kadencji
Justyna Melonowska doktor filozofii, Akademia Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej
Marek Budzisz publicysta, uczestnik Ruchu Młodej Polski
Marian Piłka publicysta, działacz opozycji antykomunistycznej od lat 70, poseł na Sejm RP I, III, IV i V kadencji
dr Jan Parys doktor nauk humanistycznych, b. minister obrony narodowej
dr hab. Krzysztof Kaczmarski historyk
dr hab. Wojciech Turek były członek Rady Programowej IDMN
Paweł Witaszek uczestnik opozycji antykomunistycznej, mgr historii
prof. dr hab. Tadeusz Wolsza historyk, członek kolegium IPN
Zbigniew Tyszkiewicz badacz rynku
Jan Pietrzak bard „Solidarności”
Maria Dorota Pieńkowska poetka, muzealniczka
Piotr Łysakowski dr nauk humanistycznych, historyk
Tadeusz Płużański publicysta, pisarz
Michał Drozdek chrześcijański demokrata, prezes Fundacji SPES, m.in. b. doradca premiera Jana Olszewskiego i marszałka Macieja Płażyńskiego
dr Paweł Milcarek filozof i publicysta
Adam Borowski działacz opozycji antykomunistycznej, więzień polityczny, wydawca
Czesław Nowak działacz opozycji antykomunistycznej, więzień polityczny
Andrzej Michałowski działacz opozycji antykomunistycznej, więzień polityczny
Roman Bielański działacz opozycji antykomunistycznej, więzień polityczny
Jerzy Langer działacz opozycji antykomunistycznej, więzień polityczny
Andrzej Osipow działacz opozycji antykomunistycznej, więzień polityczny
Stanisław Fudakowski działacz opozycji antykomunistycznej, więzień polityczny
prof. dr hab. Andrzej Rachuba historyk
prof. dr hab. Krzysztof Kawalec historyk
prof. dr hab. Zofia Zielińska emeryt. prof. Wydziału Historii UW
Krzysztof Robert Górski radny Dzielnicy Śródmieście m.st. Warszawy, działacz społeczny, przewodniczący Stowarzyszenia Mieszkańców Warszawskiego Starego i Nowego Miasta
prof. dr hab. Jacek Bartyzel UMK
Michał Wołłejko publicysta i historyk, pismo naukowe „Glaukopis”, badacz dziejów ruchu narodowego, autor ponad 100 publikacji popularnonaukowych i kilkudziesięciu naukowych
prof. dr hab. Małgorzata Mańka Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu
dr hab. inż. arch. Michał Domińczak Instytut Architektury i Urbanistyki PŁ
dr Wojciech Jerzy Muszyński IPN
dr Jolanta Mysiakowska-Muszynska red. nacz. Rocznika Naukowego “Glaukopis”
dr Stanisław Konarski dr nauk ekonomicznych, em. wykładowca Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie
Anna T. Pietraszek dokumentalistka film., b. prac. TVP, IPN, wykładowca
dr Teresa Bochwic dziennikarka, nauczyciel akademicki
Barbara Szkutnik pedagog, Członek Komisji Rewizyjnej SPJN
dr hab. Stanisław Ryszard Domański prof. em. SGH oraz INE PAN, wiceprezes Międzynarodowego Towarzystwa Muzyki Polskiej im. I.J. Paderewskiego
prof. Mieczysław Ryba prezes Klubu Inteligencji Katolickiej w Lublinie
Jan Pospieszalski muzyk, dziennikarz, publicysta
Mirosław Orłowski dr nauk humanistycznych, historyk
Lech Łuczyński Instytut Ordo Caritatis
prof. dr hab. Maciej Urbanowski UJ
prof. Michał Szulczewski czł. rzecz. PAN
prof. dr hab. Grzegorz Kucharczyk IH PAN
prof. Stanisław Mikołajczak przewodniczący AKO Poznań
prof. zw. dr hab. Bogumił Grott historyk, politolog i religioznawca, emerytowany prof. UJ
dr Rafał Dobrowolski historyk, Lublin
dr Lucyna Kulińska historyk
dr hab. Rafał Łatka prof. UKSW, Instytut Historii UKSW
Jan Abgarowicz przedsiębiorca
Wojciech Boberski historyk sztuki
Teresa Thiel-Ornass sędzia Sądu Okręgowego w Gdańsku w stanie spoczynku
dr Grażyna Ruszczyk historyk sztuki
Mateusz Wyrwich publicysta i pisarz
Waldemar Czechowski artysta, dokumentalista, członek Rady ds. Niematerialnego Dziedzictwa przy Ministrze Kultury
ks. prof. ucz. dr hab. Waldemar Gliński Wydział Nauk Historycznych UKSW
Krzysztof Nowak reżyser i producent filmów dokumentalnych
dr Karol Leszczyński socjolog
Aleksandra Pietrowicz historyk
Sławomir Karpiński działacz opozycji antykomunistycznej, Prezes Stowarzyszenia „13 grudnia”
Jerzy Zelnik aktor, reżyser
Paweł Woldan reżyser
Elżbieta Carton de Wiart artystka, malarka
ks. dr hab. Jarosław Wąsowicz SDB dyrektor ASIP, wykładowca akademicki
dr. Anna Kotańska historyk
Janusz Kotański historyk, poeta
Paweł Ozdoba publicysta
Paweł Kwaśniak prezes Konfederacji Inicjatyw Pozarządowych Rzeczypospolitej
Kazimierz Murawski ekonomista
Ludwika Borawska-Szymborska architekt wnętrz
Teresa Brykczyńska dziennikarz
Paweł Adamiak programista
Przemysław Proczek projektant elektryk
Wiesław Prostko anglista
Anna Chodorowska farmaceuta
Urszula Kalinowska-Liszewska Nauczyciel
Edyta Paradowska Dziennikarz
Paweł Murzyn Prezes PFLCh „Ojcowizna”
Jolanta Lisik Nauczyciel
Cezary Burzyński
Janusz Szeszuła Listonosz
Andrzej Florczuk Emeryt
Pawel Raciborski Pracownik
Marian Kryłowicz Naukowiec
Jacek Raszkowski
Jan Konarski
Jacenty Góral Ofic. WP w st. spocz.
Krzysztof Żaryn Doetetyk
Grażyna Gez
Sylwester Miśkiewicz
Adriana Chyła Pomoc domowa
Andrzej Grajewski
Mira JANKOWSKA
Iwona Cymerman Nauczyciel uniwersytecki
Marian Walny
Artur Swend urzędnik
Teresa Świątek Konserwator dzieł sztuki
Barbara Nowak Historyk
Karol Wojteczek redaktor
Anna Kreczmer
Ewa Szakalicka reżyserka
Anna Wieczorek księgowa
Magdalena Rzeczkowska
Marcin Bogdan
Hanna Dobrowolska Redaktor
Marek Wernic
Grażyna Blass
Olga Wieczorkiewicz Pedagog
Marek Wróblewski prezes Fundacji KEDYW
Maria Bargieł
Jadwiga Arendt
Damian Arczewski Student
Paweł Zdun koordynator Ruchu Kontroli Wyborów
Michał Andziak
Andrzej Zdun emeryt
Stanisław Ryszard Domański ekonomista dr hab. prof em.SGH i INE PAN
Zenon Cichy inż. Budownictwa
Marcin Tyszkiewicz Kontroler finansowy
Joanna Knapik Ekonomista
Patrycja Bartczak
Helena Bargieł
Elżbieta Kusińska
Anna Bąk
Krzysztof Wolski
Katarzyna Gruchała
Henryk Kranc
Agnieszka Kostrzewska
Angelika GUJA
Teresa Puzio
Tadeusz Toczko rolnik
Ireneusz Wnęk
Ela Franssen
Adrian Regulski Student
Małgorzata Odrobińska Nauczyciel
Krystyna Bajcar
Izabela M. – Trzebiatowska
Henryk Bajcar Lekarz weterynarii
Klaudia Vavryk
Stanisław Kostrzewski
Wojciech Rawicz
Grzegorz Bogdan
Adrian Sporek
Teresa Małek
Agnieszka Janiszewska Psycholog
Piotr Małek Programista sterowników przemysłowych / automatyk
Anna Kuczmierowska
Karol Guttmejer dr nauk humanistycznych, konserwator zabytkoznawca
Narcyza Kowalik Kowalik
Amna Czyrkowska
Artur Szczepek Prezes Zarządu Instytutu im. Romana Rybarskiego
Piotr Czeczot Mechanik
Agnieszka Dobrzyńska Nauczyciel
Małgorzata Kaz
Stefan Gniazdowski
Piotr Marczak historyk
Władysław Blass Emeryt
Agnieszka DYLĄG Nauczyciel
Edward Opaliński historyk
Aleksandra Mrozowska
Bogdan Kostrzewski
Małgorzata Grabowska Kozera
Piotr Gursztyn dziennikarz, publicysta, historyk
Grażyna Woxny bibliotekoznawca
Grzegorz Kutermankiewicz
Eryk Szuba
Michał Gołkowski
Maria Dokowicz Emeryt
Maria Medyńska
Monika Medyńska
Izabela Medyńska
Mariusz Medyński
Tomasz Medyński
Zofia Ratajczak
Katarzyna Medyńska
Teresa Rogala Nauczycielka
Agata Korpysz Towaroznawca
Agnieszka Walczak Politolog
Karolina Medyńska
Paweł Medyński
Halina Czajkowska Ksiegowa
Sylwia Potargowicz
urszula dmuchowska
Antoni Winiarski Emerytowany nauczyciel akademicki Uniwersytetu Śląskiego
Kiepskie notowania polskich uczelni na arenie międzynarodowej wreszcie budzą z letargu młodych naukowców. Przed wyborami na rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego dziewięciu laureatów międzynarodowych grantów wystąpiło z listem otwartym do kandydatów w sprawie zmian struktur naukowych najstarszej polskiej uczelni, odnoszących się zresztą do całej domeny akademickiej. Młodzi naukowcy podnoszą wadliwość modelu kariery naukowej w Polsce, niekorzystnego dla niezależnych i dynamicznych naukowców niepasujących do hierarchicznych struktur spowalniających rozwój nauki. Zauważyli także konieczność przejrzystych, niezależnych konkursów na stanowiska i awanse oraz zerwania z zasadą dziedziczenia stanowisk opartą na nepotyzmie i kolesiostwie, gdy potrzebna jest weryfikacja merytoryczna dorobku naukowego i dydaktycznego.
To dobrze, że młodzi zauważają te plagi akademickie, ale pytanie: dlaczego tyle czasu polskie środowisko akademickie potrzebowało, aby ujawnić taki stan rzeczy i zdobyć się na takie postulaty? Przed 20 laty organizowałem w ramach Niezależnego Forum Akademickiego propozycje zmian i petycje do władz akademickich, także politycznych, i były to podobne postulaty. Niestety podpisywali je głównie naukowcy polscy pracujący w placówkach zagranicznych, także tych uważanych za najlepsze (Harvard, Oxford, Cambridge), ale tylko bardzo nieliczni uprawiający naukę w Polsce, i to głównie już w wieku przedemerytalnym. Młodzi woleli nie ryzykować, choć nieraz zgadzali się z propozycjami. Niektóre były wnoszone na forum sejmowe, ale na przykład sprawa ograniczenia nepotyzmu spotkała się z negatywnymi reakcjami środowiska, bardzo przywiązanego do swoistej polityki prorodzinnej (osławiony argument: przecież Maria i Piotr Curie…). Podobnie było z modelem kariery, bo zgadzano się, że trzeba ją uprościć i z habilitacji zrezygnować, ale organizowania konkursów na etaty i awanse, aby była należyta selekcja kadr, to rektorzy się nie nauczyli, choć obiecywali. Mówili, że za jakieś 10 lat to może im się uda, ale minęło już 20 lat i nic. Może tym razem?
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 17 kwietnia 2024 r.
Polski instytut Ekonomiczny ogłosił raport o akademickości polskich miast. W Polsce mamy już ponad tysiąc miast, a 94 z nich to miasta ze szkołą wyższą, których mamy obecnie 364, choć było ich już ponad 400. Pod względem liczby szkół wyższych ustępujemy tylko Francji i Niemcom, ale wyraźnie mamy ich więcej niż Włochy czy Hiszpania. Spadła liczba studentów, obecnie to 1,2 mln, choć było już ponad 2 mln. W Polsce studenci stanowią 39 proc. osób z grupy wiekowej 20–24 lata, czyli więcej, niż wynosi średnia unijna. Najwięcej studentów ma Warszawa i wyprzedzają ją w Europie tylko Paryż, Madryt i Barcelona. W Warszawie zlokalizowana jest jedna piąta wszystkich polskich uczelni, tj. 69, i Warszawa ma najwyższą pozycję pod względem akademickości (kryteria: prestiż, absolwenci na rynku pracy, potencjał naukowy, innowacyjność, efektywność naukowa, warunki kształcenia oraz umiędzynarodowienie), wyprzedzając Kraków, Wrocław i Poznań.
Co prawda akademickość należy do jednych z ważniejszych zasobów miast, dzięki którym rozwój społeczno-gospodarczy jest możliwy, ale nie zawsze te możliwości są wykorzystywane. Na przykład akademickość Łodzi i Szczecina jest na wysokim poziomie, ale poziom rozwoju społeczno-gospodarczego jest poniżej przeciętnego, natomiast akademickość Rzeszowa, Opola, Gliwic czy Gdyni jest poniżej przeciętnej, ale poziom rozwoju społeczno-gospodarczego jest tam wyższy od przeciętnego. A zatem rozwój akademickości nie zawsze przekłada się na rozwój społeczno-gospodarczy miast. I trudno się temu dziwić. Nawet młodzi zorientowali się, że dyplomy uczelni niewiele są warte i nie dają ani prestiżu, ani należytych zarobków. Trudno mieć prestiż i osiągnięcia, kiedy są problemy z myśleniem krytycznym, przyczynowo-skutkowym, które występują także wśród kadry akademickiej. Nie bez przyczyny, mimo wysokiego poziomu akademickości, mamy niską innowacyjność gospodarki. Kadry akademickie oferują kiepskie, czasem lipne dyplomy i niewiele więcej. Same nie są przedsiębiorcze, raczej roszczeniowe. Jesteśmy profesorami, to nam się należy (nie tylko socjał). A niby dlaczego?
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 10 kwietnia 2024 r.
Nowa podstawa programowa nauczania historii zbulwersowała Polaków. Trudno pozostać Polakiem, skoro najważniejsze wydarzenia i postaci, które nas ukształtowały, mają być usunięte z pamięci. Tak czyniły w przeszłości władze zaborcze/okupacyjne, zakazując uczenia historii na drodze do anulowania Polski i narodu polskiego. Podczas okupacji komunistycznej historia co prawda była nauczana, a nawet mobilizowano do jej poznawania, argumentując: „Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał”, ale historia była tak zafałszowana na potrzeby instalacji najlepszego z systemów, że jak Jaś się zbyt dobrze jej nauczył, to Jan ma trudności, aby się jej oduczyć. Stąd ze znajomością historii Polacy mają problemy, a obecne postępowe władze polityczne same zamierzają pogłębić jej nieznajomość.
Nie stworzono w III RP należytego systemu edukacji, i to na wszystkich szczeblach, stąd mała odporność systemowa i kadrowa na dewiacje edukacyjne nowej władzy politycznej. W dziedzinie historii najnowszej wiele zrobił IPN, z imponującymi wydawnictwami wcześniej zakazanej historii, ale nie bez zaniedbań. Na anulowanie w historiach akademickich istnienia komunizmu i jego skutków nawet najlepsi historycy nie zdołali odpowiednio zareagować.
Na Uniwersytecie Jagiellońskim trwa kolejna już, XXVIII edycja „Konkursu wiedzy o Uniwersytecie Jagiellońskim”, którego laureaci mogą sobie wybrać dowolny kierunek studiów na UJ. Warto mieć taką wiedzę, którą należy posiąść na podstawie lektur obowiązkowych, w których szczególne miejsce mają „Dzieje Uniwersytetu Jagiellońskiego” (wyd. 2000 r). Ale w nich nie ma takiego słowa jak komunizm czy stan wojenny, o czym pisałem wielokrotnie, domagając się od historyków wycofania takiego dzieła z obiegu edukacyjnego. Bez skutku! Takiej historii nie zakazano, mimo że jest fałszywa.
Nawet ci historycy, którzy krytykują ostro i słusznie antypolskie podstawy programowe, na fałszywe podstawy programowe tego konkursu nie reagują. Do tryumfu zakłamanej historii wystarczy tylko, aby dobrzy historycy milczeli.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 3 kwietnia 2024 r.
Afera lipnych dyplomów w Collegium Humanum wstrząsnęła nader słabo zorientowanymi w rozmiarach plag akademickich Polakami. Faktem jest, że skala procederu wydawania dyplomów potrzebującym ich dla kariery publicznej jest wielka. Popyt na dyplomy u nas jest ogromny od lat, to i z podażą różne podmioty starają się nadążyć. Z tego względu poziom udyplomowienia polskiego społeczeństwa jest imponujący. Mało kto może nam dorównać.
Jeszcze u zarania PRL, kiedy brakowało u nas ludzi z wyższym wykształceniem, w różny sposób starano się te braki uzupełnić. Jednym z prekursorów produkcji lipnych dyplomów był sławny prokurator stalinowski Julian Haraschin, który po wydaniu 60 wyroków śmierci na działaczy podziemia niepodległościowego rozpoczął karierę akademicką na Uniwersytecie Jagiellońskim. Uczył przestrzegania prawa, z czego ta uczelnia słynie do dziś. Jednocześnie opracował innowacyjną na owe czasy metodę uzyskiwania dyplomów bez konieczności zdawania egzaminów czy trudzenia się pisaniem prac dyplomowych. Wynalazek wprowadził w życie akademickie jednak tylko na skalę ograniczoną, metodą – rzec można – chałupniczą. W PRL znane było też wydawanie dyplomów prominentom partyjnym w ramach fikcyjnych studiów, co znane jest z dowcipów o dygnitarzach, którzy dzwonili do rektoratów, aby się dowiedzieć, na którym to są roku, i czasem strofowali władze, że proces ich udyplomowienia idzie zbyt opieszale.
W wolnej Polsce zapotrzebowanie na dyplomy zwiększyło się wielokrotnie i obejmuje coraz szersze kręgi społeczne. Powstały firmy trudniące się pisaniem prac dyplomowych. Co więcej, przed kilku laty powstało Collegium Humanum, ujawniony ostatnio lider na rynku produkcji lipnych dyplomów na skalę wręcz przemysłową. Uwiarygadniał je rektor Paweł Cz. (obecnie w areszcie), lider nauki o dorobku etyczno-moralnym, posiadacz wielu doktoratów honorowych, jak i honorowej profesury (w wieku 26 lat!). Otrzymał Złoty Medal Zasłużony dla Nauki Polskiej Sapientia et Veritas.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 27 marca 2024 r.
Rada Doskonałości Naukowej 00 – 901 Warszawa pl. Defilad 1 (Pałac Kultury i Nauki, p. XXIV, pok. 2414) tel. (022) 656 60 98 fax (022) 656 63 28 email:kancelaria@rdn.gov.pl
Przewodniczący Rady Doskonałości Naukowej
prof. dr hab. Bronisław Włodzimierz Sitek
Zastępca Przewodniczącego Rady Doskonałości Naukowej
prof. dr hab. Marian Gorynia
Zastępca Przewodniczącego Rady Doskonałości Naukowej
prof. dr hab. Grzegorz Węgrzyn
Józef Wieczorek
Rady Niedoskonałego dla Rady Doskonałości Naukowej
Jako osoba niedoskonała, której członek Rady Niedoskonałości Naukowej zarzuca zaniedbania na polu doskonalenia go (doskonałego!), nie mogę milczeć, aby nie być oskarżanym, także przez innych członków RDN, o podobne zaniedbania. Stąd moje Rady Niedoskonałego dla Rady Doskonałości Naukowej.
Od kilku lat toczy się sprawa profesora dr hab. Bogusława Śliwerskiego dr h.c. multi. członka wielu decyzyjnych/opiniodawczych gremiów akademickich, w tym Rady Doskonałości Naukowej a wcześniej CK.
Prof. dr hab. dr hc multi Bogusław Śliwerski prowadzący od lat popularny (ponad 7 mln wyświetleń) blog PEDAGOG [https://sliwerski-pedagog.blogspot.com/] „poświęcony PEDAGOGICE jako nauce i praktyce społecznej” poucza na nim, z pozycji guru pedagogicznego, innych akademików, nie przebierając w słowach (także uznawanych za obraźliwe), jak i faktach, a często niezależnie od faktów.
Czasem zamieszcza też ilustracje (niczym „kwiatek do kożucha” nie rozumiejąc nawet słowa „cytat”) |nie będąc świadom tego, że jak ilustracje nie są przez niego wytworzone to trzeba podawać źródło ich pochodzenia i autora ich wytworzenia. Taką wiedzę winni mieć początkujący studenci a nawet uczniowie, ale „doskonały” profesor takiej wiedzy zdaje się nie mieć i się oburza, że inni go w tej materii nie doszkalają. Za naruszanie praw autorskich nie uważa się winnym i nawet informował na blogu pedagog: Nie ma plagiatu, a miał być? (sliwerski-pedagog.blogspot.com), że w Środę Popielcową będzie posypywał sobie głowę za winny innych (tych którzy go nie doszkolili) [ ….”należy posypać głowę popiołem i przeprosić, skoro tego domaga się autor, który nie poinformował mnie – co jest w zwyczaju blogowych komentatorów wydarzeń – żebym podał autora i źródło, skoro było jego wytworem”.]. Ciekawe nawet, że nie zapoznał się Dekalogiem, w końcu dokumentem znanym od stuleci w cywilizacji chrześcijańskiej, także w Polsce, w którym 7 przykazanie jasno mówi – Nie kradnij.
Niestety w ramach wojny cywilizacji coraz częściej zasady cywilizacji chrześcijańskiej są odrzucane, także w domenie akademickiej i zastępowane zasadami cywilizacji barbarzyńskiej, w której własność prywatna, a intelektualna w szczególności, jest unieważniana. Takie standardy zostały rozpowszechnione w ramach instalacji systemu komunistycznego mającego wielkie „zasługi” dla sformatowania społeczeństwa, szczególnie jest części wykształconej i utytułowanej. Widocznie i prof. Śliwerski na taką modłę został sformatowany i mamy tego skutki. Są dowody, choćby na łamach Forum Akademickiego, że inni profesorowie (eksperci!) są wyznawcami podobnych (anty)wartości co opisywałem w wielu tekstach, które polecam do przeczytania/refleksji: m.in.
Nie jest to tylko sprawa prof. Śliwerskiego. Przecież osiągnął szczyty domeny akademickiej w roli pedagoga (!) nie mając elementarnej wiedzy o tym, czego się wymaga od studentów. Sam na te szczyty za pomocą dr(h)abiny akademickiej nie mógłby się wydostać. Musiał mieć rzesze pomocników, recenzentów, opiniodawców, wyborców i to także z grupy „doskonałych” akceptujących/wspierających jego umiejętności, czy ich brak.
Rekwirując do swojej domeny i biorąc pod opiekę prawną [ Pedagog https://sliwerski-pedagog.blogspot.com/„Treści moich wpisów chronione przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych” tekst obecnie usunięty!] mój graficzny model awansu naukowego ‘dr(h)abinę akademicką, chyba chciał udokumentować jaką to pokonał akademicką ścianę płaczu, gdy inni (np. ja) tego nie zdołali. Poza tym nie bacząc na 8 przykazanie Dekalogu, unieważniane w domenie akademickiej, zamieścił na mój temat cały stek kłamstw (chyba nie jest zdolny do pisania prawdy!) bo intelektualnie nie podołał (podobnie jak i inni) napisać krytyki moich „Plag akademickich” [https://blogjw.wordpress.com/plagi-akademickie/]. I to się spodobało profesorskim ‘ekspertom” oraz Redakcji Forum Akademickiego służącego jako platforma do naprawy nauki (sic!). Skoro tak, to mając obrońców, propagatorów zła, prof. Śliwerski z satysfakcją swoje kłamstwa powtarza jako multi kłamca. (https://sliwerski-pedagog.blogspot.com/2021/05/jak-drjozef-wieczorek-geolog-z-pasja.html; https://sliwerski-pedagog.blogspot.com/2024/02/jak-dr-jozef-wieczorek-wypomina.html)
Czy Rada nie ma mocy, aby tak sformatowanego członka wykluczyć ze swego grona? Przecież taki stan rzeczy kompromituje nie tylko prof. Śliwerskiego, ale i Radę oraz skutkować tylko może utratą zaufania społecznego, nawet najwyżej utytułowanych akademików/akademickich gremiów decydenckich.
Nagłaśniana ostatnio publicznie afera lipnych dyplomów Collegium Humanum to tylko kontynuacja innowacyjnej produkcji lipnych dyplomów Juliana Haraschina, stalinowskiego prokuratora, który po skazaniu na śmierć 60 członków podziemia niepodległościowego przystąpił do robienia kariery akademickiej na UJ. Po wykryciu tej przestępczej – choć tylko chałupniczej – produkcji, atmosfera musiała być gorąca, bo na Wydziale Prawa UJ wybuchł pożar a z historii łamania prawa afera została wymazana. Unieważnienie w historii tej afery (podobnie jak komunizmu, stanu wojennego, jaruzelskich czystek politycznych ……w sławnych Dziejach Uniwersytetu Jagiellońskiego – m.in. https://blogjw.wordpress.com/2018/12/12/czy-na-terytorium-uniwersytetu-jagiellonskiego-wprowadzono-stan-wojenny/ ) tylko przyczynia się do kolejnych patologii, plag akademickich [https://blogjw.wordpress.com/plagi-akademickie/ panowanie trądu w pałacu nauki [https://blogjw.wordpress.com/trad-w-palacu-nauki/] i rozwoju produkcji lipnych dyplomów na skalę wręcz przemysłową i powszechnych patologii degradujących naukę uprawianą w Polsce..
RDN chyba do tej pory milczy w tych sprawach, mimo ciągłości procederu wskazującego na niedorozwój kadry naukowej zapewniającej innowacyjną produkcję dyplomów i rozwój karier zawodowych, sprawiających zawód społeczeństwu słabo zorientowanemu w skali plag akademickich. A co robią członkowie RDN? RDN milczy, gdy członek RDN pisze brednie/kłamstwa personalne dla zdyskredytowania tych, którzy plagi naświetlają i przed nimi przestrzegają. W domenie akademickiej nie anuluje się plag, tylko tych, którzy plagi ujawniają! Takie są nowe trendy/ główne nurty nauki polskiej.
Tacy akademicy moim zdaniem, nie powinni funkcjonować w domenie akademickiej. Wtedy środki finansowe dla uczciwszych akademików byłaby znacząco wyższe a biedę akademicką można by zastąpić dobrobytem akademickim, tak w sensie moralnym, jak i materialnym.
Eliminowanie z domeny akademickiej tych, którzy patologie ujawniają a wynoszenie na szczyty tych, którzy je rozwijają, może tylko prowadzić do zapaści domeny akademickiej z czym już mamy do czynienia w Polsce. Jesteśmy potęgą tytularną [zabezpieczaną niejako przez RDN] a mizerią naukową.
Rada Doskonałości Naukowej, podobnie jak wcześniejsze CK, CKK, w niemałym stopniu odpowiada za taki stan rzeczy a sama nazwa Rada Doskonałości Naukowej wprowadza w błąd obywateli utrzymujących Radę i akademików ze swych podatków. Członkowie Rady bywają wysoce niedoskonali, sprzeniewierzają się standardom naukowym uniezależniając się od prawdy, a Rada zdaje się jest w tej materii całkiem bezradna.
Domaganie się, od niedoskonałej [takiej jak ja] osoby doskonalenia członka Rady Doskonałości Naukowej to chyba i w kabarecie by nie wymyślono a przecież podobno „Rada Doskonałości Naukowej działa na rzecz zapewnienia rozwoju kadry naukowej zgodnie z najwyższymi standardami jakości działalności naukowej wymaganymi do uzyskania stopni naukowych, stopni w zakresie sztuki i tytułu profesora.”
Najwyższy czas, aby te standardy dostosować do standardów nauki sensu stricto, bo jak widać zgodnie z obecnymi można uzyskiwać stopnie i tytuły, ale nauki z tego nie ma za wiele. Aby zapewnić autentyczny (a nie tylko ilościowy) rozwój kadr naukowych należy oczyścić obecną stajnię Augiasza, zaczynając rzecz jasna od samej Rady.
P.S.
Rzecz jasna mam świadomość, że rady te mogą być niewystarczające, bo materia jest nader złożona i uwarunkowana systemowo. Na pewno braki nie wynikają z moich zaniedbań w dzieleniu się moimi radami. Jestem otwarty na merytoryczny dialog.
W publicznych uczelniach odbywają się w tym roku wybory rektorów. Kadencja rektora o ogromnej władzy akademickiej trwa 4 lata w uczelni publicznej, ale ta sama osoba może być rektorem takiej uczelni nie więcej niż przez dwie następujące po sobie kadencje. Nie ma jednak przeszkód, aby po upływie dwóch kadencji rektorskich urząd rektora w tej samej uczelni sprawowała żona dotychczasowego rektora. Musi, co prawda, być wybrana przez kolegium rektorskie, ale polityka prorodzinna ma na polskich uczelniach długie tradycje i cieszy się uznaniem.
Taki stan rzeczy potwierdziły dokonane już wybory rektorskie w Państwowej Akademii Nauk Stosowanych im. ks. Bronisława Markiewicza w Jarosławiu. Przez dwie kadencje rektorem tej uczelni od 2015 roku był prof. ucz. dr hab. Krzysztof Rejman, a w styczniu tego roku na urząd rektora została wybrana jego małżonka, dr n. hum. Beata Rejman. I to ona od 1 września będzie kontynuować tradycje rodzinne zarządzania podkarpacką uczelnią.
Mimo że nauka w Polsce – jak słyszymy – jest głodzona, to jednak na wielu uczelniach często pracują (głodują?) całe rodziny, o czym słyszymy rzadziej. Nepotyzm uczelniany, mimo protestów akademików, został co prawda ograniczony i żona bezpośrednio służbowo nie może podlegać mężowi, ale jak mąż przestaje placówką kierować, to żona może go zastąpić, aby budżet rodzinny nie poniósł szwanku. Mimo głodowych pensji uczelnianych wynagrodzenia rektorów nie są małe – od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy miesięcznie – a jeszcze można sobie dorabiać, co nie podlega ujawnianiu. Jakoś da się związać koniec z końcem.
W tym roku mamy też wybory samorządowe i zdarza się, że rektorzy kandydują na stanowiska prezydentów miast, jak ma to miejsce w Krakowie. Wszyscy kandydaci są zobowiązani do ujawniania swych majątków i wyborcy mogą się z tymi danymi zapoznać, ale majątek rektorów nie podlega ujawnianiu! Wszyscy są równi wobec prawa, ale rektorzy są równiejsi. Może głupio jest ujawniać głodowe zasoby finansowe nieprzeciętnych kandydatów, którzy mają w końcu zapewnić dobrobyt przeciętnym mieszkańcom.
Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych przez komunistów został anulowany z uroczystości państwowych, ale obchody społeczne miały miejsce. Widać społeczeństwa polskiego tak łatwo nie da się anulować. Przetrwało zabory, okupantów niemieckich i sowieckich, to i obecnych anty-Polaków przetrwa. W ramach reformy edukacji anulowano z historii nie tylko Niezłomnych z ostatniego powstania antykomunistycznego, lecz także wszelkie postawy niezłomności z naszej historii.
Mamy powrót do czasów systemu komunistycznego, kiedy zainstalowano taką edukację, że przez lata najlepsi uczniowie mogli nie wiedzieć nic nie tylko o hołdzie ruskim, ale i o eliminacji Polaków, po tym jak Ruscy „wyzwolili” Polskę. Niestety, spustoszenie intelektualne przetrwało w niemałym stopniu do dziś, bo i system edukacji/nauki tak strukturalnie, jak i personalnie stanowi kontynuację peerelowskiego, z modyfikacjami zbyt kosmetycznymi.
Na szczycie systemu edukacji stoją uczelnie tzw. wyższe, gdzie formatuje się nauczycieli i elity, a tam w historiach i archiwach nie ma na ogół komunizmu, stanu wojennego, kolaboracji akademickich „zgniłków” z przewodnią siłą narodu. I ma to przełożenie na obchody Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Flagi państwowe zawisły – mimo wszystko – na budynkach urzędów, nawet tych kierowanych przez komuchów, ale nie na gmachach uczelni, co było widać na trasie Marszu Pamięci Niezłomnych w Krakowie, przechodzącego obok Collegium Novum UJ. Trudno się dziwić, bo przecież rektorzy sami wyklinali niezłomnych akademików, tak na początku, jak i na końcu komunizmu, i z historii „wszechnicy cnót wszelakich” te postawy anulowali. Czy taka niegodziwość, niepamięć, abdykacja z poznania prawdy jest cnotą? Widać tak jest to postrzegane w obecnym systemie wartości (czy raczej jego braku), skoro anulowaniu Niezłomnych towarzyszy entuzjazm wynoszenia do panteonów akademików złomnych, zasłużonych dla kolaboracji z systemem kłamstwa. Czy społeczeństwo okaże się zdolne do rzeczywistej naprawy systemu edukacji, a domeny akademickiej w szczególności?
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 13 marca 2024 r.
Wygląda na to, że nowa władza ma plan postępowego sformatowania polskiego społeczeństwa, uwidaczniany już wyraźnie w nauce szkolnej, która ma być łatwa i przyjemna oraz odrywająca nowe pokolenia od swej przeszłości. Obecna zapaść edukacji może się tylko pogłębić. A naród oderwany od swych korzeni, nieznający swej historii, skazany jest na obumarcie. Chyba o to chodzi.
Lewicowi posłowie, wykształceni chyba ponad swą inteligencję, ogłosili, że przez osiem ostatnich lat nauka była głodzona, pomijając taktownie opinie z wcześniejszego ćwierćwiecza, kiedy głoszono, że nauka jest na skraju przepaści. Na szczęście, że mimo reform nie uczyniła kroku do przodu.
Świat nauki czeka na większe płace zależne od stopni i tytułów, ale niezależne od zasad, o których dopiero po nasyceniu finansowym będzie można rozmawiać. Pułapu nasycenia jednak się nie określa, a jak wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Jest zatem obawa, że głód nie zostanie zaspokojony, a zasady (czy raczej ich brak) do głodu prowadzące pozostaną zasadniczo niezmienione.
Jest jednak promyk nadziei, bowiem minister nauki oznajmił, że „dla plagiatorów nie ma miejsca w nauce”. Tych mamy wielu, i to na wszystkich szczeblach dr(h)abiny akademickiej, stąd ich wyeliminowanie przyniosłoby poważny zastrzyk finansowy dla uczciwszych akademików. Podział funduszy oparty na zdrowszych zasadach przynajmniej oszustów by nie premiował. Od ubiegłego roku naruszanie praw autorskich może skutkować utratą nawet tytułu profesora, stąd minister ma szanse oczyścić obecną stajnię Augiasza.
Wybranie Forum Akademickiego na platformę naprawiania nauki budzi jednak konsternacje. Eksperci FA, „profesorowie”, argumentują bowiem, że inkorporowanie do swej domeny tego, czego sami nie potrafią, a im się podoba, jest jak najbardziej dozwolone, a podawanie źródeł wręcz niewskazane. Te bowiem zmieniają lokalizację, a przecież dziś to każdy może sobie znaleźć, skąd akademik zaczerpnął materiał do „swojej” pracy. Tym samym każdy obywatel będzie mógł być odkrywcą cennych źródeł, a Polska prekursorem nowego nurtu nauki w skali światowej.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 6 marca 2024 r.
Akademicy nie darzyli sympatią poprzedniej władzy. Nową przyjęli z nadzieją, a nawet z entuzjazmem, i okazują jej wsparcie. Wyróżniają się w tym kadry prawnicze. Postulują wręcz zamianę konstytucyjnych władz ustawodawczych na władze uchwałodawcze, aby – bez długotrwałych, nieraz niepewnych procedur – wprowadzać system praworządny, tzn. taki, jaki się obecnej władzy podoba. Wola suwerena ma w tych poczynaniach znaczenie drugorzędne albo nie ma znaczenia. Ostatnio liderem takich poczynań okazał się prof. Andrzej Zoll, przez lata związany z Uniwersytetem Jagiellońskim, kiedyś człowiek Solidarności, piastujący w III RP liczne funkcje w organach prawnych, znawca prawa karnego, który całkowicie uniezależnił się od litery, a przede wszystkim ducha prawa. Zresztą przed laty do tego się przygotował i jako Rzecznik Praw Obywatelskich wcielał się w rolę Piłata, umywając ręce od poczynań swej uczelni i swego przełożonego pełniącego funkcję rektora. Wiedział, co robi, bo RPO się bywa, a profesorem się jest dożywotnio (w każdym razie do tego roku). W swych poczynaniach ma wsparcie swych kolegów i współpracowników. Inaczej zorientowani politycznie są tylko niektórzy profesorowie prawa, jak Jan Majchrowski, który już wcześniej wycofał się z Sądu Najwyższego, a obecnie apeluje, aby w swych działaniach prawnicy kierowali się wartościami. Z kolei obywateli wręcz podburza – o zgrozo – aby ci robili to, co do nich należy. Bo tylko wtedy będziemy mieli normalne sądownictwo i normalne państwo. Gdyby obywatele stali się naprawdę obywatelami, biorąc sprawy swojego państwa we własne ręce, to przecież obecna władza byłaby zmieciona ze sceny politycznej. Niestety, mimo wspaniałych tradycji Solidarności wielu utraciło pamięć albo ideały zamieniło na kasę. A młodzi jeszcze nie zdołali się nauczyć rozróżniania prawdy od kłamstwa, dobra od zła i dają się wpuszczać w maliny. Dopóki akademicy nie będą robić, co do nich należy, nie wrócą do zapomnianych idei uniwersytetu, nie będziemy mieli odpowiedzialnych za Polskę elit i zorientowanego na wartości młodego pokolenia.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska, 28 lutego 2024 r.
Wystarczy się zastanowić nad ostatnimi wyborami i tym, co się po nich dzieje, aby stwierdzić, że rozumienie łatwe nie jest. Krytyczne myśleniejest w zaniku, tępione od lat, to i efekty są. Mówi się ze zdziwieniem o standardach afrykańskich w naszym życiu politycznym, jakby nie można było tego przewidzieć, skoro polskie uczelnie formujące polskie elity i dużą część polskiego społeczeństwa rzadko osiągają poziom najlepszych uczelni afrykańskich. Jakoś mało kto się zastanawia, jak to się stało, że w ciągu ostatnich lat przeciętny profesor uczelniany osiągnął poziom niższy od profesora gimnazjalnego II RP? A wielu z nich wykazuje cechy analfabetów funkcjonalnych nierozumiejących słowa pisanego ani mówionego, także tego przez nich samych używanego. Taki stan rzeczy ma przełożenie na szkolnictwo niższe. Z tym, że pojęcie „szkoły wyższe” wprowadza społeczeństwo w błąd, bo wiele z nich to są raczej „wyższe szkoły podstawowe”.
Poziom rozumienia u 15-latków jest badany regularnie w ramach PISA (Programme for International Student Assessment) i nawet nasi nie wypadają źle, choć coraz gorzej. Starsi nauczyciele alarmują spadek poziomu, i to gwałtowny, także w porównaniu z PRL, kiedy dobrze nie było, ale przedwojenni nauczyciele jakoś poziom trzymali.
Wraz z odchodzeniem/usuwaniem niepostępowych nauczycieli poziom się pogarszał, tym bardziej że tzw. szkoły wyższe formowały coraz gorszych nauczycieli, obdarzanych co prawda tytułami, ale nie za bardzo umiejętnościami i chęciami uczenia na rzetelnym poziomie. Tego stanu rzeczy nie zmieniły kolejne reformy, także te „od przedszkola do doktora”, bo nie zdołano zmienić głowy systemu. A jak wiadomo, kiedy głowa nie działa jak należy, to nogi niosą nie tam, gdzie trzeba. Jakoś tego reformatorzy nie rozumieją i chyba nie chcą zrozumieć, bo reformy fundamentów systemu, oparcie go na właściwych filarach, spowodowałoby dezaprobatę tych na szczytach systemu nauki i edukacji. Beneficjenci patologicznego systemu trzymają mocno status quo i słupki poparcia dla tych u władzy, ale rozumienie tego łatwe nie jest.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 21 lutego 2024 r.
Wraz ze wzrostem wykształcenia społeczeństwa, udyplomowienia znacznej jego części na rozlicznych uczelniach, i to z nazwy wyższych, mamy coraz większe trudności komunikacyjne ze względu na nierozumienie pospolitych nawet słów. Ostatnio obserwowaliśmy niezbyt zabawne trudności ze rozumieniem słowa „cytat” przez znanego posła PO Dariusza Jońskiego. Ten, jako szef komisji śledczej ds. wyborów kopertowych, przesłuchując Michała Dworczyka, byłego szefa Kancelarii Premiera, nie rozumiał, co to jest ten cytat. Dworczyk, mimo chęci, nie mógł się odnieść do cytatu wypowiedzi wicepremiera Sasina, bo Joński nie rozumiał, o co mu chodzi.
Taki stan rzeczy wydaje się zabawny, ale obrazuje całkiem smutną rzeczywistość, na ogół nie komentowaną w mediach. Dariusz Joński jest posłem już kilku kadencji, wybierany demokratycznie do Sejmu, a przez innych posłów także na szefa komisji. Wyróżnił się medialnie również nieznajomością historii, podając zdumiewającą – 1988 rok (!) – datę wybuchu Powstania Warszawskiego. Ale on jest akceptowany, podczas gdy inni nie mają takich problemów semantycznych i historycznych. Chyba potrzebna jest szersza refleksja nad istotą rzeczy i głębsze zainteresowanie się rzeczywistym poziomem polskich uczelni i ich kadr finansowanych ze środków księgowanych po stronie wydatków na naukę/edukację. Dariusz Joński jest tylko absolwentem uczelni łódzkich, plasujących się w rankingach światowych na poziomie uczelni słabiej rozwiniętych krajów afrykańskich. Nie zwraca się natomiast uwagi w mediach, że ze znajomością trudnego słowa „cytat” mają problemy także profesorowie, i to doskonali, także z uczelni łódzkich, decydujący nie tylko o dyplomach ich absolwentów, ale i o otrzymywaniu dyplomów profesorskich przez wspinających się na akademickie szczyty. I ci mają wsparcie innych profesorów, a także redakcji mediów akademickich finansowanych ze środków na naukę. A co do historii, to ileż to razy pisałem, że historycy UJ nawet nie zdołali zidentyfikować w historii komunizmu i stanu wojennego! Nikt z tego się nie śmieje i nie odbiera im profesur.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 14 lutego 2024 r.
Kopia zapasowa historii naturalnej polskiego naukowca
Piotr Sztompka – guru polskich socjologów w książce „Kopia zapasowa” opowiada jak z ucznia sam stał się mistrzem, robiąc kopię zapasową swojego życia. Argumentuje słusznie, że przecież nagle mogą być wymazane wszystkie wspomnienia, refleksje, sukcesy, porażki, bo w końcu przychodzi koniec i „Ciach i nie ma!” To właściwa postawa, szczególnie ważna w czasach rozszerzania się antykultury unieważniania (cancel culture), choć o tej antykulturze znany w świecie socjolog w swojej kopii jakoś nie wspomina i nie wiadomo, dlaczego. Przecież to zjawisko socjologiczne nie tylko naszych czasów a nie wszyscy mogą przekazać potomnym w przestrzeni publicznej zapis swoich wspomnień, refleksji… Antykultura unieważniania może wymazać wszystko i wszystkich z jakiegoś powodu niewygodnych. Internet daje co prawda szansę zaistnienia wymazywanym z domeny akademickiej, ale i w internecie niewygodne treści są blokowane, kasowane i funkcjonuje zapis na autorów. Można nagrać czyjeś wspomnienia, ale w projektach zachowania pamięci się nie zmieszczą, nie zostaną upublicznione. I już. Upublicznić nieco można we własnej domenie, ale pozostając raczej na peryferiach świata akademickiego, stąd materiał do badań socjologicznych na historią naturalną polskich naukowców nie jest zbyt bogaty.
Prof. Sztompka zadbał o zrobienie swojej kopii zapasowej, ale nie wszyscy naukowcy mają takie szczęście, a uwarunkowania zaistnienia takiego szczęścia są raczej skomplikowane. Z kopii zapasowej o takich uwarunkowaniach nieco się dowiadujemy, ale z powodu braku innych kopii zapasowych wiedza w tej materii jest nader skromna.
Historia i naturalna teraźniejszość polskiego naukowca
Przed laty napisania „Historii naturalnej polskiego naukowca” (1971) podjął się niemal dziś zapomniany wybitny cybernetyk Marian Mazur, ponadto autor książki „Cybernetyka i charakter”, z której wynika, że charakter ma niemały wpływ na historię naturalną naukowców i nie zawsze da się to z biografii wymazać.
Historia naturalna Mazura nie była usłana różami, zastosowanie jego koncepcji w życiu społecznym PRL było zbyt niewygodne i sam nie osiągnął szczytu kariery akademickiej. Nie został profesorem belwederskim, choć pracował w instytucjach naukowych i działał w naukowych komitetach. Duży rozgłos, nie tylko w domenie akademickiej, przyniosła mu „Historia naturalna”, w której zawarł wiele trafnych spostrzeżeń o życiu naukowym PRL. Już wówczas zauważył, że „. mamy całe tysiące pracowników naukowych w statystyce, a nie ma kto robić badań”.
Od tego czasu domena akademicka zanotowała statystyczny postęp, tak w zakresie statystycznej liczby akademików, jak i liczby studiujących, a w zakresie badań jakoś nie zauważono postępu, a wręcz regres. Doktoraty robiono dla doktoratu, tzn. uzyskanie doktoratu stanowiło cel działalności w instytucji akademickiej a jego temat dobierano tak, aby był „doktoryzujący”, choć nikt więcej poza doktorantem i jego promotorem go nie potrzebował. Te refleksje pisane przeszło 50 lat temu pozostały aktualne do dziś i nic nie potrzeba zmienić dla opisania teraźniejszości domeny akademickiej.
Mazur zauważył także „pasożytów nauki, tj karierowiczów, którzy nie mają kwalifikacji do uprawiania zawodu naukowca, a tytuły naukowe zdobyli dzięki względom pozanaukowym.” Można zapytać, czemu w wyniku transformacji, licznych reform domeny akademickiej w tej materii tak naprawdę nic się nie zmieniło?
Patologie akademickie Marian Mazur zawarł w ponadczasowej analizie, pisząc, że „w nauce u nas obecne są »miernoty«, »feudałowie« starannie reżyserujący swoje wystąpienia w roli »wielkich uczonych«, dopisujący się jako »współautorzy« (oczywiście na pierwszym miejscu) do prac »wasali«, czyli swoich asystentów, a co najmniej oczekujący od nich uniżonych podziękowań w przedmowie, uważający za osobistą obrazę każdy sprzeciw w dyskusji, kumulujący w swojej dziedzinie wszelkie możliwe stanowiska kierownicze i prezydialne, otaczający się »cmokierami«, a tępiący zbyt dobrze zapowiadające się talenty”.
Taki stan rzeczy umożliwiały panujące wówczas stosunki feudalne, wzmacniane przez przewodnią siłę narodu, ale mimo tzw. obalenia komunizmu i likwidacji KC i POP PZPR takie stosunki przetrwały do dziś. Zmiany przeprowadzono tak, aby to, co zasadnicze, pozostało po staremu. Kadry również.
Jakże ponadczasowy jest opis Mazura „gdy niedawno jeden z takich „feudałów”, którego nazwisko figuruje na czele prawie każdej placówki, każdego komitetu, każdej komisji, każdej redakcji w jego dziedzinie, przechodził na emeryturę, okazało się, że nie było komu powierzyć po nim kierownictwa jego zakładu – tak dalece wytępił wszelkich potencjalnych następców.” .
Jeśli ktoś ma trudności ze zrozumieniem przyczyn niedowładu polskiej domeny akademickiej winien przynajmniej się tego cytatu nauczyć na pamięć. Tak bowiem jest i nadal częściej celem „feudałów nauki” nie jest formowanie nowych, lepszych od siebie naukowców, ale ich unieważnianie/tępienie.
To zdolność do pozytywnych działań, do rozwoju nowych kadr naukowych, winna być pozytywnie oceniana w domenie akademickie a nie zdolność do eliminowania lepszych od siebie, co u nas nadal jest aprobowane a nawet przynosi uznanie. Iluż to naszych „doskonałych” akademików jest nosicielem takich negatywnych cech charakterologicznych prowadzących do degradacji wielu placówek naukowych.
I jeszcze uwagi Mazura o pasjonatach nauki, których zastępuje się pasjonatami pieniędzy, bez pozytywnych skutków naukowych: ”[…] pasja badawcza nie jest czymś, co można zamówić, zaplanować lub nakazać. Jest ona stanem psychicznym, który nie opuszcza naukowca w żadnej godzinie z wyjątkiem snu (zresztą nie jest nawet wcale pewne, czy z wyjątkiem snu), Naukowiec nie odróżnia „normalnych” od „nienormalnych” godzin pracy ani nauki „służbowej” od „niesłużbowej”. Jest pewne, że „naukowiec, jak narkoman, jest gotów nawet dopłacać do przyjemności, jaką jest dla niego uprawianie twórczej działalności.”
Niestety nadal u nas pasjonatów nauki nie gratyfikuje się jak należy, uważając, że i tak będą z pasji prowadzić badania, i to z przyjemnością. Finansuje się częściej pasjonatów pieniędzy, którzy i tak żadnej nauki nie zrobią, bo to ich mało interesuje.
Gdy pasja badawcza dominuje nad pasją zarabiania, jest szansa na rozwój nauki, gdy motyw zarabiania dominuje nad pasją naukową mamy uwiąd nauki. Jakoś nie porównuje się w domenie akademickiej dokonań pasjonatów nauki i pasjonatów pieniędzy? Bez takich porównań trudno reformować domenę we właściwym kierunku.
Zwiększanie nakładów księgowanych po stronie wydatków na naukę, rozdzielanych po równo według stopni i tytułów, nie rokuje poprawy wydajności domeny akademickiej. W końcu wielu utytułowanych wręcz szkodzi nauce, na co zwracał M. Mazur już ponad 50 lat temu a w dzisiejszych zasadach finansowania etatowych akademików nie bierze się tego pod uwagę. Widocznie beneficjenci systemu mają w tym interes.
Trzeba mieć na uwadze, że bez pozytywnego powiązania pasji naukowej z należytym jej finansowaniem trudno liczyć na odgrywanie znaczącej roli w nauce światowej i w rozwoju innowacyjnej gospodarki.
Socjologiczny sukces
Znany socjolog prof. Sztompka, jak pisze w swej „Kopii zapasowej” nie wybrał drogi muzycznej i rzucił fortepian na rzecz dociekań socjologicznych, które go doprowadziły na szczyty hierarchii akademickich. Jednak nie bez problemów. Studiował prawo i socjologię na Uniwersytecie Jagiellońskim, był pod wpływem dzieł Marksa, Baumana i nauczania Jerzego Wiatra, ale nie należąc do PZPR nie został asystentem, co ujawnił w „Kopii zapasowej”. Dzięki temu dostarczył dowodu na istnienie na UJ przewodniej siły narodu, która miała władzę nad wszystkim a w szczególności nad doborem kadr akademickich, ale z „Dziejów Uniwersytetu Jagiellońskiego”, ani z materiałów w Archiwum UJ, to nie wynika! Tym samym podważa niejako oficjalną, niezrozumiałą najnowszą historię najstarszej polskiej uczelni, która różni się od historii rzeczywistej jak białe od czarnego.
Tego zjawiska nie analizuje jednak ani historycznie, ani socjologicznie, choć z UJ związał się potem na lata, dotarł na pozycję profesora zwyczajnego, a nawet honorowego. Ciekawe czy tak by wyglądała jego historia naturalna naukowca, jakby te bulwersujące rozbieżności zanalizował w domenie publicznej.
Co więcej ujawnia, że i w PAN, po zrobieniu doktoratu, mimo odpowiedniego przygotowania nie otrzymał stypendium Fulbrighta, z czego wyciągnął odpowiedni dla dalszej kariery wniosek i wstąpił w końcu do PZPR, co stanowiło trampolinę do przeniesienia się na terytorium amerykańskie, zwane wówczas „zgniłym Zachodem”, i rozpoczęcie międzynarodowej kariery naukowej socjologa, co trzeba przyznać wykorzystał. Pisze jasno, że bez tego, bez względu jaki miał talent, jak by dobrze nie wykładał, nie wyjechałby do Ameryki i nie zrobił takiej kariery. Ci, którzy z takiej trampoliny za nic w świecie nie chcieli wówczas skorzystać z domeny akademickiej byli eliminowani lub marginalizowani. Mogli co najwyżej osiągnąć pierwsze szczeble drabiny awansu akademickiego, kończąc mizernie swą naturalną historię naukowca. Były wyjątki, ale realia były na ogół właśnie takie.
Stan wojenny (którego też nie zidentyfikowano w dziejach UJ) zastał profesora w drodze powrotnej z pobytu naukowego we Włoszech a mimo to zdecydował się na wjazd do opanowanej przez WRONę Polski, a nawet na oddanie legitymacji partyjnej. Aktywistą antysystemowym nie był, więc jakoś mu to nie zaszkodziło. Swych lewicowych poglądów nie zarzucił, choć przez lewicowych uczonych Zachodu uważany był za konserwatystę (sic!).
Do emerytury pracował w UJ, ale chyba nie przeprowadził badań nad socjologicznymi skutkami stanu wojennego, ani nad skutkami fałszowania historii swojej etatowej uczelni. Szkoda.
Ulubioną liczbą profesora jest 10 i z umiłowaniem formułował różne dekalogi: dekalog sukcesu, obywatela, lustracji, patriotyzmu …. a także ogłosił w 10 punktach – rzec można – „ogólną teorię kryzysu uniwersytetu” z czym jednak podjąłem polemikę (Józef Wieczorek – Kryzys uniwersytetu w ujęciu polemicznym z Prof. Piotrem Sztompką – dostępna w pdf w: jubileusz650uj.wordpress.com) licząc z pozycji Dawida na merytoryczną krytykę/polemikę z autorem, akademickim Goliatem. Niestety bezskutecznie. Z reakcją się nie spotkałem. Wyliczyłem go do 10, a on ani głową, ani nogą nie ruszył. Czyli -po sportowemu- nokaut, który jednak mu nie zaszkodził w dalszej karierze akademickiej (Dawid wobec Goliata, czyli nokaut koryfeusza Tekst opublikowany w Kurierze WNET w lutym 2019 r.).
Nie podjął także analizy socjologicznej wyznawców 11 przykazania („nie bądź obojętny” w ujęciu Mariana Turskiego) unieważniającego w praktyce Dekalog, mimo że opowiada się za Polską zanurzoną w etyce chrześcijańskiej.
W ramach jubileuszu UJ był organizatorem Kongresu kultury akademickiej (2014) który chyba sukcesem jednak nie był, bo pozostała po nim antykultura unieważniania, także na jego uczelni. Zajmując się fotografią tworzył socjologię wizualną, ale rzeczywistość przedstawia głównie z lewej strony.
Mimo, że uznany za człowieka sukcesu, od czego profesorowie UJ dostają zawrotu głowy, a sam jest o tym przekonany, chyba w porównaniu z Marianem Mazurem, niemal wyklętym, unieważnionym, także na polu socjologii, nie pozostawił po sobie takich tez o historii naturalnej polskiego naukowca, które by były aktualne przez dziesiątki lat. Ale zasług dla „odkrycia” roli PZPR w funkcjonowaniu jego uczelni nikt mu nie odbierze. Szkoda tylko, że jego uczelnia tego odkrycia nie chce włączyć do swej historii.
Ku doskonałości?
Z „Historii naturalnej…” jak i z „Kopii zapasowej” wyłania się wysoce niedoskonały obraz nauki uprawianej w Polsce. Dużo wydajniej można ją uprawiać poza granicami, bo system zakonserwowany w polskiej domenie akademickiej z sukcesem blokuje wielu pasjonatów nauki, jak również poznanie rzeczywistych przyczyn jej mizerii.
Na straży awansu naukowego w Polsce stoi tzw. Rada Doskonałości Naukowej, sama jednak wysoce niedoskonała. Ma za zadanie podtrzymywać filary naszej nauki tj. profesurę prezydencką (belwederską) i habilitację, które jak widać po latach, w konfrontacji z nauką światową nie podtrzymują poziomu, lecz ciągną go w dół, bo filary są źle osadzone. W krajach o wysokim poziomie nauki system jest bardziej przyjazny dla młodych pasjonatów nauki, których wchłania, gdy u nas blokuje. Stąd Polscy naukowcy jak opuszczają Polskę, dają sobie radę w instytutach zagranicznych, gdy u nas w ramach negatywnej selekcji kadr nieraz przepadają. Zdobywanie kolejnych szczebli dr(h)abiny akademickiej, ze szczeblem habilitacyjnym podcinanym przez tych, którzy nie tolerują lepszych od siebie (co podnosił Marian Mazur) jest wpisane w historię naturalną polskiego naukowca.
Nie jest to najlepsze rozwiązanie. Lepiej młodych rekrutować w ramach rzeczywistych, merytorycznych konkursów i awansować w ramach ich oceny przez międzynarodowe gremia naukowe, co jest praktykowane w krajach przodujących w nauce. U nas na etaty rekrutuje się swoich, w ustawianych na nich „konkursach”, a doktorów/profesorów to mogą oceniać tylko ci, którzy są profesorami, choćby nawet nie byli zdolni do formowania dobrych magistrów.
Ku doskonałości naukowej to nie prowadzi.
Publikacje naukowe po biurokratycznie podwyższanej punktacji nie stają się lepsze. „Chów wsobny” (częste kariery od studenta do rektora na tej samej uczelni) zapewnia kariery naukowe swoim, uległym wobec feudałów a nie zapewnia poziomu w nauce światowej, nie zapewnia innowacyjności nauki ani tworzenia elit, na których deficyt ciągle narzekamy, a utrzymujemy system, który taki stan rzeczy utrwala. Czy zasadne jest mówienie o obaleniu komunizmu, skoro ujawnione patologie degradujące naukę w czasach PRL nadal mają się dobrze? Najwyższy czas zmienić system na bardziej przyjazny dla uprawiania nauki i jej wykorzystania w gospodarce opartej o rzetelną, a nie tylko deklarowaną, tytularną, wiedzę.
Popielec ‚doskonałego’ profesora na akademickiej dr(h)abinie
Tekst do rozważań na okres Świąt Wielkiej Nocy przeznaczony
Zbliża się Popielec i czeka nas posypywanie głowy popiołem w ramach pokuty, mając na uwadze słowa z Księgi Rodzaju: „Pamiętaj człowiecze, że jesteś prochem i w proch się obrócisz; czyń pokutę, abyś miał życie wieczne” (3,19).
Nie ma pewności czy ten akt zostanie uznany za akt pokutny, gdyż ‚doskonały’ nie widzi swojej winy, lecz obarcza winą autora dr(habiny, który nie dostarczył mu instrukcji obchodzenia się z nią. Skąd autor miał wiedzieć, że ‚doskonały’ ma zamiar wejść w kontakt trzeciego stopnia z jego dr(h)abiną? ‚Doskonały’ profesor tego nie objaśnia, nawet nie usiłuje, dyskwalifikując się/kompromitując się nadzwyczaj. Zdumiewające jest, że profesor przyznaje się, że nie miał pojęcia o konieczności podawania źródła pochodzenia tego co inkorporuje do swojej domeny, i to akademickiej. To (nie)wiedza poniżej poziomu Wikipedii, początkującego studenta, a nawet ucznia.
‚Doskonały’ odwołuje się jednak do opinii Pawła Kosseckiego (nazywał go profesorem i prawnikiem!), który na łamach Forum Akademickiego [https://miesiecznik.forumakademickie.pl/czasopisma/fa-1-2024/wazne-inicjaly%e2%80%a9/] tłumaczył brak potrzeby podawania źródeł „linki mogą się zmieniać lub być nieaktywne, w związku z tym stosowanie rygorystycznych przepisów prawa autorskiego jest niewłaściwe,” chyba tak na drodze do tworzenia jakiejś nauki bezźródłowej. Doskonałemu jest pod drodze.
Odwołuje się także do uważanego za głównego łowczego plagiatów w Polsce – Marka Wrońskiego (zwanego też profesorem i prawnikiem), który stworzył nową ideologię plagiaryzmu wyłączając grafikę z tej domeny [redakcja Forum Akademickiego postępuje zgodnie z tą ideologią! szerząc postęp w domenie akademickiej, zabraniając umieszczania linków do materiałów źródłowych! – https://blogjw.wordpress.com/2024/01/08/sprawa-plagiatu-boguslawa-sliwerskiego-w-redakcji-miesiecznika-forum-akademickie/] uzasadniając, że jak się komuś coś podoba- a sam nie umie tego zrobić – to może to włączać do swojej domeny, a jak ktoś to ujawni to jest to występek przeciwko obowiązującej kulturze akademickiej [sic!]. I to się ‚doskonałemu’ bardzo podoba.
Zresztą to nic nowego, w końcu własność prywatna, a intelektualna w szczególności, była likwidowana/unieważniana w ramach kulturalnych/postępowych metod bolszewickich dla realizacji swego celu „każdemu według potrzeb”. A ‚doskonali’ mają potrzeby nieprzeciętne!
Ich zadaniem jest zabezpieczanie postępu i to w domenie akademickiej, w domenie pedagogiki i wychowania nowego człowieka nieobojętnego na dobra innych.
Mniej postępowi winni sobie jednak zadawać pytanie – jak to było możliwe, że ktoś dostał się na sam szczyt dr(h)abiny akademickiej
nie mając pojęcia o tym co winien wiedzieć każdy, na samym pierwszym szczeblu tej dr(h)abiny!? Jakich forteli używał przy wspinaniu się na kolejne szczeble? Kto go podsadzał? Kto dr(h)abinę podtrzymywał, aby się nie osunęła? To podstawowe pytania, które się nasuwają na okoliczność wpisów ‚doskonałego’ przed zbliżającym się Popielcem.
W polityce mieliśmy Dyzmów i mamy ich co niemiara, ale w nauce?
Kiedyś trampolinę do osiągania szczytów stanowiła przewodnia siła narodu (co zapowiadał już na pierwszym zjeździe PPR sam Władysław Gomułka), innowacyjni akademicy, jak Julian Haraschin [odkrywca innowacyjnych metod produkcji dyplomów akademickich, fakt, że tylko chałupniczym sposobem) a po okresie „odwilży” przede wszystkim KC. Okazuje się, że po transformacji KC w CK (której członkiem był ‚doskonały’ profesor) też to było możliwe!
‚Doskonały’ profesor zrzuca winę na osobę nie nadającą się do niczego w domenie akademickiej czyniąc zarzut tak absurdalny, że trudno w niego uwierzyć.
Jak to? Ktoś o poziomie zerowym ma pouczać/doskonalić ‚doskonałego’ już profesora? Czyli niejako przyznaje, że sam mimo doskonałości jest profesorem mniej niż zero? Czy nie tak?
Nie można tego wykluczać znając stan polskiej domeny akademickiej, formatowanej przez ‚doskonałych’ a cierpiącej na niedosyt pieniędzy. Trzeba przyznać, że ‚doskonały’ profesor niejako podsuwa rozwiązanie problemu głodu w tej domenie, zdominowanej przez nieprzeciętnych, jak się uważa profesorów. To oni stanowią punkt odniesienia do ustalania płac w całej domenie i punkt ten ma być wyższy (docelowo trzykrotnie wyższy) od przeciętnego wynagrodzenia, bo przecież nieprzeciętni nie mogą zarabiać przeciętnie.
Skoro się okazuje, że jednak ‚doskonali’ nie są tak doskonali jakby wskazywała ich nazwa a za ich niedoskonałości odpowiadają ci, którzy do domeny akademickiej się nie nadają, to chyba właśnie oni winni stanowić ten punkt odniesienia do określania wynagrodzeń w domenie. Nie ma wątpliwości, że problem głodu w domenie byłby wtedy rozwiązany. W przypadku podniesionym przez ‚doskonałego’ profesora sprawa jest jasna i klarowna
Autor dr(h)abiny, z puli księgowanej po stronie wydatków na naukę (choć ma wspierać/pouczać/doskonalić, nawet najbardziej doskonałych) nie otrzymuje ani grosza i gdy jego pułap -0 zł miesięcznie, a nawet rocznie czy wielorocznie – zostanie uznany za punkt odniesienia dla finansowania w domenie akademickiej, to rzecz jasna ‚doskonali’ nie mogą tego pułapu przekraczać, tylko winni być finansowani co najwyżej na poziomie 0 zł [miesięcznie, nawet rocznie czy wielorocznie] Aby uwzględnić ich nieprzeciętność ten pułap można zwiększyć wielokrotnie, ale bez umieszczania choćby jedynki przed zerami!
To da gwarancje sprawiedliwego podziału budżetu przeznaczonego na naukę, którą będzie można wyprowadzić ze strefy głodu i doprowadzić choćby do poziomu reprezentowanego przez nienadających się do domeny. Ci sponsorują swymi wytworami nawet taki Harvard (respektujący ich źródła i prawa autorskie!), przytaczany zwykle jako ten, z którym nam się mierzyć nie można, podobno z braku pieniędzy [o kulturze poszanowania własności intelektualnej taktownie się nie wspomina]. Rzecz jasna nasze głodujące uczelnie o takim wsparciu/sponsorowaniu nawet nie chcą słyszeć [niewygodną/pożądaną własność intelektualną unieważniają/kasują/anulują lub wolą grabić bez podawania źródeł] i ze swej biedy a nawet nędzy [moralnej w głównej mierze] nie chcą się wydostać.
„W historii bywa górą gwałt i zgnilizna, tym bardziej należy tę niemoc zbadać i godzi się zadać nauce pytanie: czyż tak źle z nami, iż nie ma sposobów, by ruszyć z bagna?” (Feliks Koneczny)
W oczekiwaniu na opracowanie dr(h)abiny płacowej polskiej domeny akademickiej z pułapem autorów obligowanym do uczenia doskonałych profesorów.
Profesor Ewa Thompson w felietonie z cyklu „Widziane z Houston” („Teologia Polityczna”) podnosi patologie spotykane w najlepszych nawet uniwersytetach amerykańskich, z Harvardem na czele. Pani rektor tego uniwersytetu na początku roku zrezygnowała z pełnionej funkcji po oskarżeniach o antysemityzm i popełnienie plagiatu. Ale jeszcze większe spustoszenie w nauce czynią fałszerstwa źródeł i cytatów, a odważnych, ujawniających nierzetelności naukowców nie ma wielu. Nikt też nie sprawdza, na co są wydawane pieniądze przekazywane uniwersytetom. O amerykańskich plagach jest mnóstwo informacji w mediach, gdy o tych polskich, widzianych choćby z Krakowa, tyle co kot napłakał. Stąd wrażenie, że u nas nie jest tak źle.
Niestety, jest gorzej, bo się o tym nie pisze, a zatem trudno coś zwalczać, jeśli nie istnieje w przestrzeni publicznej. Co więcej, zwalcza się tych, którzy ujawniają nierzetelności „doskonałych”. Utytułowani, usytuowani na najwyższych szczeblach drabiny awansu naukowego, nie muszą się zbytnio obawiać swych nieuczciwości naukowych, mogą rekwirować na rympał z przestrzeni publicznej to, co im się podoba, bez podawania źródła pochodzenia materiałów, bo to jest u nas dozwolone i akceptowane. Wielu korzysta z Wikipedii, ale standardy respektowania źródeł w tej encyklopedii są poza zasięgiem umiejętności „doskonałych” nawet profesorów. Mimo to u nas nadal traktuje się profesorów jak proroków, choć piszą i mówią publicznie nader często brednie, ale ich ujawnianie traktowane jest jako przejaw braku kultury akademickiej. Dlatego aż roi się od profesorskich fałszerstw, kłamstw i błędnych opinii. Podejmowanie na ich podstawie decyzji gospodarczych czy politycznych grozi katastrofą.
Nie ma monitoringu efektów wydawania pieniędzy podatnika księgowanych po stronie wydatków na naukę, a podatnik tym zainteresowany jest traktowany jako nieuczciwa konkurencja i dostępu do takich danych nie ma. Najwyższy czas, aby to, co jest widziane z Krakowa, zauważyły szerzej media i decydenci domeny akademickiej dla jej pozytywnych przeobrażeń potrzebnych dla Polski.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 7 lutego 2024 r.
Sąd apelacyjny nie zaakceptował nieumiejętnego obchodzenia się z moją dr(h)abiną akademicką przez doskonałego profesora wspieranego na platformie nieuczciwości naukowej Forum Akademickiego
Nie tylko bezprawnie wykorzystano moją grafikę do nierzetelnego artykułu Marka Wrońskiego[Polowanie na nieistniejącego plagiatora –opublikowany w Forum Akademickie 12/2023] , do tej pory nie opublikowano mojej reakcji na ten tekst, ale umieszczono dodatkowy artykuł [https://miesiecznik.forumakademickie.pl/czasopisma/fa-1-2024/wazne-inicjaly%e2%80%a9/ ] profesora Pawła Kosseckiego, twórczo zmieniającego dotychczasowe standardy funkcjonowania nauki . „Profesor” ten uważa (a redakcja FA to popiera, bo rozpowszechnia, bez dyskusji] że „stosowanie rygorystycznych przepisów prawa autorskiego jest niewłaściwe” a źródło to każdy czytelnik może sobie łatwo znaleźć w internecie i nie można obarczać autora tekstu koniecznością podawania skąd zarekwirował materiał.
Jasne, nie po to wprowadzano z trudem system komunistyczny niszczący własność prywatną a intelektualną w szczególności, aby kogokolwiek karać za takie czyny, nawet po medialnym obaleniu komunizmu.Czy te osiągnięcia profesora zostaną zgłoszone do nagrody Nobla, na którą czekamy już tyle lat? W końcu chodzi o innowacyjne stworzenie jakiejś neonauki bezźródłowej!
Sąd nie podzielił wysoce niedoskonałych argumentów doskonałego profesora (członka Rady Doskonałości Naukowej), nie odniósł się do tez głównegoideologa plagiaryzmu – Marka Wrońskiego – o dopuszczalności rekwirowania modeli graficznych o ile się one podobają doskonałym profesorom a oni nie mają takiej doskonałości, aby taki model skonstruować.
Zgodnie z wyrokiem sądu, którego uzasadnienie przedstawię jak otrzymam tekst, doskonały profesor musi przeprosić za swoją nieumiejętność obchodzenia się z moją dr(h)abiną akademicką ale nie dał mu szansy na zrehabilitowanie się poprzez wsparcie wydania kolejnego tomu plag akademickich obrazujących niedoskonałości polskiej domeny akademickiej, w tym niedoskonałości doskonałych profesorów. To wielka szkoda, bo profesor sam z takiej szansy chyba nie skorzysta.
Finansowany ze środków budżetu państwa, przez Ministerstwo nauki miesięcznik Forum Akademickie niestety ma osiągnięcia w rozwoju plag akademickich, co nie przeszkadza, aby prowadził akcję „Nauka do naprawy”. Czy przez wspieranie patologii można naukę naprawić? Czy nie należałoby skromnych środków finansowych księgowanych po stronie wydatków na naukę kierować na rzetelne działania naukę rozwijające/wspierające zamiast propagowania nierzetelności nauce szkodzących?
Ja w każdym razie nie wyrażam zgody, aby na taką platformę nieuczciwości i takich „profesorów’ przeznaczono chociażby 1 grosz z mojej kieszeni (podatków). Zapaść nauki w Polsce w głównej mierze bierze się stąd, że finansowane są działania/osoby pozorujące/szkodzące nauce a działalność pro publico bono, także w domenie akademickiej, jest eliminowana/karana.
Różne aspekty tej sprawy wymagają omówienia w szerszym kontekście, w osobnych tekstach, co niebawem nastąpi. Poniżej zamieszczam moją odpowiedź na apelację doskonałego profesora, podkreślając, że sąd taktownie nie udzielił mi w rozprawie apelacyjnej głosu, jakby dla zaznaczenia, że co prawda zgodnie z Konstytucją wszyscy są równi wobec prawa ale niektórzy są równiejsi.
Podczas rozprawy został jednak dopuszczony do głosu mój pełnomocnik mec. Andrzej Wołoszyn (Gliwice), skutecznie rozprawiający się z infantylnymi argumentami pozwanego.
W wyroku sąd orzekł to co żadną miarą nie mógł nie orzec. Naruszenie prawa autorskiego miało miejsce i tak postępować nie wolno, nawet doskonałym profesorom.
Appendix:
Kraków, 15 listopada 2023 r.
Józef Wieczorek
Sąd Apelacyjny w Warszawie
Za pośrednictwem Sądu Okręgowego w Warszawie
XXII Wydział Własności Intelektualnej
Al. Czerniakowska 100, 00-454 Warszawa
Sygn. Akt:XXII GW 523/21
W odpowiedzi na apelację Pozwanego
Zarzuty Pozwanego są infantylne i wskazują, że mimo procesu sądowego Pozwany nie zrozumiał, że naruszył prawo własności intelektualnej poprzez wykorzystanie nie swojego utworu (mojego modelu patologii awansu akademickiego – Dr(h)abina akademicka) bez podania źródła jego pochodzenia, bez zgody autora i choćby próby nawiązania kontaktu z autorem. Tym samym dał do zrozumienia., że to co w cyberprzestrzeni mu się podoba, a sam tego nie potrafi zrobić, może zarekwirować na swój blog, a nawet wziąć – to co nie jego – pod ochronę prawną (informacja na pierwszej stronie bloga Pedagog https://sliwerski-pedagog.blogspot.com/ „Treści moich wpisów chronione przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych”
Tym samym czytelnik bloga rozumie, że i ten mój model zaopatrzony inicjałami JW jest prawną własnością Pozwanego! Oznaczenie JW bynajmniej nie wskazuje na moje autorstwo, bo przecież takie czy inne oznaczenie mógł zastosować każdy, nawet i sam Pozwany! Gdyby ktoś ten model wykorzystał, także jego rzeczywisty autor (czyli ja), musiałby się liczyć z konsekwencjami naruszania ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych czym grozi pozwany!
Pozwany twierdzi, ze wykorzystanie mojego rysunku-modelu nie jest plagiatem (niestety taką błędną wykładnię zastosował też werdykt sądu ) gdy tymczasem ten czyn nosi znamiona plagiatu ukrytego – vide np. : Plagiat ukryty – polega na przejęciu tylko fragmentów cudzego utworu i niepodaniu przy tym źródła oraz prawdziwego autora; Zobacz więcej: https://poradnikprzedsiebiorcy.pl/-czym-jest-plagiat-i-jakie-sa-jego-konsekwencje]
„plagiaty inkorporacyjne, które polegają na wcieleniu do własnego utworu cytatów z prac innych autorów bez podania ich źródła, nazwiska autora i oznaczenia cudzysłowem;”
Niby dlaczego przejęcie mojego modelu na blog Pozwanego bez wskazania źródła ma nie być plagiatem? Kto się domyśli z bloga Pozwanego, że to ja jestem autorem tego modelu -umieszczonego pierwotnie na moim nie anonimowym blogu oznaczonym imieniem i nazwiskiem i konkretnym adresem internetowym – Blog akademickiego nonkonformisty Józefa Wieczorka https://blogjw.wordpress.com/
Infantylne tłumaczenie – jakkolwiek częste wśród plagiatorów, także profesorskich- po prostu kompromituje pozwanego jako profesora i to w dodatku członka Rady Doskonałości Naukowej, decydującego kto może a kto nie może być profesorem.
Trzeba mieć na uwadze, że nie trzeba być profesorem, a co najwyżej jako tako rozgarniętym studentem, czy chociażby uczniem nawet niższej szkoły, aby za pomocą wyszukiwarki Google wpisując nazwę rysunku drhabina akademicka, w niecałą minutę, odnaleźć jego żródło
I jego autora. (vide załącznik na mojej przeglądarce Chrom)
Ja z tym nie mam trudności, mimo że Sąd I instancji podczas zdalnej rozprawy potraktował mnie jako osobę poniżej poziomu pierwszoklasisty i oznajmił, że trzeba się podszkolić, bo Sąd nie będzie miał litości!! Jaki zatem poziom prezentuje profesor-członek Rady Doskonałości Naukowej? Czy naprawdę jest doskonały? Dobrze, aby Sąd to sprecyzował, skoro określał mój poziom.
Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne. 2. Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny.
Pozwany wprowadza Sąd w błąd nie podając faktu, że o moich tekstach w Kurierze WNET informowałem zarówno Pozwanego, jak i Radę Doskonałości Naukowej, bez jakiejkolwiek reakcji Pozwanego (poza w/w paszkwilem), ani władz Rady Doskonałości Naukowej.
Upublicznienie faktu bezprawnego naruszenia mojej własności intelektualnej nazywa medialną nagonką! wykazując się całkowitym niezrozumieniem powinności dziennikarskiej i akademickiej – ścigania nierzetelności także środowiska akademickiego zobowiązanego do stosowanie w swej działalności najwyższych standardów etycznych, szczególnie na najwyższvch szczeblach „dr(h)abiny akademickiej”.
Obrona i ujawnienie doznanej krzywdy i szkody społecznej jaką jest nierespektowanie własności intelektualnej przez osobę na najwyższych szczeblach akademickich zostały uznana za niegodziwość i atak personalny. Z tego ma chyba wynikać, że osoby z panteonu akademickiego (szczyt dr(h)abiny akademickiej) zobowiązanych do stania na straży prawa własności intelektualnej, dawania należytego przykładu społeczeństwu a w szczególności akademikom z niższych szczebli drabiny akademickiej, nie mogą podlegać żadnej kontroli, żadnej krytyce i mogą rekwirować na swoje konto to co im się podoba. Tak było przez lata i nie można było odebrać tytułu profesora nawet gdy został on uzyskany przez plagiatora.
To nie ja „dokuczyłem” Pozwanemu kreującemu się na krzywdzonego przez mnie. To Pozwany sam się swoim tekstem skompromitował w opinii publicznej, pozostając bez kontaktu z prawdą., chyba niezdolny do merytorycznej krytyki, zamieszczając nieprawdziwe informacje w sprawie jakiejś osoby o nazwisku Józef Wieczorek, tak aby opinia publiczna kojarzyła je z autorem Plag akademickich (czyli mną).
Nie jestem Józefem Wieczorkiem, który za darmo kończył studia na UJ i otrzymał tam doktorat (fakt, że żadnego dyplomu nie kupiłem, lecz otrzymałem je za uczciwą pracę naukową, która mnie sporo kosztowała – studiując na UW i robiąc doktorat w PAN!)
Nie jestem Józefem Wieczorkiem składającym przysięgę doktorską wobec UJ, bo doktoratu broniłem w PAN i żadnej przysięgi nie składałem, a pozwany podaje nawet tekst mojej przysięgi, także w łacinie (sic!) – którą podobno łamałem, a łatwo przecież mógł zapoznać się z prawdą, czy to pytając mnie, czy UJ, czy odczytując je z łatwo dostępnych danych w przestrzeni publicznej ( choćby na moim blogu, w bazie danych o ludziach nauki ….)
Nie jestem Józefem Wieczorkiem nie mającym dorobku naukowego po doktoracie – mam go wielokrotnie większy a tym stwierdzeniem Pozwany dyskredytuje się jako profesor i to „doskonały”, bo każdy jako tako rozgarnięty człowiek na wyszukiwarce Google może się przekonać, że to nie jest prawda. Np.
Ktoś kto nie jest w stanie/nie ma najmniejszej ochoty sprawdzić takich danych a pisze nieprawdę, aby kogoś zdyskredytować w opinii publicznej nie powinien pełnić żadnych funkcji decyzyjnych w domenie akademickiej a tym bardziej w Radzie Doskonałości Naukowej, bo jest to świadectwo doskonałej wręcz niedoskonałości. Studentom za „wypracowania” na takim poziomie stawiałem dwóje. Widać jaka jest zapaść domeny akademickiej.
Nie jestem Józefem Wieczorkiem -socjalistycznym geologiem, lecz Józefem Wieczorkiem, geologiem represjonowanym w systemie komunistycznym (status represjonowanego IPN, legitymacja członka opozycji antykomunistycznej nr 5764) i także do dziś ze strony beneficjentów (wysoko utytułowanych, ulokowanych na stanowiskach) tego systemu, jak Pozwany.
Niestety kłamstwo i brak poszanowania własności intelektualnej w środowisku akademickim stały się niemal standardem, którego nie można bezkarnie naruszać a Sąd I instancji w tej sprawie nie zabrał nawet głosu, negatywnie natomiast oceniając obronę mojej własności intelektualnej i standardów wprowadzonych jeszcze w średniowieczu, które zobowiązywały akademików do poszukiwania prawdy, gdy kłamstwa ich winny eliminować.
Zrozumiała jest obecna degradacja uniwersytetów w Polsce sytuowanych we wszystkich rankingach światowych na odległych pozycjach i tylko w niektórych z nich (w zależności od kryteriów) nasze najlepsze czasem sytuują się nieco lepiej od uczelni Bangladeszu, Ghany czy Kolumbii a większość pozostaje poza nimi. Skoro mamy taki system, takie standardy bronione nawet sądownie, takich członków Rady Doskonałości Naukowej nie ma szans abyśmy osiągnęli przynajmniej przyzwoity poziom europejski. Ta sprawa jest ilustracją zapaści moralnej i intelektualnej domeny akademickiej, która winna służyć społeczeństwu, formowaniu koniecznych dla zarządzania dużym europejskim krajem elit.
Faktem jest, że sędzia I instancji – Krzysztof Kurosz [https://www.uni.lodz.pl/pracownicy/krzysztof-kurosz ]zatrudniony jest na tym samym uniwersytecie co Pozwany (co prawda bez bezpośredniej podległości służbowej) ale usytuowany na pierwszych szczeblach dr[h]abiny akademickiej, gdy Pozwany na jej szczycie (Rada Doskonałości Naukowej!) co chyba wyjaśnia treść wyroku z jednej strony nieco niekorzystnego dla Pozwanego, ale w większej części niekorzystnego dla Powoda. Bez dogłębnej analizy uznano, że to nie był plagiat a tylko naruszenie prawa autorskiego a przecież ten czyn jest zgodny z definicją plagiatu ukrytego. Co więcej, to mnie zarzucono, że po stwierdzeniu naruszenia mojej własności intelektualnej, winienem występować w roli petenta, aby krzywdzący nie robił mi i społeczeństwu krzywdy swoim postepowaniem. Faktem jest, że po doświadczeniach sądowych może nieświadomie popełniłem błąd nie kierując wprost sprawy do prokuratury, aby ścigała plagiatora.
Chciałbym przy tym podnieść, że kilkanaście lat temu przedstawiając przed WSA sprawę podobnego medialnego (Gazeta Wyborcza) ataku personalnego na mnie ze strony rektora UW w celu zdyskredytowania mnie w opinii publicznej zostałem poinformowany przez WSA, że mam swój blog, więc mogę się sam bronić. Zgodnie z dyrektywą WSA to czynię będąc obiektem kolejnych personalnych ataków, gdy atakujący personalnie -a nie merytorycznie -czy plagiatujący mnie pozostają bezkarni.
Niestety, skoro wyrok w sprawie prof. Śliwerskiego jest nieprawomocny nic nie przeszkodziło Pozwanemu, aby ponownie został wybrany na członka Rady Doskonałości Naukowej. jak widać wysoce niedoskonałej, co skutkuje niedoskonałością polskiej domeny akademickiej
W gruncie rzeczy, w praktyce profesorowie uważani są za „święte krowy”, którym wszystko można, bo znajdują się na szczycie narysowanej przeze mnie dr(h)abiny akademickiej. Kto ujawnia patologie, plagiaty, niegodziwości, nie ma szans aby się przedostać na kolejne wyższe szczeble drabiny i nieraz musi opuszczać domenę akademicką gdy popełniający plagiaty, mobberzy i akademiccy hejterzy, całkiem bezkarni nieraz znajdują się na samych szczytach domeny.
Skoro za standard zachowania uznaje się kłamstwo mówienie prawdy stanowi niedopuszczalne naruszanie standardów i to akademickich!
Jestem autorem setek tekstów publicystycznych, kilku książek w wydaniu papierowym, kilkunastu w pdf, monitorując społecznie naruszenia etyki i patologie akademickie. To mnie wystawia na hejterski „ostrzał’ ze strony najwyższych decydentów domeny, ale bez merytorycznej dyskusji o co wielokrotnie się zwracam do tych gremiów akademickich przedstawiając im moje krytyczne, merytoryczne teksty. Odnosi się wrażenie, żeniektórzy ‘akademicy’ mogliby raczej tworzyć radę doskonałości hejterskiej a nie naukowej.
Sąd Najwyższy przed kilku laty oznajmił mi, że mogę kontrolować każdą władzę, nawet władzę Sądu Najwyższego i nie wykluczył możliwości kontroli władz akademickich! co staram się czynić w ramach mojej społecznej odpowiedzialności za losy Polski.
Patriotnictwo, czy zdolność krzesania z bezwładnej woli iskry czynu i działania
Od Kazimierza Twardowskiego [1919] do Jana Majchrowskiego [2024]
Kazimierz Twardowski [1919]
Gdzie poczucie solidarności narodowej objawia się tylko w uczuciu, a nie prowadzi do czynu i do działania – tam nie ma jeszcze prawdziwego patriotyzmu – tam jest tylko patriotnictwo.
Patriotnik chętnie daje upust uczuciom narodowym, pięknie i podniośle o Polsce rozprawia, z przejęciem śpiewa pieśni narodowe, bierze pilnie udział w obchodach narodowych – ale na tym się też wszystko u niego kończy, to co u innych jest tylko przygodnym wyrazem, poczucia solidarności narodowej, staje się u niego jedyną osnową tego poczucia, bo go na nic innego nie stać, jak na sentyment, niekiedy nawet bardzo rzewny, ale niezdolny wykrzesać z bezwładnej woli iskry czynu i działania. [z – Twardowski. Lwowskie wykłady akademickie. Tom I. Wykłady o idei Uniwersytetu s. 201/202
Jan Majchrowski [2024]
„My cię popieramy! Ale żeby ktoś publicznie?”…..”Niech każdy zrobi co do niego należy. Tylko tyle i aż tyle. I wtedy będziemy mieli normalne sądownictwo, normalną politykę, normalne państwo, normalnych nauczycieli. Obywatele będą obywatelami. Zróbmy wreszcie to co powinniśmy zrobić. Nasze państwo, to weźcie je we własne ręce!”
z – Prof. Jan Majchrowski: Granica między Polską nadziei a Polską odwetu i nienawiści – 1 godz.54,20 – 1 godz. 55,20
Uczelnie w okresie komunizmu funkcjonowały w systemie kłamstwa i dla przetrwania abdykowały z poszukiwania prawdy. Dały sobie z tym spokój, także po medialnym obaleniu komunizmu. Co więcej, dziś ujawnianie kłamstwa stanowi naruszanie kultury akademickiej.
Czasopisma, z nazwy akademickie, odmawiają publikacji tekstów uczciwych, bo mają co najwyżej rubryki „z archiwum nieuczciwości naukowej”, w ramach których – siłą rzeczy – tekst uczciwy się nie mieści. Byłby nie na miejscu, a nie ma rubryk „z archiwum uczciwości naukowej”, bo widocznie nie ma na nie zapotrzebowania, nie ma zbyt wielu piszących uczciwie.
No cóż, skoro uniwersytety znalazły się w stadium postprawdy i prawda nie jest akceptowana, to ci, którzy jej – mimo to – poszukują, muszą liczyć się z marginalizacją, a nawet eliminacją z domeny akademickiej. To w cywilizacji łacińskiej zalicza się do haniebnej antykultury unieważniania stanowiącej cywilizacyjne zagrożenie, ale za jej stosowanie nie ponosi się konsekwencji. Przenoszenie w stan nieszkodliwości mogłoby zapobiec degradacji domeny, ale nie jest stosowane.
Środowisko akademickie widzi tylko jedną plagę akademicką – niedosyt pieniędzy – i artykułuje odważnie zapotrzebowania w tej materii, szczególnie w okresach zmian politycznych. Polityka naukowa sprowadza się głównie do zaspokojenia potrzeb finansowych wpływowego środowiska, aby słupki poparcia dla rządzącej partii nie spadały. Jakby w rewanżu akademicy starają się, aby polityka była oparta na ich (nie)wiedzy,a służebni profesorowie prawa szukają gorączkowo podstaw prawnych dla usprawiedliwienia bezprawnych poczynań rządzących. Widać to nader wyraźnie w czasie wprowadzania „terroru praworządności”, jako jednej z najważniejszych zasad, którą rządzący zamierzają się kierować na drodze do wyzwolenia społeczeństwa spod „pisowskiej okupacji”.
Rzekomo apolityczne uczelnie/akademicy w ramach akcji wyzwoleńczej oddają się pod opiekę polityków u władzy, kreując niezależną od faktów rzeczywistość. Prawda nie ma żadnego znaczenia. A jeśli fakty są inne, tym gorzej dla faktów. To już było!
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 31 stycznia 2024 r.
Obliczenie strat wojennych nie jest prostą sprawą. Dopiero niedawno obliczono straty wywołane II wojną światową, i to tylko te spowodowane przez agresję niemiecką, ale bez skutków prawnych. Straty odłożone przez nową władzą do lamusa. Jeszcze gorzej wygląda określenie tych, które przyniosła Polakom pełniącym obowiązki wobec Ojczyzny wojna jaruzelsko-polska, spowodowana przez zorganizowaną grupę przestępcą POP-ów (Pełniących Obowiązki Polaków).
Poważne straty poniosła domena akademicka, z których do tej pory nie zdołała się podnieść. Co więcej, wobec oceny strat akademickich istnieje zmowa milczenia, a nawet są starania, aby tę wojnę wymazać z historii domeny akademickiej. Jeśli jej nie było, to nie ma problemu liczenia strat!
Co prawda 13 grudnia główny zamachowiec na wolność Polaków oznajmił, że wprowadza stan wojenny na terytorium całego kraju, ale są w Polsce uczelnie funkcjonujące do dziś, jakby nie miały takiej świadomości, choć zatrudniają rzesze beneficjentów tej wojny. Stosują przy tym blokady i manipulacje informacyjne, aby ten stan rzeczy nie dotarł do świadomości młodego pokolenia, bo starsi chowając głowy w piasek, jakoś sami potrafią sobie z tym poradzić. Społeczeństwo jakby nie miało prawa wiedzieć, skąd mamy zapaść domeny akademickiej, mimo niespotkanego w naszej historii wzrostu nieruchomości akademickich z napisami „uniwersytet”, „akademia”… i Polaków dumnych z posiadania dyplomów po opuszczeniu tych nieruchomości lub tytułów nabytych po spędzeniu w tych instytucjach sporej części swego życia.
Po zakończeniu wojny ogłoszono lukę pokoleniową, ale powstałą podobno nie z powodu strat wojennych, tylko z braku pieniędzy. A przecież łatwo obliczyć, że strata choćby jednego aktywnego młodego akademika (a takich w tej wojnie najczęściej wypędzano z uczelni) mogła spowodować brak dziesiątków akademików na poziomie, którzy mogli trafić do domeny akademickiej w ciągu kolejnych lat, i luka pokoleniowa byłaby zapełniona. Zniszczenie potencjału intelektualnego i warsztatów pracy bywa nieodwracalne. Skutki chowania głów w piasek – również.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 24 stycznia 2024 r.
Władysław Gomułka 8 grudnia 1945 roku na I zjeździe PPR zapowiadał: „My dopiero musimy wychować naszych profesorów i wychowamy ich na pewno, ale dopiero po latach, po okresie potrzebnym na wychowanie profesora”. Zdawał sobie sprawę, że „przecież my profesorów na kursach nie dokształcimy”, bo na wychowanie postępowego profesora potrzeba lat. Niebawem doszło jednak do przyspieszenia procesu wychowawczego profesorów i już w 1950 roku Berman i Bierut powołali Adama Schaffa, ideologicznego profesora, na szefa Instytutu Kształcenia Kadr Naukowych, dla pospiesznego wychowania „naszych profesorów”, aby ci z kolei formatowali na modłę komunistyczną kolejne zastępy kształconych już postępowo Polaków. W eliminowaniu niereformowalnych, zacofanych, bo jeszcze z II RP, profesorów brali udział postępowi studenci pod batutą funkcjonariuszy partyjnych. Potem poszło już łatwiej, a skutek po latach był taki, że profesorowie wychowani według planów komunistycznych sami już czyścili kadry z elementu wstecznego. Postępowi historycy tak badają historię tamtych czasów, że nawet komunizm i polityczne czystki kadrowe potrafili z historii wyczyścić, podnosząc w istocie rzeczy pozytywną rolę SB i przewodniej siły narodu w ochronie/promowaniu wychowanych postępowo kadr. W wolnej już Polsce spora część coraz bardziej wykształconego pod ich batutą społeczeństwastoi na straży postępowego wychowania, broniąc zdobyczy akcji wychowawczej systemu komunistycznego. I niby jak można naprawić niewydolny, patologiczny system, który pozostał – przez długie lata wolnej Polski – otwarty na postępowy blok radziecki i z nim kompatybilny? Nasza nauka funkcjonowała nadal według „obrządku” wschodniego, a „obrządek” zgniłego Zachodu był i jest odrzucany. Co więcej, ostrzega się przed nadciągającą z Zachodu cancel culture, pomijając fakt, że nasza biła i bije na głowę tę ze zgniłego Zachodu. Czyszczenie pamięci, i to w ramach projektów „Pamięć uniwersytetu”, stanowi wielki sukces komunistycznych metod wychowywania „naszych” profesorów.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 17 stycznia 2024 r.
Świat akademicki na ogół z zadowoleniem przyjął zmiany polityczne w Polsce dokonane przez „koalicję 13 grudnia” i nie odniósł się (z wyjątkiem AKO) do łamania prawa przy przejmowaniu mediów, co nawet nie dziwi, bo na uczelniach mamy wydziały prawa, ale przestrzeganie prawa nie jest mocną stroną polskich uczelni. Gremia akademickie pokładają nadzieje w nowym ministrze nauki, który obiecał, że rewolucji nie będzie, a będzie więcej pieniędzy, no i zlikwiduje bezsensowne placówki, choć nie wiadomo, czy potrafi je zidentyfikować. Nie zapowiedział, co zrobi z uniwersytetami, które abdykowały z poszukiwania prawdy, a jak wiadomo, taki stan rzeczy nie zapewni naprawy nauki, bo stanowi jej zaprzeczenie. Nie zapowiedział też likwidacji bezsensowych, unikalnych szczebli drabiny awansu tytularnego (niekoniecznie naukowego) ani ograniczenia plag akademickich degradujących naukę w Polsce.
Ministrem nauki został inżynier od turystyki i energetyki, ale nieznany w domenie nauki, co środowiska akademickiego chyba nie interesuje. Grunt, że zapowiedział, iż doszuka się gdzieś pieniędzy, które rozdzieli zapewne według stopni i tytułów, a niezależnie od wkładu w naukę i edukację. Można wątpić, czy wyprowadzi tym naukę z biedy, bo jak dotychczas żadne zwiększenie pieniędzy nie powodowało podniesienia poziomu nauki czy zwiększenia innowacyjności gospodarki opartej na wiedzy mniej czy więcej finansowanej. Włączenia do finansowania tych i tego, co przynosi korzyści dla nauki i gospodarki, nie zapowiedział. Bez naprawy kiepskich fundamentów żadne dotacje finansowe nie utrzymają gmachu nauki. Powstał projekt „nauka do naprawy” próbujący odpowiedzieć na pytanie „Co tam, PANie, w polityce (naukowej)?”, ale projektodawcy (PAN, Forum Akademickie) sami są w stanie kiepskim, wymagającym naprawy. Historycy trzymający rękę na pulsie zmian politycznych domagają się wyłączenia ich domeny z Narodowego Centrum Nauki i powołania agencji-Narodowego Centrum Humanistyki, chyba dla podkreślenia, że humanistyka z domeny nauki faktycznie już została wyłączona. Kto następny?
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 10 stycznia 2024 r.
Pod refleksje, jako dodatek archiwalny do tekstu Sprawa plagiatu Bogusława Śliwerskiegow redakcji miesięcznikaForum Akademickie, po której otworzyłem na blogu Archiwum uczciwości naukowej dla kontrastu z Archiwum nieuczciwości naukowej w miesięczniku Forum Akademickie, gdzie moje teksty ze względu na uczciwość się nie mieszczą. Jak Marek Wroński przed 20 laty tłumaczył „to wcale nie znaczy ze istnieje „cenzura”. Po prostu często Redakcja ma inny pogląd na sprawę i widzi ją jako nieważną wzmianki w druku.” Jako redaktor mam inny pogląd na sprawę i widzę ją jako ważną publicznego ujawniania. por. także O rzetelności naukowej nieco inaczej
(kolejność wypowiedzi odwrócona – podobnie jak niektóre argumenty)
38. dot.37 Szanowny Panie Doktorze. Pozwolę sobie wtrącić się do Panów dyskusji. To, że ktoś został wybrany na drugą kadencję, nie znaczy że jest osobą ogólnie szanowaną w swoim środowisku. Np. rektor Akademii Medycznej w Warszawie również został wybrany na drugą kadencję, a gdyby Pan zrobił cichy wywiad wśród kadry naukowej tej uczelni, dowiedziałby się Pan prawdy. Niestety wielu rektorów jest wybieranych na drugą kadencję dla czystej wygody części kadry dydaktyczno-naukowej, a nie dlatego, że jest szanowany jako rzetelny naukowiec i nauczyciel akademicki. medyk 2003-04-06 19:21:34
37. Tak – uwazam prof. Ziejke za szanowanego i rzetelnego naukowca. Zapewne podobnie mysli o Nim wiekszosc profesorow UJ bowiem wybrano go juz na druga kadencje rektorem Uniwersytetu Jagiellonskiego. Jest tez przewodniczacym zgromadzenia rektorow polskich.
Chyba trzeba miec jakies osobiste wartosci, aby zostac rektorem najpowazniejszego polskiego uniwersytetu w epoce demokratycznych wyborow?
Czy rektorowi nie zdarzaja sie jakies potkniecia? Pewnie tak, ale to nie jest jeszcze dostateczny powod, aby Go publicznie deprecjonowac, iz jest „nierzetelny”.
Nie sadze, aby dalsza dyskusja na lamach tej witryny na ten temat byla czemus sluzaca.
Od roku pisuje stale do Forum Akademickiego i jak tylko moge aktywnie dzialam na rzecz walki z nierzetelnoscia naukowa. Ale staram sie wkladac wiecej wysilku „w ruch niz w gwizdanie iz jade”. Jak za dwa lata wyjdzie moja ksiazka na temat „Polskich kantow naukowych” to chetnie wyslucham krytyk i opinii.
Z szacunkiem i usmiechem
Marek Wronski Marekwro@aol.com Marek Wronski 2003-04-06 18:05:43
36. dot. 33 cd. cd. DR Wroński twierdzi nadal, że publikacja W. Zuchiewicza i in. o ING UJ nie jest nierzetelna. Nie sądzę, żeby ją czytał, a twierdzi. Czy takie twierdzenie jest rzetelene? Ja sądzę, że nie. Ja publikację czytałem i twierdzę, że nie jest rzetelna i nie chodzi tu o brak ‚jakiś ‚publikacji w spisie czy o jakieś nieformalne finansowanie. Ja tak sprawy nie stawiałem. Ja nie jestem autorem takiej nierzetelności. Jaka była rzeczywista historia ING UJ chciałem zbadać. Złożyłem do KBN projekt badawczy : Historia nauk geologicznych na Uniwersytecie Jagiellońskim w latach 1975 -2000 zarejestrowany pod nr 2HO1G 085 22 przez Zespół Nauk Humanistycznych. Podałem m.in. metodyke badań ” W realizacji projektu wnioskodawca zamierza oprzeć się na wiarygodnych źródłach stosując tym samym całkowicie odmienną metodykę badań od zastosowanej przez zespół W. Zuchiewicza. (…..) Zamierza się oprzeć na innych wiarygodnych świadkach, na materiałach archiwalnych Instytutu Nauk Geologicznych UJ i archiwach UJ, PTG, IPN, MEN, PAN, KBN dokonując krytycznej analizy dokumentów, które np. w UJ sa czyszczone do dnia dzisiejszego…………….). W opinii projektu m.in. napisano : Założenia badawcze przyjęto prawidłowo, autor jest przygotowany do realizacji tego typu badań, możliwość wykonania projektu – realna. Zaopiniowano pozytywnie. Pieniędzy (małych, projekt niskonakładowy poniżej 20 000 zł) nie dostałem. Dlaczego ? Nie dostałem objaśnienia. Powtórzyłem projekt w roku następnym . Odrzucono z przyczyn formalnych. Brak podanej instytucji, w której praca będzie realizowana. Ja nie pracuję w żadnej instytucji. Sam sobą stanowię jednoosobową jednostke naukową, a takie jednostki nie są finansowane. Finansuje się jedynie jednostki prawne, nawet bez osobowości naukowej. Ktoś kto ma osobowość naukową a nie ma osobowości prawnej nie jest finansowany. Wyniki prac nie mają żadnego znaczenia! (patrz CYRK – bazy niedanych KBN. Chwała autorom witryny za to liczenie. ) Józef Wieczorek 2003-04-06 15:56:28
35. dot.33 cd. DR Wroński uważa, że profesorowie UJ nie kolaborowali w czasie okupacji. Ja tego nie wiem. Ja tego nie badałem. Mam wątpliwości. Uważam, że to należy zbadać. IPN też tak uważa. Widocznie sprawy nie są takie oczywiste. Dr Wroński nie podaje jakie badania w tej materii przeprowadził. Powołuje się jedynie na GW. Ja testowałem jak GW na ten temat pisze. Przekroczyłem nawet w Krakowie progi redakcji GW, niestety bez magnetofornu ( to był błąd) . Po konfrontacji słów i tekstów oddałem sprawę do Rady Etyki Mediów. Kochani moi ! nie przekraczajcie progów Redakcji Gazety Wyborczej bez magnetofonu. I piszcie na tej stronie jak GW manipuluje w sprawach naukowych i akademickich, bo więcej osób może tak myśleć jak DR. Wroński. ON mieszka w NY, więc o tym może nie wiedzieć, ale nie powinien o tym tak kategorycznie pisać. Józef Wieczorek 2003-04-06 15:53:32
34. dot.33 DR Wroński uważa, że Prof. F.Ziejka jest powszechnie szanowaną osobą (zdaje się, że ze względu na swoją uczciwość jeśli dobrze rozumiem) . Nie jest to takie pewne. Ja pamiętam demonstracje w Krakowie z transparentami : Panie Rektorze – Albo KWAS albo ZASADY (nie mam dokumentacji fotograficznej, cytuję z pamięci, ale sens taki był i tak bym zeznał pod przysięgą przed każdą komisją). Ja nie twierdzę, że Rektor UJ nie ma zasad. Ma bowiem zasadę zamiatania niewygodnych faktów pod dywan. I na ten temat coś do Cyrku napiszę. DR Wroński obiecał napisać do Cyrku o Polskich Kantach Naukowych. Do tej pory nie napisał, ale to nie znaczy, ze kantów naukowych w Polsce nie ma. Józef Wieczorek 2003-04-06 15:50:52
33. Nie mam czasu codziennie zagladac na te Forum Dyskusyjne wiec odpisuje po jakims czasie.
Mysle, ze nie wszystko co ludzie pisza jest prawda. Zapewne nie bylo „kolaboracji” profesorow UJ w czasie okupacji. Prosze przeczytac juz kwietniowe artykuly w krakowskiej GW.
Dr. Wieczorek podaje szanowane nazwiska natomiast nie bardzo podaje konkretne fakty. To ze jakas publikacje, gdzie pominieto dorobek naukowy dr Wieczorka, wydano z innego niz przpeisy pozwalaja, funduszu, a rektor UJ odmowil wgladu w ta sprawe, to przeciez nie mozna pisac, ze rektor jest osoba nierztelna! Istnieje roznica opinii na rozne sprawy. Opisujac jakies osiagniecia naukowe, inni czasami (lub czesto) pomijaja nasz dorobek, uwazajac go za malo znaczacy. Nie raz czytalem prace innych na temat, ktorym sie intensywnie zajmuje i gdzie mam znaczace publikacje. Nie widzieli powodu aby mnie cytowac. Czy to znaczy ze mam im zarzucic „nierzetelnosc naukowa”? Owszem, moglbym napisac list do Redakcji wskazujac, ze autorzy pomineli MOJE prace – ale przeciez mieli prawo je ocenic b. nisko i daltego wybrac inne, ich zdaniem lepsze publikacje.
To ze czasami nie chca nam drukowac naszych artykulow czy prac, to wcale nie znaczy ze istnieje „cenzura”. Po prostu czesto Redakcja ma inny poglad na sprawe i widzi ja jako niewazna wzmianki w druku.
Odpowiadajac koledze, ktory pytal o „tajnosc” dorobku naukowego – nie ma czegos takiego. Caly dorobek naukowca jest publiczny (chyba ze drukowany w tajnych, wojskowych czasopismach, ktore ze wzgledu na najwieksze sekrety, sa niszczone przed wydrukowaniem!). Owszem, naukowcy czasami nie chca podawac swojego dorobku bo sie go wstydza, ale zawsze mozna go znalezc np. przez liczne bazy danych polskich i zagranicznych czasopism naukowych. W Polsce najlepsza jest baza danych Biblioteki Narodowej gdzie przy odrobinie cierpliowsci i szukania „na rozne key words” mozna prawie wszystko znalezc.
Nadal czekam na informacje o roznych kantach naukowych w polskich uczelniach, ktore ukryto „pod dywanem”. Zapewniam dyskrecje.
dr med. Marek Wronski, New York Marekwro@aol.com Marek Wronski 2003-04-06 01:41:03
32. Przeczytałem wczoraj na tej stronie wypowiedzi Pana dr-a Wieczorka i Pana dr-a Wrońskiego i nie zrozumiałem o co chodzi. Pan dr Wieczorek podał konkretne fakty i nazwiska, a znany mi i ceniony za celne felietony w FA Pan dr Wroński odpowiada bardzo ogólnie, ze ceni Rektora UJ i UJ jako uczelnię za walkę ze zjawiskami wskazywanymi przez Pana dr Wieczorka. Dziś przypomniałem sobie nowelkę Twaina „O człowieku, który zdemoralizował Hadleyburg”. Tytułowy Hadleyburg zamieszkiwali ludzie szczycący się nieskazitelnością. Każdy z nich był uczciwy, przestrzegał 10 przykazań i był wzorem cnót wszelakich. Mieszkańcy Hadleyburga szanowali siebie wzajemnie i wiedzieli, ze nie ma drugiego tak prawego miasta. Pewnego dnia odmówili jednak pomocy potrzebującemu. Uczciwość to nie to samo co wrażliwość, a oni byli uczciwi. Skończyło się fatalnie, bo człowiek, któremu odmówiono pomocy zrewanżował się wykpieniem nieskazitelnej uczciwości mieszkańców Hadleyburga. Mam wrażenie, ze cos podobnego przydarza się na wielu naszych uczelniach. Przesadnie dobra opinia może być gorsza niż opinia zła, bo z dużej wysokości można nie zauważyć zwykłego draństwa czy nieuczciwości. Ja się obawiam, że Pan dr Wroński. jak większość ludzi bardzo by chciał znaleźć cokolwiek co jest naprawdę bez skazy. Sądzę, ze działa w dobrej wierze, a autorytety są w Polsce potrzebne. Podejrzewam, że Pan dr Wroński nie przeczytał o reakcji na opublikowanie w tygodniku „Wprost” informacji o kolaboracji wybitnych naukowców UJ z hitlerowcami. Nie była to na pewno grupa reprezentatywna dla UJ ani duża, ale była. Cała sprawa dawno się przedawniła i powinna być co najwyżej historyczną ciekawostką. Nie jest warta takiej ostrej reakcji, a już na pewno tego by grozić dr-owi Wieczorkowi wyciąganiem konsekwencji przez władze uniwersytetu, w sytuacji, gdy pisze on wyraźnie, że pyta jako zaciekawiony czytelnik i nikogo nie osądza. Nie chodzi mi o to, ze cos takiego było, ale o tą reakcję. Boję się, że może to zaszkodzić UJ bardziej niż wszystkie zarzuty. To tu właśnie widać, że Pan dr Wieczorek może mieć więcej moralnej racji. A tak nawiasem to strona jest bardzo ciekawa. Bardzo dobrze, że nie ma żadnych ilustracji, bo to nic nie daje, a tylko przedłuża czas czytania strony przez komputer. nn 2003-03-31 15:26:05
31. dot.29 Ja rozumiem , że Pan Dr Wroński może mieć inne niż ja zdanie o Prof. Ziejce i UJ, ale na jakich podstawach odmawia mi prawa do innych sądów to ja nie wiem. Dlaczego uważa, że nie było nierzetelności w publikacji ? Czy ją czytał? Czy zna całą sprawę ? Raczej w to wątpie. Prof. Ziejka nic nie zrobił aby sprawy wyjaśnić. Wręcz przeciwnie. Nie wdrożono żadnego postępowania wyjaśniającego. Jeśli ja niesprawiedliwie oceniłem publikację, to należało mi to wyjaśnić. Ja nie mam wątpliwości co do mojej oceny, bo znam fakty, których dr M.Wroński nie zna. Jeśli publikacja zawiera oczywiste nieprawdy to nie jest to rzetelna publikacja naukowa, mimo, że została sfinansowana z rezerwy na badania własne ( z kieszeni podatnika). Jeśli na temat nigdzie nic nie można napisać to to jest poparcie dla nierzetelności. Jeśli dokumenty biją w ‚interesy uczelni’ to Prof. Ziejka podobnie jak jego poprzednik Prof. A.Koj dokumenty zamyka (lub je niszczy ?). Również dokumenty rzecznika dyscyplinarnego niekorzystne dla UJ. Ustawa o dostępie do informacji zdaje się UJ nie dotyczy, podobnie zresztą jak i KBN. Józef Wieczorek http://www.jwieczorek.ans.pl, http://www.geo-jwieczorek.ans.pl 2003-03-26 18:37:44
30. Pytanie do dr-a Wrońskiego. W lutowym „Forum Akademickim” napisał Pan, że pracownicy naukwo-dydaktyczni są osobami publicznymi. W takiej sytuacji nie wolno utajniać np. dprobku naukowego z powołaniem sie na Ustawę o Ochronie Dóbr Osobistych. Ja mam pismo (podpisane przez prorektora d.s. Nauki)stwierdzające, że takie właśnie dane (dorobek naukowy) są chronione tą Ustawą. Co Pan na to? nieochroniony 2003-03-26 14:42:46
29. Dobra opinie traci sie stopniowo. Srodowisko naukowe rzadko ma odwage bezposredniego i publicznego wyrazania sadow, ale brak dzialania w sprawach kantow naukowych zostaje „w pamieci srodowiska” na wiele lat. Staram sie pisac imiennie o osobach, ktore moim zdaniem, popelnily bledy badz zaniedbania, piastujac wysokie stanowiska z wyboru na uczelniach. Jednak kilka moich artykulow zostalo odrzuconych przez centralne gazety. Podobnie redakcja „Forum Akademickiego” stara sie „lagodzic” moje wypowiedzi i czasami usuwa nazwiska z moich tekstow. Na lamach Dziennika Lodzkiego, w koncu pazdziernika 2002, w artykule „Milczenie owiec” skrytykowalem prof. Stanislawa Liszewskiego, b. rektora Uniwersytetu Lodzkiego, ktory nie wdrozyl od razu postepowania dyscyplinarnego przeciwko prof. Maciejowi Potepie. Podobnie kiedys na lamach „Rzeczpospolitej” zarzucilem identyczne postepowaniewobec prof. Andrzeja Jendryczko, prof. Zbigniewowi Relidze, owczesnemu rektorowi Slaskiej Akademii Medycznej w Katowicach.
Mam dosyc jasne stanowisko wobec obowiazkow, jakie ciaza na wladzach uczelnianych, stad uwazam ze wymienienie przez dr Wieczorka nazwiska rektora Ziejki z UJ, jako osoby „tuszujacej” jakies sprawy publikacji geologicznej, jest gleboko niesprawiedliwe. W dzialaniach wielkiej instytucji jaka jest kazdy uniwersytet, jest zawsze troche chybionych decyzji badz takich ktore bija „w nasze interesy”, ale to nie powod aby rektora oskarzac o tuszowanie nierzetelnosci naukowej, ktorej tam zapewne nie bylo. Osobiscie, mam wiele uznania dla prof. Ziejki za Jego wysilki „okielzania” kantow naukowych w Polsce. Z moich doswiadczen wynika, ze Uniwersytet Jagiellonski energicznie i bez wahania walczy z kantami naukowymi. Marek Wronski 2003-03-26 13:54:44
28. Do Pana dr Marka Wrońskiego autora bardzo interesujących felietonów w FORUM AKADEMICKIM ‚ Z archiwum nieuczciwości naukowej’ (dostępne w internecie ( http://www.forumakad.pl/ ) godnych stałej i wnikliwej lektury przez czytelników tej witryny. Pan Dr udzielając rad rektorom jak zachować się wobec nieuczciwości naukowej (RADY DLA REKTORA – Forum Akademickie nr 3/2003) napisał : „Tuszowanie sprawy (nierzetelności naukowej – J.W.) przez rektora praktycznie jest dla niego samobójstwem moralnym. Sprawa po jakimś czasie zawsze wychodzi na jaw i ogrom potepienia, jaki wtedy publicznie splywa na rektora, dorównuje potepieniu chronionego sprawcy. Rzetelność rektora i jego opinia naukowa z reguły sa zrujnowane do końca życia!”
Byłbym wdzięczny gdyby Pan Doktor podał nazwiska polskich rektorów, dla których tuszowanie takich spraw zakończyło się samobójstwem moralnym i ogromem potępienia. Ja znam tylko takich. którzy tuszując sprawy mają się dobrze, a nawet doskonale, pełniąc wysokie funkcje z ‚demokratycznego’ wyboru ( np. Rektor UJ Prof.dr hab nauki polskiej Franciszek Ziejka tuszujący sprawy niegodziwości ‚naukowców’ z ING UJ, w tym sprawy opublikowania finansowanego z rezerwy na badania własne ‚dzieła’: W.Zuchiewicz (red.) – Nauki geologiczne w Uniwersytecie Jagiellońskim w latach 1975-2000. Instytut Nauk Geologiczny, Kraków 1999, 152 str. – bardzo nierzetelnego i obfitującego w nieprawdy.) Józef Wieczorek
czyli kopia zapasowa historii naturalnejjednego przypadku
antykultury unieważniania [cancel culture]
w domenie akademickiej z cenzurą prewencyjną w wolnej Polsce
W oczekiwaniu na dyskusje, polemikę, merytoryczną krytykę, sprostowania, uzupełnienia, definicje plagiatów, nierzetelności, modeli i innych pojęć/wyrażeń trudnych do ogarnięcia umysłem sformatowanym przez system edukacji, tak niższej jak i wyższej, w epoce komunizmu, jak i po transformacji cywilizacji solidarności w antykulturę unieważniania
Moja odpowiedź na tekst Marka Wrońskiego do tej pory nieopublikowana, mimo umowy z redakcją
Józef Wieczorek
Kolejne jasełka akademickie. Merytoryczna krytyka polowań na ujawniających nierzetelności.
Z okresem Świąt Bożego Narodzenia od czasów średniowiecza związana jest tradycja widowisk jasełkowych. Także w domenie akademickiej w tym okresie obserwuje się natężenie swoistych jasełek z Herodami rozprawiającymi się z niewygodnymi akademikami uznanymi za stanowiących śmiertelne zagrożenie dla ich dominacji.
W grudniu 1981 r. w rolę Heroda wcielił się generał w ciemnych okularach, który akademikiem nie był, ale konsekwencje jasełek jakie zgotował w domenie akademickiej trwają do dnia dzisiejszego. W grudniu 1986 r. dyrektywy jego junty wcielał w życie aktyw akademiki (nieraz anonimowy do dnia dzisiejszego) eliminując niepokornych dla przewodniej siły narody i wrogo nastawionych do systemu zniewolenia, czasem dożywotnio. Beneficjenci tych jasełek w wolnej jak się mówi Polsce stanowiącej jednak kontynuację Polski zniewolonej, kontynuują nieraz jasełka, choć nie zawsze z sukcesem, ale antykultura unieważniania (cancel culture), którą stosują degradują jednak domenę akademicką, tak że tylko najlepsze nasze uczelnie w niektórych rankingach światowych wyprzedzają takie potęgi naukowe jak Bangladesz, Ghana czy Kolumbia. Jak się abdykuje z poszukiwania prawdy (bo to średniowiecze!) i przez lata wyklucza się pasjonatów nauki walczących o rzetelność i prawdę to skutki nie mogą być inne.
Przed niemal 20 laty w jasełkach organizowanych na platformie Gazeta Wyborczej w roli Heroda wystąpił rektor UW zabezpieczany przez władze UJ, co opisałem w tekście „Jasełka akademickie z rektorem UW w roli Heroda” [https://blogjw.wordpress.com/2008/12/20/jaselka-akademickie-z-rektorem-uw-w-roli-heroda/] warty przypomnienia na okoliczność wznowienia jasełek.
Tym razem na platformie Forum Akademickiego w rolę Heroda wcielił się znany felietonista od nieuczciwości Marek Wroński. W tekście „Polowanie na nieistniejącego plagiatora” przystąpił do ścinania mi głowy, bo ujawniłem nierzetelność [wszedłem na jego działkę) „doskonałego” profesora, którego niedoskonałość, jakkolwiek bardzo oględnie i jeszcze nieprawomocnie, stwierdził sąd od własności intelektualnej. (Sąd Okręgowy w Warszawie XXII Wydział Własności Intelektualnej).
Marek Wroński w walce z nierzetelnością nie zauważył nierzetelności „doskonałego” profesora, kompletnych bzdur wypisywanych na mój temat a Śliwerski stwierdził w pozwie błąd ortograficzny (problem kropki!) podniesiony w tekście Marka Wrońskiego. do liczby mnogiej (zawiera błędy ortograficzne) z dopiskiem od redakcji (poprawimy je nie będziemy upowszechnia błędów). W tekście nie zamieszczono jednak poprawień a poprzez publikację tekstu Marka Wrońskiego upowszechniono liczne błędy i to merytoryczne. Swoim dopiskiem Redakcja FA wprowadza czytelnika w błąd!
A jaka reakcja? Podobno był to cytat! Model został umieszczony w tekstach nad którym widnieje ostrzeżenie „Treści moich wpisów chronione przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych„ Każdy, kto by użył tej „dr(h)abiny” bez zgody autora bloga musiałby się zatem liczyć z konsekwencjami prawnymi(sic!), także autor „dr(h)abiny”!.
Zacytujmy prawnika na temat cytatów (#OkiemPrawnika: Prawo cytatu https://radiosovo.pl/okiemprawnika-prawo-cytatu/)„cytat z czyjegoś utworu nie może być prostym dodatkiem do treści, bez którego nasza praca mogłaby się obyć. Ów uzasadniony cel został przez ustawodawcę określony jako cel wyjaśnienia, polemiki, analizy krytycznej lub naukowej, nauczania lub cel uzasadniony prawami gatunku twórczości.
Cytat musi być rozpoznawalny, czyli tak oznaczony, aby można było rozpoznać, kiedy korzysta się z cudzego utworu (kiedy się on zaczyna i kończy). Oznaczenie wymaga również podania imienia i nazwiska autora oraz źródła, z którego pochodzi cytat. Jeśli autor jest anonimowy (nieznany), również należy to zaznaczyć. … Warto pamiętać, że nieprawidłowe cytowanie może przerodzić się w plagiat.”
I co? Żadną miarą, chyba że siłowo, bezprawnie, nie da się tej „dr(h)abiny” z tekstów Śliwerskiego podciągnąć pod cytat, bo model graficzny nie jest cytowany, omawiany, krytykowany. a jedynie zainstalowany na blogu (wzięty pod ochronę prawną autora blogu!) bo się profesorowi podobał, jak informuje Marek Wroński (skąd on to wie?) choć tak pasuje do tego tekstu (tekstów) jak „kwiatek go kożucha”. Ale to kwestia estetyki, gdy niepodawanie źródła, co jest wymagane przy cytatach, jest kwestią prawną, podjętą przez sąd (choć nie do końca udolnie) i prokuraturę.
O konieczności podawania źródeł musi wiedzieć każdy, choćby początkujący student, a nawet uczeń, a tu mamy przykład, że osoby ze świecznika akademickiego o tym nie wiedzą! Dlaczego są na „świeczniku”? Kto i dlaczego ich tak usytuował? Czemu Marek Wroński zamiast rzetelnej analizy prezentuje dzieje bajeczne uprowadzenia mojej ‘dr(h)abiny”, do domeny „doskonałego” profesora, czyniąc mnie winnym zaniedbań dziennikarskich, winnym ujawnienia nierzetelnych poczynań prof. Śliwerskiego. Podobny przypadek już mi się zdarzył i to na wokandzie sądowej w sprawie o nierzetelność potęgi medialnej Axel Springer (Fakt). Nierzetelna ilustracja została usunięta, rzecz jasna bez usunięcia skutków jej umieszczenia w sieci, więc strona pozwana zarzuciła mi rozpowszechnianie nierzetelności, bo ją ujawniłem. Sąd nie podzielił tego „rozumowania” i mnie nie skazał.
Całe szczęście, że Marek Wroński nie siedział na ławie sędziowskiej.
Kto jest autorem „dr(h)abiny’ można się przekonać w minutę poprzez wpisanie na wyszukiwarce Google „drhabina akademicka” i pod rysunkiem umieścić adres wpisu, ew. także imię i nazwisko autora (w tym przypadku Józefa Wieczorka, bo żaden znaczek tego nie zastępuje, nie informuje o autorstwie modelu) Tego nie potrafił/nie chciał zrobić prof. B. Śliwerski i dwukrotnie! zamieścił nierzetelnie nie swój model rysunkowy patologii awansu naukowego, a Marek Wroński broni nierzetelności, atakując nierzetelnie moją rzetelność.
To pokazuje jak głęboka jest degradacja intelektualna i moralna naszej domeny akademickiej.
Nawet w artykule „Polowanie na nieistniejącego plagiatora” pod zamieszczonym moim rysunkiem, za moją zgodą (pod warunkiem zamieszczenia na FA nieocenzurowanej mojej polemiki) widnieje nierzetelny podpis wprowadzający czytelnika w błąd. Rysunek bowiem nie został umieszczony pod krytycznym wobec mnie tekstem Bogusława Śliwerskiego, bo w tekstach Śliwerskiego, w których został zamieszczony mój rysunek (op.cit) nie było ani słowa o kimś takim jak Józef Wieczorek.
Nierzetelny podpis może być powodem surowych kar, o czym przekonał się Axel Springer [op.cit] w rozpracowanym przeze mnie wadliwym podpisem pod ilustracją i tylko niekompetencji prawników, nieodróżniających zdjęcia od zrzutu ekranu z wideo, kara nie była tak wysoka jak być powinna, bo uznano, że po prostu zdjęcie się podobało i nieświadomie go pomyłkowo podpisano, gdy pod zrzutem ekranu (bez podania źródła!) zidentyfikowanym przez mnie z dokładnością do ułamka sekundy nie można było tego nieświadomie uczynić.
Do wykrywania nierzetelności rzetelność jest jednak przydatna.
W swym nierzetelnym wywodzie Marek Wroński kategorycznie twierdzi, że to co zrobił Śliwerski nie było plagiatem (podobnie jak sąd I instancji) ale nie podał jednak żadnej definicji plagiatu jaką zastosował do swej wykładni, jakby wyłączającej z pojęcia plagiatu materię graficzną.
W prostym źródle jakim jest Wikipedia pod hasłem „plagiat” (https://pl.wikipedia.org/wiki/Plagiat] ) czytamy „Plagiat (łac.plagium„kradzież”) – pojęcie z zakresu prawa autorskiego oznaczające skopiowanie cudzego utworu (lub jego części) wraz z przypisaniem sobie prawa do autorstwa poprzez ukrycie pochodzenia splagiatowanego utworu. Może być nim obraz, grafika, fotografia, piosenka, wiersz, praca magisterska, praca doktorska, publikacja naukowa, jak również gra komputerowa”. „Plagiat jawny polega na przejęciu całości lub fragmentu cudzego utworu i opatrzeniu go własnym nazwiskiem.”. „Plagiat ukryty występuje wtedy, gdy „autor” przejmuje fragmenty z cudzego utworu (bez podania źródła i pierwotnego autora), a następnie „wplata” je do własnych wywodów. Mowa tutaj nie tylko do dosłownych zapożyczeń („słowo w słowo”), ale również o odwzorowaniu danego utworu przy użyciu innych wyrazów, oddających jednak dokładnie tę sama treść i konstrukcję myślową (rodzaj wywodu)”.
Czy Śliwerski jako autor bloga nie dokonał plagiatu ukrytego, bo przecież przejął rysunek z cudzego wpisu bez podania źródła i pierwotnego autora? Po prostu „dr(habina” chyba była obiektem mrocznego pożądania, bo zamroczeniem może by było można to wyjaśnić.
Personalny hejt (Jak drJózef Wieczorek (geolog z pasją) wypomina Uniwersytetowi Jagiellońskiemu „plagi akademickie”https://sliwerski-pedagog.blogspot.com/2021/05/jak-drjozef-wieczorek-geolog-z-pasja.html) dla zdyskredytowania w opinii publicznej ujawniającego od lat patologie akademickie, tak Śliwerski, jak i Wroński, określił mianem krytyki mojej książki „Plagi akademickie” wyd. 2020 r.. Opinię w tej sprawie przedstawiłem w „obronnym” tekście „Jak doskonały profesor (nie)radzi sobie z plagami akademickimi” [https://blogjw.wordpress.com/2021/06/02/jak-doskonaly-profesor-nieradzi-sobie-z-plagami-akademickimi/] całkowicie pominiętym przez Marka Wrońskiego, choć pokazującym, że to „doskonały” profesor pozostając bez kontaktu z prawdą, chyba niezdolny do merytorycznej krytyki, zamieszczał nieprawdziwe informacje w sprawie jakiejś osoby o nazwisku Józef Wieczorek, tak aby opinia publiczna kojarzyła je z autorem „Plag akademickich” (czyli mną). Marek Wroński nie podał czy moją książkę przeczytał i nie zauważyłem, aby ustosunkowywał się do jej treści w swoich artykułach, mimo że w książce jest wiele tekstów dotyczących nieuczciwości/nierzetelności akademickiej, także „doskonałego” profesora. Czyżby nierzetelność go nie interesowała za bardzo?
Tak Śliwerski, jak i Wroński winni wiedzieć (łatwo to sprawdzić w sieci) skoro piszą to co piszą, że:
– nie jestem Józefem Wieczorkiem, który za darmo kończył studia na UJ i otrzymał tam doktorat. Fakt, że żadnego dyplomu nie kupiłem, lecz otrzymałem je za uczciwą pracę naukową, która mnie sporo kosztowała – studiując na UW i robiąc doktorat w PAN!
-nie jestem Józefem Wieczorkiem składającym przysięgę doktorską wobec UJ, bo doktorat broniłem w PAN i żadnej przysięgi nie składałem, a pozwany podaje nawet tekst mojej przysięgi, także w łacinie (sic!), którą podobno łamałem, a łatwo przecież mógł zapoznać się z prawdą, czy to pytając mnie, czy UJ, czy odczytując je z łatwo dostępnych danych w przestrzeni publicznej (choćby na moim blogu, w bazie danych o ludziach nauki ….)
– nie jestem Józefem Wieczorkiem niemającym dorobku naukowego po doktoracie, bo mam go wielokrotnie większy, mimo ostrego mobbingu i usunięcia z etatowej, finansowanej z kieszeni podatnika domeny akademickiej i każdy jako tako rozgarnięty człowiek na wyszukiwarce Google może się przekonać jaka jest prawda.
-nie jestem Józefem Wieczorkiem -socjalistycznym geologiem, lecz Józefem Wieczorkiem, geologiem represjonowanym w systemie komunistycznym (status represjonowanego IPN, legitymacja członka opozycji antykomunistycznej nr 5764) i także do dziś ze strony beneficjentów (wysoko utytułowanych, ulokowanych na stanowiskach) tego systemu
–nie jestem Józefem Wieczorkiem, którego uczelnia (UJ) przytuliła tylko Józefem Wieczorkiem, którego wypędziła, po wszystkim co dla niej zrobił (EDUKACJA –https://wobjw.wordpress.com/2010/07/20/edukacja/;Mój jubileusz https://wobjw.wordpress.com/2009/12/30/moj-jubileusz/) w ramach politycznej weryfikacji kadr po anonimowych, bezzasadnych i do dnia dzisiejszego niewyjaśnionych oskarżeniach m.in. o negatywne oddziaływanie na młodzież (standardowe oskarżenia od początków instalacji systemu komunistycznego wobec wrogo nastawionych do władzy akademików) oraz niewłaściwą etykę.
Wypędzenie nastąpiło po opiniach moich wychowanków:
„dr Wieczorek uczył nas rzetelności i uczciwości naukowej oraz postaw nonkonformistycznego krytycyzmu naukowego”
“dr Józef Wieczorek był dla nas wzorem nauczyciela i wychowawcy”,
“Pod jego wpływem geologia stała się dla jego wychowanków nie tylko przyszłym zawodem, ale życiową pasją”.
Ale tym Marek Wroński się nie zainteresowali (dostępne w sieci- m.in. Sprawa Józefa Wieczorka–https://nfapat.wordpress.com/category/sprawa-jozefa-wieczorka/ także w książce „Trąd w pałacu nauki”) a przecież znalazł by odpowiedź, dlaczego tak powszechną mamy nierzetelność, taki brak krytyki naukowej, taki konformizm akademików aprobujących takie postawy. Znalazłby na moich stronach internetowych, w moich książkach, mnóstwo materiału do wielu artykułów na temat nieuczciwości naukowej i przyczyn degradacji domeny akademickiej. A tu mamy cancel culture – antykulturę unieważniania dominującą nie tylko w polskiej domenie akademickiej.
Niestety Wroński wolał się wpisać w nierzetelności/brednie Śliwerskiego z r. 2021 i oskarżenia politycznej komisji weryfikacyjnej z r. 1986 dyskredytując także moją etykę/kulturę akademicką.
Swojej etyki nie zmieniłem i nie zmienię. Tak nisko nie upadłem. Non possumus.
Ktoś kto nie jest w stanie/nie ma najmniejszej ochoty sprawdzić takich danych a pisze nieprawdę, aby kogoś zdyskredytować w opinii publicznej nie powinien pełnić żadnych funkcji decyzyjnych w domenie akademickiej a tym bardziej w Radzie Doskonałości Naukowej, bo jest to świadectwo doskonałej wręcz niedoskonałości.
Studentom za „wypracowania” na takim poziomie stawiałem dwóje. Widać jaka jest zapaść domeny akademickiej.
W tekście o ograniczonej objętości nie można było przedstawić wszystkich aspektów nierzetelności artykułu Marla Wrońskiego broniącego infantylnie nierzetelności prof. Śliwerskiego. Moją analizę uzupełnić należy cytowaną bibliografią i dodatkowymi materiałami (setki tekstów) zamieszczonymi na Blogu Akademickiego nonkonformisty -Józefa Wieczorka https://blogjw.wordpress.com/ dotyczącymi patologii akademickich, z licznymi odniesieniami do setek tekstów na innych moich stronach. Problem „dr(h)abiny akademickiej” jak widać jest tak ważny, że stanie się zapewne centrum walki z nierzetelnościami w kolejnej książce – roboczy tytuł „Dr(h)abina akademicka”, do której jest już wiele materiałów
Józef Wieczorek, dysydent akademicki,
zajmuje się patologiami akademickimi od 50 lat
P.S.Przed napisaniem tekstu informowałem Redakcją FA o nierzetelnościach Marka Wrońskiego, jak i samego autora. Niestety bez skutku. Zatem nie mogę milczeć. Z walki z nierzetelnościami jeszcze nie zrezygnowałem.
Zamieszczenie wykazu materiałów cytowanych do decyzji Redakcji FA
Fragmenty dokumentacji dyskusji z redakcją Forum Akademickiego
w sprawie publikacji mojej odpowiedzi pt. Kolejne jasełka akademickie. Merytoryczna krytyka polowań na ujawniających nierzetelności. na tekst Marka Wrońskiego pt. Polowanie na nieistniejącego plagiatora opublikowany w Forum Akademickim nr. 12/2023 – wydanie internetowe pod adresem https://miesiecznik.forumakademickie.pl/czasopisma/fa-12-2023/polowanie-na-nieistniejacego-plagiatora%e2%80%a9/ w którym zamieszczono za moją zgodą „dr(h)abinę akademicką” przekazaną na prośbę i bezpłatnie Redakcji FA, ale pod warunkiem opublikowania bez cenzury mojej odpowiedzi na tekst Marka Wrońskiego, który przed przekazaniem mojej grafiki nie był mi znany. Mój tekst do tej pory nie ukazał się na łamach FA a redakcja, jak obrazuje niżej przedstawiona dokumentacja, stosuje kruczki i manipulacje, aby nie doszło do opublikowania mojej odpowiedzi.
x
Józef Wieczorek –Sprostowanie do ilustracji „Dr(h)abina akademicka” zamieszczonej w tekście „Z archiwum nieuczciwości naukowej (204) Polowanie na nieistniejącego plagiatora” – autor Marek Wroński, podpisanej jako „Grafika wykonana przez dr. Józefa Wieczorka do tekstu na jego blogu. Wykorzystana przez prof. Bogusława Śliwerskiego na jego blogu do tekstu krytycznego wobec jej autora, stała się powodem sporu sądowego, który opisujemy.”
Grafika została przekazana bezpłatnie Redakcji FA do wykorzystania w zapowiadanym artykule, którego treści nie znałem, pod warunkiem zamieszczenia bez cenzury mojej odpowiedzi. Okazało się, że treść artykułu Marka Wrońskiego nie jest rzetelna, jest przy tym atakiem na moją osobę, co więcej podpis pod moją ilustracją jest nierzetelny, wprowadzający w błąd. W dwóch tekstach Bogusława Śliwerskiego, gdzie moja ilustracja została nierzetelnie wykorzystana, nie ma żadnej wzmianki ani krytycznych uwag o autorze ilustracji. Podpis multiplikuje jeszcze nierzetelności tekstu Marka Wrońskiego. Ilustracja została umieszczona na internetowych stronach FA pod adresem https://miesiecznik.forumakademickie.pl/czasopisma/fa-12-2023/polowanie-na-nieistniejacego-plagiatora%e2%80%a9/ ( stan z 27 grudnia 2023 r) gdy moja odpowiedź zgodnie z umową z dnia 5 grudnia 2023 r. przekazana Redakcji FA do tej pory się nie ukazała.
x
Józef Wieczorek
Kolejne jasełka akademickie Merytoryczna krytyka polowań na ujawniających nierzetelności.
Redakcja FA [Pana artykuł ukaże się w okresie zaawansowanego karnawału, zatem trzeba to usunąć, nie odnosi się też do artykułu MW]
Józef Wieczorek[ był przygotowany w okresie Świąt Bożego Narodzenia i winien być umieszczony bez cenzury [zgodnie z umową!] razem z tekstem MW aby czytelników nie wprowadzać w błąd. Podaje kontekst podkreślający ciągłość patologii akademickich, tym razem z twórczym udziałem FA. Nie akceptuję usuwania fragmentów tekstu nadesłanego do FA w okresie Świąt Bożego Narodzenia do publikacji bez cenzury (zgodnie z umową) po wcześniejszym przesłaniu (pod tym warunkiem!) mojej ;dr(h)abiny akademickiej. W obecnej sytuacji życzliwie, bezpłatnie przesłana ilustracja została użyta w nierzetelnym tekście Marka Wrońskiego (wcześniej mi nieznanym) stanowiącym atak na moją osobę, i obronę nierzetelności i ataku na moją osobę Bogusława Śliwerskiego a w mailu z 30 grudnia pisze pan
„Panie Doktorze,
Pan nawet nie próbuje ukryć, że nie polemizuje z tekstem MW, lecz próbuje dokonać jakichś rozliczeń ze Śliwerskim. FA nie jest miejscem na porachunki osobiste. Mimo Pana usilnych wskazań, ani razu nie odniósł się Pan do merytorycznej zawartości tekstu MW. Jutro prześlę Panu jego tekst z moimi konkretnymi komentarzami.
Z poważaniem
Piotr Kieraciński”
Józef WieczorekSkoro FA nie jest miejscem na porachunki osobiste, dlaczego został zamieszczony porachunkowy tekst Marka Wrońskiego? Ja B. Śliwerskiego osobiście nie znam, a Marek Wroński zna i jest z nim w kontakcie, jak wynika z jego tekstu napisanego z pozycji jego obrońcy, zarzucającego mi przy tym „naruszenie dóbr osobistych. Redakcja FA pisze test oskarżycielski, a nie pozwala się bronić niesłusznie oskarżanemu!
MW nadaje wdzięczny tytuł ‘Polowanie…..” obsadzając mnie w roli myśliwego na niewinnego „doskonałego” w końcu profesora. Nie zaznaczając, że doskonałego w swym szczuciu na mniej jego zdaniem doskonałych (pisałem teksty w ich obronie!). Mój tytuł to jasne nawiązanie do tytułu MW, stąd jasełka z MW w roli Heroda – jasna reakcja dla zachowania równowagi i zwrócenia uwagi czytelnika na poczynania MW i FA.
Do tej pory nie został zamieszczony mój tekst obrazujący nierzetelności MW i BŚ a FA domaga się usuwania merytorycznych fragmentów tekstu, aby nierzetelności nie ujrzały światła dziennego. Czyli co? Jasełka się skończyły, głowa spadła, no to zaczynamy karnawał …ha, ha, ha i nawet pana dr)h)abinę mamy za darmo, bo sam pan-naiwniak nam ją dał! i co nam pan zrobisz? Taki scenariusz pan pisze. Wielka kultura ludzka i to akademicka (z jasnym nawiązaniem do kultury tekstu MW! Oskarżającego mnie rzecz jasna o przekroczenie nie tylko kultury akademickiej ale zapewne i prawnej!) Ja z taką kulturą nie mam nic wspólnego i nie mam zamiaru mieć.
Tekst MW zamieszczony został w rubryce „Z archiwum nieuczciwości naukowej (204)”.
Czy dlatego, że jest nieuczciwy a mój do tej pory nie został umieszczony, bo jest uczciwy i do takiej rubryki nie pasuje, a rubryki „Z archiwum uczciwości naukowej”: do tej pory FA nie ma?
Stary rok w domenie akademickiej przyniósł wiele nowych nieruchomości, nowych akademii, a nawet uniwersytetów i zaznaczył się utrzymaniem dalekich pozycji naszych uczelni w rankingach światowych oraz niskiej innowacji gospodarki opartej na wiedzy, niekoniecznie rzetelnej. Samo zauważenie w rankingu to powód do dumy, a miejsce w 10. setce uczelni świata wzbudza entuzjazm zarówno rektorów, jak i studentów. Podnosi się argument, że nie można nas porównywać do Harvardu, bo domena jest kiepsko finansowana, ale fakt, że przecież wyprzedzają nas uczelnie o wiele biedniejszych od nas krajów, jakoś nie jest zauważany w opinii publicznej. Nobli nadal nie mamy, choć nepotyzm mamy na wysokim poziomie, broniony argumentami, że przecież Piotr i Maria Curie…, więc nepotyzmu nie należy ograniczać. I co? Nepotyzm jest, a Nobli brak!
Mamy wielkie osiągnięcia w rozwoju plagiatyzmu, który się rozprzestrzenia na same szczyty akademickie, do gremiów „doskonałych”. W ramach rozwoju domeny dotychczasowe wyższe szkoły plagiatu przekształcone zostały w uniwersytety, a obdarowanym dyplomami i profesurami taki stan rzeczy chyba bardzo się podoba i za żadne skarby z naszym patologicznym systemem nie chcą się rozstać. Po wyczerpaniu skarbów wpadają w biedę, a nawet nędzę, a i tak wolą się rozstawać z… ujawniającymi patologie niż z patologiami.
Rozlegają się czasem głosy (prof. Paweł Okołowski) wręcz dramatyczne: „Ekspansja miernoty w uniwersytetach przekroczyła punkt krytyczny”, ale jakoś nie widać choćby prób blokady tej ekspansji, nie buduje się płotów zaporowych, a miernoty mogą liczyć na trampoliny na drodze do osiągnięcia doskonałości tytularnej.
Prof. Piotr Nowak na Kongresie Polska Wielki Projekt oznajmił, że dzisiejszy uniwersytet zszedł na psy, ale ta opinia jest raczej krzywdząca dla psów, które bez warczenia słuchają moich plag akademickich, gdy profesorowie wolą mówić: Odbieram panu głos! Prof. Bogdan Musiał konstatuje: „Jeśli chcesz mieć profesurę, musisz się sam odpowiednio sformatować”, z czym akademicy dają sobie radę, ale ich format jakoś uległ skarleniu.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 2 stycznia 2023 r.
Z Życzeniami przejścia przez nowy rok w postawie wyprostowanej
działając pro publico bono w obronie zagrożonej naszej cywilizacji.
Józef Wieczorek
Sprawozdanie z działalności pro publico bono w roku 2023
W 2023r kontynuowałem prowadzoną od lat działalność pro publico bono
”Nie dla zysku ani sławy,
ale dla Ojczyzny sprawy”
Niestety bez wsparcia, tak finansowego, jak i intelektualnego a nawet moralnego, choć w wyniku tej działalności na rzecz dokumentacji wydarzeń patriotycznych i na rzecz naprawy patologicznej domeny akademickiej powstało wiele materiałów, których podmioty wieloosobowe (instytucje), zwykle finansowane, po prostu nie mają. Z moich materiałów dostępnych bez ograniczeń korzysta wiele osób (miliony wejść), niektórzy je plagiatowali a autor był atakowany i to na wysokich szczeblach.
Wielu uważa, że ta moja działalność, szczególnie na rzecz naprawy domeny akademickiej, nie ma sensu, że to walenie głową w mur, wolanie na puszczy, którego nikt nie słyszy a nawet słyszeć nie chce. W części to prawda, ale prawdą jest, że ta działalność budziła (i nadal budzi) zainteresowanie i to na samych szczytach akademickich, o czym świadczą przede wszystkich brutalne ataki personalne, pozamerytoryczne, powtarzające się co jakiś czas w przestrzeni publicznej, szczególnie w okresie Świąt Bożego Narodzenia (jasełka akademickie).
Nieraz te moje, podobno nic nieznaczące materiały akademickie były obiektem mrocznego pożądania i plagiatowane, w tej, czy innej części, także przez wysoko usytuowanych na drabinie akademickiej
Niektóre postulaty zostały wprowadzone do systemu akademickiego (część njeudolnie, lub przewrotnie) jak np. instytucja rzecznika praw, mediacje akademickie, procedury antymobbingowe, internetowe tablice ogłoszeń o konkursach akademickich (przy zachowaniu ich patologicznego ustawiania bez wszczęcia operacji „Universita bandita” czego się domagałem), możliwość zatrudniania Polaków „zagranicznych” na stanowiskach profesora bez konieczności zrzekania się obywatelstwa polskiego………
Jednoosobową działalnością dysydenta akademickiego wiele nie da się jednak zmienić, ale brak wsparcia dla tej działalności wiele mówi nie tylko o społeczeństwie akademickim. Nadal krzywdzeni w domenie akademickiej zgłaszają się do mnie, bo widocznie oficjalne organizacje (także związkowe) w tej materii są mało skuteczne. Do tej pory jednak nie wprowadzono mojego postulatu – Polskiego Ośrodka Monitoringu Patologii Akademickich (POMPA), więc moja realna działalność -w gruncie rzeczy jednoosobowego, niezależnego, akademickiego związku zawodowego Solidarność-w tej materii nadal jest potrzebna.
W roku 2023 wzrosła ilość wytworzonych przez mnie materiałów, tak w domenie akademickiej, jak i patriotycznej wzajemnie się przenikających chociaż patriotyzm akademików jest w zaniku.
ale 6-godzinnego wywiadu sprzed 10 lat do tej pory nie można znaleźć na stronach UJ ( https://archiwum.uj.edu.pl/projekty-auj/pamiec-uniwersytetu i jak w tym roku zostałem poinformowany NIE BĘDZIE, mimo przekazania telewizora dla UJ dla ułatwienia obróbki nagrania [to w ramach znanej mojej nienawiści do UJ!].
Straszy się u nas antykulturą unieważniania (cancel culture) która ma iść z Zachodu, z Harvardu, ale Harvard nie osiągnął jeszcze takiego poziomu cancel culture jak UJ! W rankingach światowych uczelni (nie uwzględniających kryterium cancel culture) Harvard jest zwykle na I miejscu, a UJ na 400-800. Gdyby rankingi światowe dotyczyły cancel culture i UJ mógłby się znaleźć na czołowym, a może i I miejscu.
W walce z coraz bardziej rozpowszechnianą cancel culture prowadzę pro publico bono dokumentację wydarzeń patriotycznych, obywatelskich, religijnych, swoistą socjologię wizualną, ale z wynikami odmiennymi od prof. Sztompki Niestety te problemy nie budzą zainteresowania świata akademickiego (i nie tylko) Krakowa, stąd nie było żadnych spotkań, aby przedyskutować problemy nauki i szkolnictwa wyższego zawarte w wielu już książkach i setkach artykułów. Miałem kilkukrotną możliwość ich przedstawiania w Poznaniu w dawnym schronie gauleitnera Greisera (wywiady z chuliganem) gdy – w podobno wolnej Polsce – nie odzyskałem wolności nie tylko wykładania, ale i swobodnego dyskutowania.
Dokumentalistyka
Nadal prowadziłem
Kanał filmowy You Tube –Józef Wieczorek TV – obecnie ponad 3 tys. wideo – ok. 200 wideo w 2023 r.
i jeszcze kilka stron w domenie akademickiej stanowiących kontynuację działalności założonego (2004/2005) i prowadzonego przeze mnie (formalnie jako fundacja do 2013) Niezależnego Forum Akademickiego:
W sumie materiały odwiedzane były – do tej pory – wiele milionów razy, choć pełnej statystyki nie mam.
Wsparcie
Co prawda dostęp do materiałów jest bezpłatny, ale tych, którzy je wytwarzają jednak to kosztuje, i to sporo. Samo utrzymanie linii produkcyjnej (wytworzenie materiałów i aby to co wytworzone zostało ujawnione i rozpowszechnione) to kilka tysięcy złotych rocznie a nakład czasu przekracza zatrudnienie etatowe (zapewne niejednego człowieka).
Niestety wsparcia nadal nie mam [w ciągu tego wieku może 1-2% materiałów zamieszczonych w sieci miało jakąś gratyfikację]. Taka jest solidarność. Widocznie w wyniku transformacji doszło do zastąpienia cywilizacji solidarności przez antykulturę unieważnienia
Książki wydane w 2022 r. Plagi akademickie, Trąd w Pałacu Nauki[Ku jakiej cywilizacji zmierza świat akademicki] nie spotkały się z zainteresowaniem merytorycznym środowiska akademickiego, poza personalnym atakiem „doskonałego” profesora, który nie sprostał intelektualnie lekturze patologii akademickich
Współpraca medialna
W 2023 r. współpracowałem z tygodnikiem Gazeta Polska (cotygodniowe felietony) oraz tygodnikiem Niedziela (okazjonalnie zdjęcia).
Solidarne przemilczenie
Mijający rok 2023 był jednocześnie 36 rokiem od wypędzenia mnie z Uniwersytetu Jagiellońskiego, jak się okazuje dożywotniego, bez protestów czy chociażby poznania metod i skutków niszczenia ludzi Solidarności [także przez „Solidarność”!
Można uzmysłowić tym, którzy nie odrzucają poznawania prawdy, ale zniewolonych przez system, że wypędzenie jednego człowieka z domeny akademickiej mogło skutkować:
-luką co najmniej kilkudziesięciu dobrych naukowców, których zapewne bym wprowadził do domeny akademickiej [kilku – rozpoznawalnych międzynarodowo – wprowadziłem w czasach jaruzelskich jako młody człowiek, jakoś tak na drodze do wypędzenia z oskarżenia o negatywny wpływ na młodzież akademicką przez anonimową do dnia dzisiejszego komisję!].
-nie odbyło się kilka tysięcy moich wykładów na poziomie [rocznie prowadziłem ok. 200 godz. wykładów na bazie zagranicznej, aktualnej literatury, czego pobierający pensje profesorskie nie byli w stanie robić, a ponadto seminaria, kursy terenowe …… ].a ponadto wiele publicznych „odczytów’ w ramach działalności w Polskim Towarzystwie Geologicznym
-nie powstało co najmniej kilkadziesiąt a może kilkaset prac naukowych o znaczeniu międzynarodowym.
Takich domena akademicka [i nie tylko] III RP – w której uniwersytety abdykowały z poszukiwania prawdy, realizując się w zakresie poszukiwania odmienności seksualnych – nie potrzebuje i nikogo to nie obchodzi, także środowisk „solidarnościowych” i „patriotycznych”. Uczelnie w rankingach światowych klasyfikowane są wśród biednych krajów tzw. trzeciego świata (te najlepsze!) bo rzekomo ze względu na niskie płace nikt nie chce pracować na polskich uczelniach. O unieważnianiu tych co chcieli i mieli wyniki nieraz lepsze od profesorskich się nie mówi. Od lat utrzymuję się (i moją działalność pro publico bono) z – jak obrazowo objaśniam – wrzucania do kosza produktów profesorskich..
W III RP nie miałem ani jednego wykładu, choć moje cieszyły się większym zainteresowaniem niż wykłady „profesorów” (o ile były).
Przerwanie/uniemożliwienie jednego wykładu uważa się za skandal, nieodbycie się/uniemożliwienie tysięcy wykładów pomija się milczeniem. Nic się nie stało?
W III nie wprowadziłem żadnego studenta do domeny akademickiej, bo zastosowano w tej materii skuteczny lockdown! Dając nauczkę tym, którzy formowali więcej dobrych naukowców niż profesorowie,
Rektorzy okłamują społeczeństwo i eliminują niewygodnych z domeny akademickiej, wymazują z pamięci, z zakłamanych historii akademickich.
Faktem jest, że stanowiłem i stanowię nadal zagrożenie dla „uniwersytetów” w stanie upadłości, które po moim wypędzeniu miały się wreszcie swobodnie rozwijać [UJ] a „rozwinęły” się do poziomu Bangladeszu, tępiąc tych o odmiennej od obowiązującej orientacji intelektualnej (zorientowanych na prawdę|) i moralnej (zorientowanych na uczciwość).
Nie bez przyczyny władze UJ utajniały moje teczki przez 36 lat (przy wypędzeniu z UJ moja teczka kończyła się na wiośnie 1980 r. a potem nastąpił okres post-historii) W tym roku mogłem się zapoznać z ich przetrzebioną zawartością tak aby ew. historycy prawdy nie mogli poznać. Nie znam zatem merytorycznego uzasadnienia wypędzenia po politycznej weryfikacji kadr, nadal nie znam nazwisk zorganizowanej grupy przestępczej realizującej polityczną weryfikację i wytycznezorganizowanej grupy przestępczej o charakterze zbrojnym.
Ten aspekt historii akademickiej nie interesuje „historyków” i beneficjentów weryfikacji, także „Solidarności” i organizacji kombatanckich/patriotycznych. Nad postulowaną przeze mnie Czarną Księgą Komunizmu w nauce i edukacji nie prowadzi się badań i nikt nie reaguje na fałszywe historie akademickie (bez komunizmu, stanu wojennego, PZPR ….). Lamentuje się nad nieznajomością historii przez młodych aprobując nieznajomość/fałszowanie historii przez elity akademickie i unieważniając tych co ten stan rzeczy chcieli by zmienić. Kompletna schizofrenia.
Wobec antykultury unieważniania[cancel culture]
Antykultura unieważniania/wymazywania/kasowania [cancel culture] odnosi wielkie sukcesy w domenie akademickiej [i nie tylko] i dotyczy w niemałym stopniu działających pro publico bono.
Moim zdaniem, bez solidarnego przeciwstawiania się tej antykulturze, marszowi lewactwa przez instytucje, w tym uniwersytety, które po tzw. transformacji otworzyły się szeroko na ten marsz, nasza cywilizacja łacińska nie ma szans na przetrwanie.
W tym roku skończyłem książeczkę XI przykazanie? Przestroga przed obojętnością nieobojętnych [wprowadzenie profesor Janusz Kawecki] poświęconą wyznawcom tzw. 11 przykazania (nie bądź obojętny) nie uznającym w praktyce Dekalogu.
Niestety, stan polskiego społeczeństwa, a akademickiego w szczególności, w roku 2023, jak i w latach ubiegłych, nie pozwala na optymizm co do skuteczności obrony naszej cywilizacji. Chciałbym się mylić.
Podobne sprawozdanie z roku ubiegłego, jak i wcześniejsze, nie spotkało się z zainteresowaniem, jakby zostało unieważnione.
Józef Wieczorek
PS. Cierpiącym z powodu małej znajomości/widoczności moich materiałów życzę zmniejszenia tych cierpień i zamiast ich rozpowszechniania, aby rozpoczęli rozpowszechnianie moich materiałów pro publico bono. Ulżą sobie w cierpieniach (niektórzy tak cierpią od lat) a i będą mieli zasługi dla walki z cancel culture.
Próby lustracji akademików przed laty wywołały solidarność środowiska w obronie niepoznania swej najnowszej historii, czego brakowało w obronie usuwanych z uczelni w czasach „jaruzelskich”. Uczelnie uznały się za apolityczne, a beneficjenci weryfikacji politycznych niezłomnie bronili swych praw nabytych do zajmowanych stanowisk. Niektórzy jednak je stracili, ale za to IPN stał się instytucją wyklętą, razem z tymi, którzy lustracji się domagali.
Przez kilkanaście lat toczyła się lustracja rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego prof. Franciszka Ziejki, zarejestrowanego w aktach SB jako KO „Zebu”. W końcu sąd nie uznał, aby był kłamcą lustracyjnym, ale rektor zmarł w trakcie procesu i chyba będzie zeznawał na Sądzie Ostatecznym, jak sam jeszcze za życia zapowiadał.
Sprawie lustracji rektora poświęcona jest – szybko wydana w tym roku – książka Bogusława Górki „Uporczywa lustracja prof. Franciszka Ziejki”, która jakoś wpisuje się w ataki na IPN i wzmacnia głosy o konieczności likwidacji tej niezbędnej dla Polski instytucji. Autor uważa, że sprawa Ziejki kompromituje IPN i przytacza opinie oficerów SB, że jego badacze winni raczej pisać bajki dla grzecznych dzieci, a nie lustrować profesorów. Wyniki badań Górki podobno skłaniają do wniosku, że Ziejka spełnia kryteria do umieszczenia go w Panteonie Niezłomnych Polaków.
Póki co, panteon niezłomnych tworzony przez badania IPN nie przewiduje umieszczenia prof. Ziejki w tym gronie. Kryteria stosowane przez IPN są odmienne i skłaniają do uznania Ziejki za osobę złomną. Prowadził przez 20 lat rozmowy z SB, podobno do końca nieświadomie, ale jako rektor, w wolnej już Polsce, świadomie nie chciał prowadzić rozmów z krzywdzonymi w PRL, także przez SB, pracownikami jego uczelni. Nie miał władzy nad teczkami SB w IPN, ale jako rektor stał niezłomnie na straży tajnych teczek UJ i gloryfikował zakłamane „Dzieje Uniwersytetu Jagiellońskiego”, chyba nieświadom, że w Polsce był komunizm, stan wojenny, PZPR czy jej przybudówka ZSL, w której działał jako podobno „niezbyt zorientowany politycznie” (sic!).
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 20 grudnia 2023 r.
… Ten dialog pomiędzy papieżem a naukowcem sceptykiem, choć prowadzony z krańcowo różnych pozycji, ukazuje jeden, wspólny cel, którym jest dążenie do wzajemnego zrozumienia i poszukiwanie prawdy.
To książka, którą należy polecić akademikom zatrudnionym na etatach w uniwersytetach abdykujących z poszukiwania prawdy, potępiających średniowiecze, czas powstawania uniwersytetów, jako miejsc, gdzie nauczani i nauczający stanowili korporację poszukujących prawdy. Co więcej uniwersytety w ramach coraz bardziej rozpowszechnianej antykultury unieważniania (cancel culture, damnatio memoriae
) nie dopuszczają do dialogu z niewygodnymi, do poznawania prawdy, działając w systemie zamkniętym, niereformowalnym, nie podejmując nawet merytorycznej krytyki, zastępując ją personalnym hejtem. Stąd głosy o śmierci uniwersytetu nie są wcale przesadzone.
Postulowanie w ramach naprawy nauki jednego remedium – wzrost uposażeń (wg tytułów!) wymaga refleksji.
Winien mieć miejsce zdecydowany wzrost finansowania nauki rozumianej jako dochodzenie do prawdy, ale z tej puli winny być wyłączone podmioty abdykujące z poszukiwania prawdy a tym bardziej te prowadzące działania na rzecz jej niepoznania/niszczenia.
Norman Pieniążek, syn znanego profesora od sadownictwa Szczepana Pieniążka, genetyk pracujący przez lata w USA, na swoim profilu na Twitterze napisał m.in.: „W Polsce profesor to przeżytek komuny dający durniom przewagę nad młodymi. Na świecie to stanowisko wykładowcy na uczelni”. I dalej: „Nauka polska nie dorówna tej w Mozambiku, dopóki nie zlikwiduje się takich stopni i tytułów naukowych jak doktor habilitowany, docent i profesor”.
Wypowiedź wyrazista, mogąca budzić oburzenie, ale w swych opiniach na temat systemu tytularnego polskiej domeny akademickiej Pieniążek nie jest odosobniony.
Prof. Leszek Pacholski, znany matematyk z Uniwersytetu Wrocławskiego, którego był kiedyś rektorem, niedawno pisał: „Zniesienie habilitacji jest, obok zmiany ładu korporacyjnego, jedną z najważniejszych reform, bez których polskie uczelnie nie staną się kuźnią kadr dla nowoczesnej gospodarki”. Prof. Andrzej Jajszczyk, dyrektor Narodowego Centrum Nauki w latach 2011–2015, uważa, że „habilitacja to przeżytek, a nie remedium na słabe doktoraty. Ich nadawanie zajmuje mnóstwo czasu, angażuje wielu naukowców i odrywa ich od pracy naukowej”, a prof. Maciej Żylicz – prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej – proponuje rezygnację z nadawania tytułu profesora przez Prezydenta RP i wprowadzenie systemu rzeczywistych, otwartych, międzynarodowych konkursów na stanowisko profesora nadzwyczajnego (uczelnianego).
Natomiast kolejne ustawy akademickie zorientowane są raczej na sprecyzowanie biurokratycznych wymogów dotyczących uzyskania tytułów, przy utrzymaniu habilitacji i profesury prezydenckiej, uważanych za filary nauki uprawianej w Polsce. Zniesiono jedynie stanowisko docenta skompromitowane w PRL, ale nadal w tytułach jesteśmy mocni. Gorzej z nauką.
Najlepsza uczelnia Mozambiku w jednym z ostatnich rankingów światowych lokowana jest razem z UJ (miejsca 601–800), a wyprzedza większość pozostałych naszych uniwersytetów, ale osiągnięcie poziomu nauki Mozambiku nie powinno być naszym celem. Trzeba równać do najlepszych, przynajmniej w Europie, choć mniej utytułowanych.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 13 grudnia 2023 r.
Mimo że tytuł profesora w naszym systemie tytularnym jest obiektem niemal powszechnego pożądania, nieraz wręcz mrocznego, nie wszyscy wiedzą, że nie oznacza on osiągnięcia doskonałości naukowej. Zgodnie z ustawą z 2028 roku „w ramach postępowania administracyjnego, jakim jest postępowanie w sprawie nadania tytułu profesora, weryfikacji podlegają wyłącznie te osiągnięcia naukowe oraz aktywność naukowa, które zostały poddane pod ocenę przez wnioskodawcę”. Jeśli wnioskodawca ma zróżnicowane osiągnięcia, w tym „osiągnięcia” na przykład plagiatowe i ich nie przedstawia we wniosku o otrzymanie tytułu profesora, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby taki tytuł otrzymał. Prace naukowe nieujawnione jako plagiaty mogły budować jego pozycję naukową, ale jeśli je pomija we wniosku, jest OK. Jednym słowem osoba, która narusza zasady etyki, ale nie podaje ich w wybranym wykazie osiągnięć, może otrzymać tytuł profesora traktowany jako najwyższa godność naukowa.
Widać, że procedura nadawania tego tytułu akademickiego jest wadliwa, i to od lat, co spowodowało wprowadzenie do systemu wielu osób niegodnych, o niskich standardach etycznych. Mają oni jednak prawa nabyte do tytułu profesorskiego!
Co gorsza, przez lata prezydent podpisujący nominacje profesorskie po przedłożeniu wniosków przez Radę Doskonałości Naukowej (wcześniej CK – Centralna Komisja ds. stopnia i tytułu naukowego) nie mógł zgodnie z prawem odebrać tytułu, nawet jeśli w dorobku znajdowały się – niewykryte wcześniej – prace naruszające prawa autorskie. Problem nie był marginesowy i w końcu został zauważony, stąd zgodnie z nowelizacją ustawy o nauce i szkolnictwie wyższym (Dz.U.2023.742) możliwość utraty tytułu profesora będzie wreszcie możliwa w przypadku późniejszego (post factum) stwierdzenia naruszania praw autorskich. Ale nie jest jasne, czy ten zapis znowelizowanej ustawy obejmie także dorobek nieuczciwy (plagiaty), o ile nie był wykazany we wniosku profesorskim. Tym niemniej tytuł profesora niekoniecznie będzie dożywotni, ale i profesor chyba niekoniecznie będzie musiał być etyczny.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 29 listopada 2023 r.
Naukowiec to zawód zaufania społecznego, stąd wiarygodność winna być imperatywem moralnym każdego członka domeny akademickiej. Dawniej uczony, profesor, cieszył się szczególnym prestiżem społecznym. Stanowił elitę i jednocześnie prowadził działalność na rzecz rozwoju elit, nie tylko akademickich, lecz także gospodarczych, politycznych, kulturalnych… Od lat, nie tylko w Polsce, uniwersytet jest w kryzysie, a ludzie nauki, mimo wspaniałych osiągnięć nauki, tracą na prestiżu. Wzrostowi liczebnemu ludzi utytułowanych towarzyszy zanik fanatyków nauki i poszukiwaczy prawdy wypieranych przez fanatyków karier, co zauważył już 90 lat temu profesor Kazimierz Twardowski w słynnej mowie „O dostojeństwie Uniwersytetu”: „Komuż bowiem naprawdę na tej obiektywnej prawdzie zależy? Kole ona w oczy, staje na przeszkodzie niezmiernie licznym dążeniom, które mogą swoje cele osiągać tylko pod tym warunkiem, że starannie będą prawdę omijały”.
Odnosi się wrażenie, że dzisiejsze uniwersytety przestały sobie zawracać głowę poszukiwaniem prawdy, przekształcając się w fabryki dyplomów i tytułów często od prawdy niezależnych. W formalnych karierach naukowych dużą rolę odgrywają kryteria pozamerytoryczne, a największe nawet brednie emitowane w mediach oraz w pracach „naukowych” przez etatowych ludzi nauki nie wykluczają ich ze środowiska „uczonych”.
Nieuczciwość, nierzetelność naukowa dotyczy wszystkich szczebli domeny akademickiej – od studenta do profesora. Częściej z domeny wykluczani są ci, którzy są zorientowani na uczciwość w nauce i ujawniają patologie, plagiaty, oszustwa, nierzetelności wysoce utytułowanych, niż ci, którzy je popełniają. Nie ma skutecznych mechanizmów samokontroli środowiska naukowego, co prowadzi do utraty wiarygodności nawet najwyżej utytułowanych naukowców. Nieposłuszeństwo w myśleniu, co prof. S. Ossowski uważał za zawodowy obowiązek uczonego, zastąpiono abdykacją z krytycznego, nonkonformistycznego myślenia, a merytoryczną krytykę zastąpiono personalnym hejtem.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 22 listopada 2023 r.
Po wyborach będzie nowy rząd, który winien wziąć pod uwagę opinie naukowców, że „bez nauki nie ma współczesnej gospodarki”. Raport rektorów uczeni ekonomicznych wskazuje, że „występuje dodatni i istotny związek wydatków na badania naukowe i prace rozwojowe ze wzrostem PKB”, a tymczasem nie jest tajemnicą, że w Polsce zbyt mało inwestuje się w naukę.
Takich raportów nie powinno się pomijać, tylko poddać merytorycznej krytyce i wdrażać w życie, o ile wnioski są zasadne. Dla przeciętnego obywatela jest jasne, że wyższe nakłady winny przynosić lepsze efekty, o ile są one zainwestowane w dobrze funkcjonujący system. Sprawą zasadniczą jest zatem pytanie: czy nasz system nauki jest dobrze skonstruowany i osadzony na mocnych fundamentach, aby wzrost nakładów na naukę przynosił rzeczywiście pozytywne efekty, a nie powodował marnotrawstwa środków?
Można mieć wątpliwości, bo po licznych reformach system nie funkcjonuje jak należy, a okresowe zwiększenie finansowania tej domeny nie przynosiło efektów. Dynamiczny przyrost uczelni z nazwy wyższych i udyplomowienia społeczeństwa nie spowodował wzrostu innowacyjności polskiej gospodarki, która jest oceniana bardzo słabo – wleczemy się w końcówce europejskiej. Co więcej, są przypadki, że i miliony księgowane po stronie wydatków na naukę mogą nie przynosić wzrostu PKB, a opieranie się na ich efektach może powodować straty.
Nie jest tak, że „każda zainwestowana złotówka daje efekt między ok. 8 a 13 złotych wyższego PKB”, jak wynika z raportu ekonomistów. Czytamy co prawda słuszną przestrogę, że „niedostateczne inwestowanie w kapitał ludzki w ramach nauki i szkolnictwa wyższego oznacza istotne straty dla gospodarki i społeczeństwa”, ale jednocześnie słyszymy bulwersujące stwierdzenie, że „zasoby kadrowe i finansowe są w Polsce relatywnie efektywnie wykorzystywane”. Niestety, potencjał intelektualny Polaków nie jest u nas należycie wykorzystywany dla dobra wspólnego, dlatego bez zmiany kultury funkcjonowania domeny akademickiej zwiększenie finansów nie przyniesie spodziewanych efektów.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 15 listopada 2023 r
Rektorzy apolitycznych uczelni trzymają rękę na pulsie w kontekście nadchodzących zmian sceny politycznej. 27 października zgromadzenie plenarne Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich [KRASP] wystosowało jednomyślnie apel o „utworzenie silnego i odrębnego ministerstwa odpowiedzialnego za naukę i szkolnictwo wyższe”. Rektorzy argumentują, że „potencjał środowiska akademickiego stanowi niezbędne zaplecze dla rozwoju gospodarki narodowej i budowania wysokiej pozycji międzynarodowej naszego kraju”. Ministerstwo, zdaniem rektorów, powinno być „wyposażone w narzędzia finansowe do rozwijania badań naukowych i wdrażania ich wyników do gospodarki”.
Apel jest krótki i jednostronny. Rektorzy autonomicznych uczelni ze swej strony nie deklarują brania choćby części odpowiedzialności za domenę akademicką, wzmożenia wysiłków na rzecz ograniczenia nękających ją plag i należytego wykorzystania potencjału intelektualnego Polaków.
Nie zapewniają o swoich wysiłkach na rzecz stosowania merytorycznych kryteriów rekrutacji kadr i ich awansu naukowego. A na tym polu przecież dobrze nie jest.
Nie nadmieniają nawet o podejmowaniu budowy wysokiej pozycji międzynarodowej naszych uniwersytetów, która jest po prostu słaba i żadne narzędzia finansowe tego zasadniczo nie zmienią, jeśli dotychczasowe patologie zostaną utrzymane.
Widać rektorzy nadal nie chcą wziąć domeny akademickiej w swoje ręce i mimo deklarowanej apolityczności oddają się pod batutę polityków. Tak było i przed 20 laty, kiedy rektorzy skłaniani do opracowania reformy szkolnictwa wyższego, odpowiedniej ustawy, scedowali to na ręce prezydenta – choć nawet nie magistra – i mimo reformy niemal wszystko pozostało po staremu.
Żadnych wniosków z tego faktu jakoś rektorzy nie wyciągnęli do dziś, tak jak nie nauczyli się organizowania konkursów na etaty akademickie, choć to solennie wówczas przyrzekali. Bardzo dobrze, że widzą potrzebę budowania silnego zaplecza akademickiego dla funkcjonowania państwa, ale bez intelektualnego wkładu akademików ten cel nie ma wielkich szans na realizację.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 8 listopada 2023 r.
System POLON (polon.nauka.gov.pl) reklamuje się jako „najbogatsze źródło danych o polskiej nauce i szkolnictwie wyższym”. Co więcej, jesteśmy informowani, że „zebrane w nim dane są analizowane przez administrację centralną, która kształtuje politykę państwa w zakresie nauki i szkolnictwa wyższego.” Te dane są raportowane przez wszystkie uczelnie, instytuty badawcze, naukowe oraz inne instytucje nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce w ramach ich prawnego obowiązku. Chodzi o to, aby była podstawa do racjonalnego zarządzania nauką i szkolnictwem wyższym.
Z systemu korzystają „przede wszystkim instytucje, które podejmują ważne decyzje dotyczące nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce: Ministerstwo Edukacji i Nauki, Ministerstwo Zdrowia, Ministerstwo Obrony Narodowej, Narodowa Agencja Wymiany Akademickiej, Polska Komisja Akredytacyjna”. System POLON wykazuje 3 mln absolwentów, 99 tys. doktorantów, 148 tys. pracowników uczelni i instytutów naukowych, 409 uczelni publicznych i niepublicznych, 242 instytucje naukowe.
Nie ma jednak w tym systemie spisu pracowników nauki, którzy wyemigrowali z Polski i pracują w placówkach naukowych, uczelniach w różnych krajach, a polityka akademicka winna działać skutecznie na rzecz powrotu tych pracowników do Polski. Wielu z nich interesowało się polskimi reformami bardziej niż pracownicy krajowi.
Nie ma też spisu akademików, którzy opuścili system akademicki po czystkach i nie wrócili w wolnej Polsce z powodu pozamerytorycznych barier, choć czasami to na ich wiedzy, a nie na wiedzy zarejestrowanych naukowców, opiera się działalność podmiotów gospodarczych.
Nie ma monitoringu patologii akademickich, które chyba nie są raportowane przez podmioty akademickie.
Nie ma wykazu pracowników, którzy uzyskali etaty w wyniku ustawianych na nich konkursów, ani wykazu naukowców powracających z tytułami z turystyki habilitacyjnej, ani plagiatorów funkcjonujących na etatach.
Trudno jest prowadzić właściwą politykę w zakresie nauki i szkolnictwa wyższego, jeśli pominie się plagi akademickie.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 31 października 2023 r.
Nie można pozostać obojętnymna słowa rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego na inauguracji nowego roku akademickiego o współwinie za zjawisko fałszowania historii. Rektor mówił: „Jednym z podstawowych problemów polskiej współczesności jest spór o historię. (…) Im mniejsza wiedza o historii w polskim społeczeństwie, tym większa temperatura tych sporów. Jeśli nasze środowisko nie włączy się w te spory, przedstawiając w oparciu o rzetelne materiały rzeczywisty wymiar wydarzeń, to będziemy współwinni, wydawałoby się już minionego, zjawiska fałszowania historii”. W oparciu o fakty trzeba to stanowisko sprecyzować. O współwinie za fałszowanie historii, a nawet głównej winie, i to społeczności jagiellońskiej z rektorami na czele, nie należy mówić w trybie warunkowym. Wystarczy sięgnąć do „Dziejów Uniwersytetu Jagiellońskiego”, a tam fałszowanie historii – i to najnowszej – deformuje „rzeczywisty wymiar wydarzeń”. A jest to dzieło profesorów uniwersytetu, i mimo moich wieloletnich alarmów w sprawie rozpowszechniania tam fałszów (brak komunizmu, stanu wojennego, PZPR, „Jaruzelskich” czystek akademickich) władze UJ pozostały bierne. Ich winy za to nikt nie może podważać.
Niestety, swego apelu rektor nie skierował do siebie i swoich współpracowników, więc apel nie może być skuteczny. Zawartość archiwów i ujawnione publicznie wyniki projektu „Pamięć uniwersytetu” potwierdzają tylko determinację „uczonych” w czyszczeniu niewygodnej dla nich pamięci. Plaga amnezji chyba ma się rozpowszechniać. W trakcie debaty „Co tam, PANie, w polityce (naukowej)?” zorganizowanej przez Polską Akademię Nauk podnoszono zasadnie: „Pierwszy warunek: powinniśmy zacząć od siebie i zastanowić się, jak my się mamy udoskonalić”. Tego warunku społeczność akademicka UJ (i nie tylko) nie zamierza realizować, a nawet na ten temat debatować. Podobno istotą uniwersytetu jest debata. Mamy zatem zanikuniwersytetu w przestrzeni publicznej, w której pozostały jednak nieruchomości z nazwą „uniwersytet”, wprowadzającą społeczeństwo w błąd.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 25 października 2023 r.
Na kolejną kadencję została wybrana Rada Doskonałości Naukowej, najwyższa w Polsce instancja do spraw stopni i tytułów naukowych. To ona przedkłada prezydentowi RP do podpisania nazwiska kandydatów na profesorów prezydenckich. Kandydaci do RDN to w założeniu osoby o niekwestionowanej pozycji naukowej i nieposzlakowanej postawie, rekomendowane przez środowiska naukowe.
Zdarza się jednak, że prezydent RP ma wątpliwości co do doskonałości kandydatów przedkładanych mu przez RDN i zwleka z podpisaniem nominacji profesorskiej, narażając się na krytykę i protesty środowiska. Bo przecież prezydent ma jeno podpisywać to, co mu podsunie RDN, a nie ingerować politycznie w proces utytułowania członków apolitycznej domeny akademickiej.
Niestety, RDN wysuwa do profesorskiej nominacji nieraz ludzi wysoce niedoskonałych, a nawet wręcz oszustów – plagiatorów. A prawo było tak skonstruowane, że jak prezydent nominację podpisał, to już nie mógł tytułu odebrać. Musiało być wiele takich przypadków, bo ostatnio znowelizowano ustawę tak, aby odbieranie tytułu było możliwe. Może to nieco oczyści środowisko, choć pewności nie ma. Niestety doskonali w założeniach członkowie RDN bywają nieobojętni na wytwory intelektualne innych i jeśli te się podobają, to czasem je rekwirują na swoje konto, a nawet biorą pod ochronę prawną (sic!). I taki stan rzeczy bynajmniej nie przeszkadza, aby byli rekomendowani, a nawet wybierani do RDN.
No cóż, nasze środowiska akademickie przez długie lata selekcjonowano w ramach amoralnego systemu komunistycznego i oczyszczano z tych, którzy etyki socjalistycznej nie akceptowali. Co więcej, kadry – sformatowane tak, aby się zmieściły w ramach systemu – przeszły transformację bezstratnie i formowały następców na drodze do (nie)doskonałości. Obecne, wysoce utytułowane środowisko nie jest w stanie odpowiedzieć na proste pytanie konieczne dla poznania niedoskonałości także RDN: skąd się wzięły obecne kadry akademickie?
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 18 października 2023 r.
Przed rozpoczęciem nowego roku akademickiego władze UJ spotkały się z mediami, taktownie nie zapraszając tych, którzy nagłaśniają plagi akademickie degradujące naukę. Rektor UJ od lat, podobnie jak rektorzy innych uczelni, jedynie niedosyt pieniędzy uważa za przyczynę słabości uniwersytetu. Oznajmia: „W rankingach światowych chcielibyśmy zajmować lepsze miejsca niż obecnie, ale bez zmiany sposobu finansowania szkolnictwa wyższego trudno myśleć o awansie choćby do trzeciej setki najlepszych uczelni na świecie”.
A na inauguracji roku akademickiego mówi: „Musimy wszyscy mieć świadomość, że nie będziemy Harvardem, Oksfordem czy Cambridge, jeśli nie zmieni się w Polsce skala finansowania nauki”.
Mimo ciągłego reformowania w rankingach światowych nasze uczelnie stoją słabo, a nawet żenująco. W najnowszym prestiżowym rankingu brytyjskim (The Times Higher Education World University Rankings 2024) UJ i UW – najlepsze uczelnie polskie – zostały umieszczone w 7.–8. setce uczelni światowych, czyli w pakiecie miernych uczelni, bez określania dokładnego miejsca. Tym razem nieco niżej sklasyfikowano m.in. uczelnie z biednego Bangladeszu, które na ogół wyprzedzają inne polskie uczelnie, a w niektórych rankingach także te nasze najlepsze.
Chyba pieniądze nie są zatem czynnikiem decydującym o sile uczelni i jest konieczne, aby decydenci zmienili fundamenty, a nie wystrój domeny akademickiej. Uczelnie zachodnie finansowane są z budżetu – na ogół – tylko częściowo i muszą same dbać o dofinansowanie swojej działalności, a nie tylko czekać na budżetową jałmużnę. Stosowanie antykultury unieważniania wobec pasjonatów i walczących z patologiami nie poprawia sytuacji uczelni. Widać od lat, że finansowanie tytułów powoduje jedynie ich wzrost ilościowy, co na jakość nauki się nie przekłada. Finansowanie nieruchomości i ich wyposażenia spowodowało, że na tym materialnym polu jesteśmy na wysokim poziomie, ale potencjał intelektualny nie jest należycie wykorzystany, a nawet jest niszczony. Poza systemem można coś zrobić, natomiast w tym systemie niewiele albo nic.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 11 października 2023 r.
Początek roku akademickiego to czas barwnych akademickich pochodów – prezentacji naszej elity intelektualnej w togach i gronostajach. Wyglądają znakomicie, uszeregowani według naszej hierarchii akademickiej, jakkolwiek niezależnie od pozycji w nauce światowej. Podobno akademicy cenią sobie niezależność i autonomię ponad wszystko. W niektórych miastach uczelnie się integrują w marszach, aby wykrzyczeć jednym głosem: „Niech żyje nauka! Vivat Academia! Vivant professores!”. Oby tak było, choć dobrze nie jest.
Szczególną tradycję ma pochód profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, najstarszej polskiej uczelni, który ma szansę znaleźć się na krajowej liście niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego, bo profesorowie czują się deprecjonowani wobec pochodu Lajkonika figurującego na tej liście od lat. Może jest mniej atrakcyjny, bo podczas pochodu akademików nie przewiduje się harców typowych dla pochodu Lajkonika, ale jednak nieraz harcownicy zakłócają przebieg dostojnego marszu. Tak było w roku ubiegłym, kiedy to student UJ Franek Vetulani, jako znany wyznawca niezależnego od Dekalogu jedenastego przykazania (Nie bądź obojętny!), na pochód profesorów przed Collegium Novum nie pozostał obojętny. Harcował przed dostojnikami akademickimi, których nazywał „zdegenerowaną, reakcyjną kastą”, choć ci postępowi nadzwyczaj akademicy mają – o dziwo – tego samego idola moralnego, propagatora słynnego przykazania – Mariana Turskiego. Ciekawe, czy ta zbieżność moralna nie opóźni wpisania pochodu do dziedzictwa kulturowego.
Nie można bowiem być obojętnym na rozszerzanie się inwazji antykultury w przestrzeń akademicką. A taka groźba jest, co przed kilku laty pokazał pochód Strajku Kobiet z wulgarnymi transparentami i słowami na ustach pod oknami gabinetów rektorskich Collegium Novum. Reakcji nie było – cancel culture! Dobrze, aby akademicy ujawniali publicznie nie tylko swoje stroje, ale i słowa oraz czyny, i powrócili w praktyce do średniowiecznej idei uniwersytetu – wspólnoty nauczających i nauczanych poszukujących razem prawdy.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 4 października 2023 r.
„Musimy wszyscy mieć świadomość, że nie będziemy Harvardem, Oksfordem czy Cambridge, jeśli nie zmieni się w Polsce skala finansowania nauki. Dlatego miejsce UJ i UW w czwartej czy nawet piątej setce w rankingach, w których ocenianych jest niekiedy ponad 20 tys. jednostek badawczych z całego świata, to przy tym poziomie finansowania nauki niewątpliwie nasz sukces – mówił rektor UJ.” [Uniwersytet Jagielloński rozpoczął 660. rok akademicki w swojej historii https://www.uj.edu.pl/wiadomosci/-/journal_content/56_INSTANCE_d82lKZvhit4m/10172/154322688
Nie o Harvard, Oxford czy Cambridge chodzi. Chodzi o to, aby UJ był na jakimś przyzwoitym poziomie, gdy do tej pory w rankingach przegrywa np. z kilkoma-kilkunastoma a nawet kilkudziesięcioma uniwersytetami Włoch które nie są ani potęgą naukową ani finansową a swoich rektorów sadzają na ławkach oskarżonych za ustawianie konkursów [operacja Universita bandita” [ https://blogjw.wordpress.com/2022/12/07/operacja-universita-bandita-potrzebna-w-polsce/ ] a u nas wysoko finansowani rektorzy [https://blogjw.wordpress.com/2023/08/07/rektorskie-zajecia-i-osiagniecia/] słabszych od włoskich uczelni – na piedestałach, bo ustawiane konkursy są normą i skutkują miernym poziomem.
Chciałbym przypomnieć, że Postulaty zmian w systemie nauki w Polsce (Niezależne Forum Akademickie, 2007 r. https://www.nfa.pl/articles.php?id=340) , czy Petycja Niezależnego Forum Akademickiego do Sejmu i Rządu RP w sprawie dyskryminacji obywateli polskich przy rekrutacji pracowników naukowych, 2008 https://nfa.pl/articles.php?id=474] podpisywali głównie naukowcy pracujący za granicami (m.in. Harvard, Oxford, Cambridge i in ) a tylko niewielu pracujących w kraju, z czego można tylko wnioskować, że nie będziemy Harvardem, Oksfordem czy Cambridge, jeśli nie zmieni się w Polsce poziom aprobaty dla patologicznego systemu nauki eliminującego z przyczyn pozamerytorycznych pasjonatów nauki, którzy i przy nikłym finansowaniu (a nawet bez) potrafią w nauce zrobić więcej niż wysoce utytułowani, finansowani etatowo i projektowo wyselekcjonowani w ustawianych konkursach.
Z bazy danych Polon wynika, że w Polsce mamy 348 uczelni z nazwy wyższych, z których korzysta około 1,2 mln młodych ludzi na drodze do uzyskania dyplomów licencjata czy magistra, a proces ich edukacji (raczej zdobywania dyplomów) zabezpiecza około 100 tys. nauczycieli akademickich. Tych najwyżej utytułowanych – profesorów – jest około 10 tys. W gruncie rzeczy jesteśmy potęgą akademicką, choć podobno profesja akademicka nie budzi u nas większego zainteresowania ze względu na biedę na uczelniach. Taktownie, w tych opiniach nie podkreśla się biedy moralnej, która u nas unosi się nad biedą materialną.
Nie jest zrozumiały zwyczaj obsadzania „biedujących” etatów na uczelniach na podstawie ustawianych konkursów.
W efekcie mamy dominację antykultury unieważniania lepszych, a uporczywe ustawianie się do biedy akademickiej musi budzić zdumienie. Taki stan rzeczy trwa i trwać ma, a skutki są widoczne.
W ostatnim rankingu (Webometrics Ranking of World Universities), obejmującym ponad 30 tys. uczelni i instytucji naukowych z całego świata, tylko dziewięć polskich uczelni zmieściło się wśród tysiąca najwyżej klasyfikowanych (i to w końcowych setkach), a jedynie 100 wśród pierwszych 10 tys. uczelni świata. Nie jest to sytuacja zadowalająca, bo mimo rozwoju ilościowego widoczny jest niedorozwój jakościowy. I świadczą o tym nie tylko rankingi, lecz także opinie samego środowiska akademickiego oraz odczucie społeczne. Mimo wielokrotnego wzrostu udyplomowienia, zamiast mądrzeć chyba głupiejemy.
Profesorowie narzekają na słabość polskich doktoratów (co jest faktem), ale całkiem pomijają to, że tylko oni za to odpowiadają, bo nikt inny w Polsce z obywatela nie może zrobić doktora! W 2023 roku rośnie nam liczba uniwersytetów i akademii, czyli uczelni mających zdolności do nadawania doktoratów, bo od takich to zdolności zależy kategoria uczelni wyższej. Ale w świecie takie zdolności mało kogo interesują.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 27 września 2023 r.
Wiesław Binienda, profesor znany dziś także w Polsce dzięki badaniom nad przyczynami katastrofy smoleńskiej, wyemigrował z Polski w stanie wojennym, po ukończeniu studiów na Politechnice Warszawskiej. W USA na Uniwersytecie w Akron prowadzi badania w zakresie inżynierii materiałowej i jej zastosowań w lotnictwie i astronautyce. Podobnie jak wielu polskich naukowców pracujących za granicami, nie był obojętny na działalność Niezależnego Forum Akademickiego na drodze do naprawy polskiej domeny akademickiej.
Można rzec, walczył z plagami degradującymi naukę bardziej niż etatowi akademicy w kraju, bo niewielu naukowców pracujących w Polsce w sposób jawny popierało nasze postulaty i apele. Inni, nawet jak się z nimi zgadzali, zachowywali taktownie milczenie w przestrzeni publicznej.
I tak pozostało do dziś, co prof. Binienda ujawnił w 10. odcinku programu „Reset”, wspominając spotkanie na Politechnice Warszawskiej. Otrzymał gratulacje za wyniki prac nad katastrofą smoleńską, ale zdumiał się utrzymywaniem dystansu wobec takich badań przez polskich kolegów. Okazało się, że w wolnej Polsce wolność badań naukowych ma swoje pozanaukowe ograniczenia i trudno znaleźć tych, którzy nie obawiają się realizowania podstawowego obowiązku naukowca – prowadzenia badań na drodze do poznania prawdy. Wielu nawet nie reagowało na „interpretację” badaczy katastrofy w stylu „jak rąbnęło, to urwało” (Edmund Klich).
Bezkompromisowi badacze muszą się u nas liczyć z blokadą awansów, utratą etatów i nawet związki zawodowe ich nie ochronią (a może i nie spróbują ochronić). To nie pieniądze – bo te, choć ważne w badaniach naukowych, są najważniejszą przyczyną zapaści nauki w Polsce. Plaga „poprawności politycznej” nie omija sektora nauki. Postawa prof. Biniendy, którego – jak ujawnił on w „Resecie” – Rosjanie chcieli skorumpować („grant” na milion dolarów!) w ramach badań nad katastrofą smoleńską, jasno pokazuje, że w nauce są wartości ważniejsze od pieniędzy, aby pozostać naukowcem. A nasi naukowcy milczą, aby nie tracić szans nawet na mniejsze „granty”.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 20 września 2023 r.
Socjologia wizualna to od pewnego czasu pełnoprawna gałąź socjologii skupiająca się na interpretacji materiałów wizualnych wytwarzanych dziś niemal przez wszystkich – czy to aparatem, kamerą czy smartfonem. Co prawda na ogół taki materiał może służyć co najwyżej do analizy psychologicznej, badań nad uzależnieniami od własnego wizerunku, i to pozowanego, lecz powstają też cenne materiały wizualne dotyczące wydarzeń i zachowań różnych grup społecznych, wnoszące czasem do poznania społeczeństwa więcej niż tradycyjne badania ankietowe.
Takim ważnym materiałem jest film dokumentalny „Naszość – tylko dla nienormalnych”, który ostatnio wszedł na ekrany naszych kin, stanowiąc coś w rodzaju kopii zapasowej obrazu Polski po medialnym upadku komuny. To kreatywni, o dużym poczuciu humoru młodzi mieszkańcy Poznania, satyrą i śmiechem demaskują absurdy, zakłamanie i niegodziwości rządzącego postkomunistycznego establishmentu tamtych czasów. Ośmieszają sądownictwo, policję, polityków, świat akademicki, który jakoś nie może się oderwać od komuny, stanowiąc raczej swoisty park jurajski.
Demaskują zbrodnie Putina wobec Czeczenów, identyfikując prawdziwe oblicze następcy Stalina. Tylko „nienormalni” widzą świat realny. Krajobraz powstającej III RP w oczach grupy Akcja Alternatywna „Naszość” przedstawiony w filmie różni się znacznie zarówno od obrazów pokazywanych w ówczesnych mediach, jak i od obrazu społecznych przeobrażeń prezentowanych – nawet do dziś – przez licencjonowanych akademickich socjologów. To nie tylko dzieło artystyczne, lecz także materiał do rzetelnych badań. Obrazy nieraz zaprzeczają tezom socjologów, a zarejestrowane kamerą fakty nie tak łatwo naginać do swoich naukowych interpretacji. Uwzględnienie ich w strategiach badawczych winno zmieniać opinie socjologów i historyków, a film „Naszość…” – w końcu kinowy hit – dobrze by było wykorzystywać w edukacji, w ramach przedmiotu historia i teraźniejszość. Takim obrazem i językiem można lepiej przemówić do młodych i zainteresować ich nie tak dawną jeszcze przeszłością, bez której nie da się zrozumieć teraźniejszości.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 13 września 2023 r.
Profesor to tytuł naukowy nadawany samodzielnemu pracownikowi wyższej uczelni lub instytutu naukowego, a także stanowisko na wyższej uczelni lub w instytucie. A zawód to wyuczone zajęcie wykonywane w celach zarobkowych. Zatem profesor to chyba nie zawód, który można uprawiać, lecz tytuł czy stanowisko, którym można zawód społeczeństwu sprawiać.
W rankingach prestiżu zawodów jednak profesor widnieje i przez wiele lat był na miejscu pierwszym! Ale w latach ostatnich spada na miejsca niższe, chyba ze względu na sprawianie zawodu rozczarowanej, krytycznie myślącej części społeczeństwa. Nie ulega wątpliwości, że strażak czy ratownik medyczny (obecni liderzy rankingów zawodowego prestiżu) są bardziej społecznie pożyteczni, gdy z profesorów nie zawsze jest jakiś pożytek, a czasem jest wiele szkód.
Profesorowie uważają się za nieprzeciętnych i niemal od zarania III RP pragnęli to podkreślać, także wyodrębnieniem swej nieprzeciętności w postaci elitarnego związku zawodowego profesorów (usiłowania prof. Bogdana Wojciszke z Uniwersytetu Gdańskiego). Były z tym środowiskowe opory, bo w końcu uniwersytet to była i miała być wspólnota nauczających (profesorów) i nauczanych (studentów, asystentów) poszukujących razem prawdy. A taki związek rujnowałby taką wspólnotę.
Ale w XXI wieku i tak wspólnota została zrujnowana, a związki zawodowe profesorów (Unia Profesorów Polskich) powstały, choć w przestrzeni publicznej ujawnione są tylko w trzech, niezbyt prestiżowych uczelniach (Politechnika Koszalińska, Politechnika Lubelska oraz UTH w Radomiu).
Podobno ich celem jest „przeciwdziałanie zjawiskom degradacji nauki i szkolnictwa wyższego”, co, jak widać, nie jest realizowane. Podobnie jest z przeciwdziałaniem mobbingowi. Ale interesy materialne profesorów chyba chronione są nie najgorzej, w kontraście do materialnego statusu początkujących akademików, pozostających poza ochroną tych związków. Nie widać tu statutowej „koleżeńskiej solidarności w stosunkach pracowniczych”. No cóż, ale i pozostałości NSZZ Solidarność na uczelniach tego też nie zapewniają.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 6 września 2023 r.
Mamy wakacje na uczelniach, ale sezon ogórkowy przerywa jak zwykle ogłoszenie 15 sierpnia rankingu szanghajskiego. Okazuje się, że to Chińczycy rządzą akademickim światem i decydują według swoich kryteriów i posiadanych informacji, na jakim miejscu uplasują światowe uczelnie. Wszyscy na to czekają i nawet nasze media mało interesujące się domeną akademicką, obwieszczają, czym nas Chińczycy obdarzyli. Podobnie jak w ubiegłych latach, raczej miernie. Co prawda wśród tysiąca uczelni świata zdołali zidentyfikować dziewięć naszych, ale głównie w ogonie, a tylko dwie jak zwykle najlepsze (UJ, UW) w piątej setce, co jest pozycją słabą.
Kryteria nie są doskonałe, dane chyba również, i można mieć do rankingu zastrzeżenia, ale te uczelnie z pierwszej setki, no może jeszcze z drugiej, są od lat uznawane za dobre, a te z setek dalszych raczej dalekie od doskonałości. My mamy co prawda Radę Doskonałości Naukowej, ale to się nie przekłada na doskonałość naszych uczelni wśród tych światowych.
Niemniej wielu rozpiera wręcz duma z pozycji naszych uczelni, a rektorzy – zwykle milczący wobec plag akademickich – podczas wakacji składają gratulacje uczelniom (chyba za ich dalekie pozycje rankingowe –sic!). O poziomie dobrych uczelni europejskich nie ma co marzyć. Dystans jest ogromny i żadne reformy, mnożenie uczelni – z nazwy wyższych, naukowców – z nazwy profesorów, nic w tej materii nie zmienia.
Dobrze nie jest i biadolenie, że to skutek naszej biedy, jest niewiarygodne, bo nieruchomości i ich wyposażenie materialne mamy na poziomie światowym, tylko wyników brak. A akademicy walczą jeno o utrzymanie kosztownego, patologicznego status quo i większe jego finansowanie. Gdyby w rankingach zastosowano nasze kryteria doskonałości naukowej – liczba profesorów stanowiących punkt odniesienia dla rangi uczelni – to bylibyśmy w czołówce.
Póki co, u nas chodzi tylko o utrzymanie nieefektywnego systemu, zachowanie plag akademickich i większe wynagradzanie wszystkich nie najlepszych, bo od lat negatywnie selekcjonowanych akademików.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 30 sierpnia 2023 r.
Wprowadzenie do obowiązkowego nauczania na szczeblu liceów i techników przedmiotu historia i teraźniejszość zaowocowało opracowaniem podręczników, spośród których „HiT” autorstwa prof. Wojciecha Roszkowskiego stał się wydawniczym hitem, ale jednocześnie zamiast merytorycznej krytyki został objęty hejtem.
Ewidentne panowanie antykultury, chyba od początków III RP, bo w II tomie „HiT” o kulturze w Polsce cisza. Zarzuty są głównie ideologiczne i hejterów rażą na przykład informacje i ilustracje o św. Janie Pawle II, jakby bez jego roli można było napisać podręcznik historii najnowszej. Krytycznie o gender i LGBT też nie można pisać, bo to uwiera uczestników lewackiego marszu przez instytucje edukacyjne. Nie można też podważać rosyjskiej wersji tragedii smoleńskiej, a historia oparta na niewygodnych faktach ma być „do kitu”.
Na ponad 800 stronach podręcznika zamieszczono ogrom informacji, które mogą stanowić podstawę do debat prowadzących do lepszego zrozumienia naszej historii. Ciekawie napisany podręcznik wciąga do lektury, choć nie jest bez wad czy pomyłek, które należałoby usunąć. Niezrozumiały jest brak omówienia konferencji jałtańskiej i jej skutków. Ciekawe, jak absolwent liceum odpowie na pytanie o pojałtańskie ramy, w które Polska została wpisana, i to przy zdradzie sojuszników. Nie ma specjalnego rozdziału o kształtowaniu się granic Polski, a zamieszczona (I tom) na str. 36 mapka (chyba z Wikipedii, z województwem lwowskim!) wprowadza w błąd, bo jej opis objaśnia, że tak się prezentują nasze granice po 1945 roku, rzekomo do dziś. O stalinowskiej korekcie wschodniej granicy w 1951 roku ani słowa, jak i brak choćby wzmianki o walce geologów o przebieg zachodniej granicy (ważne argumenty surowcowe). Brak też omówienia upadku elit, mimo rzekomych sukcesów edukacji po 1989 roku.
Takie uwagi zamiast hejtu wobec „HiT” można by mnożyć, bo żaden podręcznik nie jest doskonały, a podręcznik o historii najnowszej zawsze będzie „kontrowersyjny”. Ważne, aby nauczyciele byli przygotowani do merytorycznego debatowania z młodzieżą o tych kontrowersjach.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 23 sierpnia 2023 r.
To, że mamy do czynienia z kryzysem uniwersytetu, dociera do społeczeństwa, które finansuje uniwersytety z przekonaniem, że służą one dobru ogółu, odkrywaniu i przekazywaniu prawdy. To przekonanie bywa jednak zawodne wobec coraz częstszej abdykacji uniwersytetów z poszukiwania prawdy na rzecz zdobywania coraz wyższych szczebli drabiny akademickiej, w czym prawda nieraz przeszkadza.
Takie uniwersytety nie są placówkami dobrymi i wymagają naprawy, na co wskazują amerykańscy intelektualiści G. Lukianoff i J. Haidt („Rozpieszczony umysł”), udzielając rozmaitych rad, nad którymi warto się pochylić i w naszej domenie akademickiej.
Na uniwersytetach amerykańskich problemem są studenci, którzy zakłócają wykłady niepostępowych ich zdaniem profesorów i doprowadzają nawet do ich usuwania z uczelni. Autorzy postulują: „Studenci muszą też nauczyć się formułować przekonująco argumenty i unikać ataków ad hominem, czyli krytyki innych osób, a nie ich idei” oraz „Podkreślajcie wagę krytycznego myślenia”.
To postulaty ważne na wszelkich uniwersytetach, także naszych, ale jak je spełnić, skoro w naszej domenie akademickiej, i to głównie wśród profesorów, dominuje hejt personalny, a nie merytoryczna krytyka?
Niestety, krytyczne myślenie jest u nas w zaniku, i to nie ze względu na ogłupienie młodych (choć i to ma miejsce), lecz z powodu długotrwałego eliminowania tych nauczycieli, którzy młodych takiego krytycznego myślenia i merytorycznych dyskusji uczyli ku zadowoleniu studentów, ale to stanowiło zagrożenie dla profesorskich kadr.
Postulat karania protestujących studentów uniemożliwiających prelegentom mówienie, a publiczności słuchanie, powinien u nas dotyczyć w pierwszej kolejności profesorów, znacznie skuteczniej niż studenci realizujących takie metody niszczenia niewygodnych.
Kierunek naprawy naszych uniwersytetów powinien być skierowany na kadry, i to wysokiego szczebla drabiny akademickiej, bo jak wiadomo, „ryba psuje się od głowy”. I to głowy domeny akademickiej trzeba doskonalić, aby nie popsuły swymi działaniami studentów i mniej utytułowanych nauczycieli.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 16 sierpnia 2023 r.
4. Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu (pozycja 801-900)
5. Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu (pozycja 901-1000)
6. Politechnika Gdańska (pozycja 901-1000)
7. Warszawski Uniwersytet Medyczny (pozycja 901-1000)
8. Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu (pozycja 901-1000)
9. Politechnika Warszawska (pozycja 901-1000)
To nic zaskakującego, bo tak jest od lat, a w innych rankingach bywa nawet gorzej, a przecież Polska to duży europejski kraj o dużych tradycjach akademickich od czasów średniowiecza (2023 Rok Kopernikański!) a obecnie kraj bijący na głowę inne, nawet większe kraje ilością wyższych uczelni ( ponad 300) ilością profesorów [i to prezydenckich – belwederskich] i doktorów habilitowanych i jak niedawno mówił rektor najstarzej polskiej uczelni mamy infrastrukturę akademicką na poziomie światowym co zresztą widać gołym okiem patrząc na nowe, piękne nieruchomości akademickie rosnące jak grzyby po deszczu.
Od początku III RP zresztą i uczelnie tak rosły a Sejm w pocie czoła pracował nad zmianami nazw uczelni z wyższych zawodowych, pedagogicznych …na akademickie, a te na uniwersytety [wraz ze wzrostem ilości profesorów] a prezydent wręczał rokrocznie setki nominacji profesorskich.
Doprawdy imponujące dzieło. Nawet mamy Radę Doskonałości Naukowej, więc doskonałość naszych kadr naukowych winna być zagwarantowana. A może to zgniły świat się na nas uwziął, dyskryminuje, że tak słabo stoimy we wszystkich rankingach -mniej więcej te nasze najlepsze na poziomie uczelni krajów tzw. III świata i daleko za krajami europejskimi, które wcale nie są potęgami naukowymi i nawet w czasach PRL nie budziły w nas jakiegoś respektu. gdy różnice finansowe między nami były kosmiczne a obecnie co najwyżej kilkukrotne a nawet się wyrównują. Jasne, że nie finanse są główną przyczyną tej katastrofy polskiej domeny akademickiej.
Dla przykładu: 7 uczelni hiszpańskich, 10 włoskich, 7 belgijskich, 5 duńskich a z małego kraju azjatyckiego Południowej Korei 8 uczelni wyżej klasyfikowanych od naszej najlepszej. Można to sobie to zresztą porównać szczegółowo [ https://www.shanghairanking.com/rankings/arwu/2023.html ] i oddać się na wakacjach zadumie.,
oczywiście bez merytorycznych dyskusji ze strony środowiska akademickiego a także solidarnościowego, patriotycznego, jakby lekceważącego sobie problem elit bez których nie da się tworzyć sprawnego, silnego, niepodległego państwa europejskiego (Kazimierz Wielki o tym wiedział, ale dziś jakby nikt o tym nie chciał wiedzieć i działać w tym kierunku].
Ja – wyklęty z domeny akademickiej – ze wstydu się nie chowam, bo robię to co moim zdaniem każdy odpowiedzialny za swój kraj winien robić, ale chyba wielu ze wstydu chowa głowę w piasek i działa na rzecz wprowadzania w życie antykultury unieważnienia tego co niewygodne i tych co takie niewygodne rzeczy nagłaśniają.
To, o co chodzi w domenie akademickiej, mało kogo interesuje, mimo że niemal połowa młodych Polaków ma wykształcenie wyższe. Jednak Bronisław Wildstein poświęcił jeden z programów „O co chodzi” uniwersytetom, dochodząc do słusznego wniosku, że w tej materii najlepiej by było wrócić do średniowiecza.
Mimo że wówczas mało kto potrafi ł czytać i pisać, to na uniwersytetach toczyły się debaty merytoryczne i dążono do poznania prawdy. Z tych atrybutów uniwersytety abdykowały na drodze do postępu, a powszechny konformizm środowiska akademickiego nie rokuje nadziei na zmianę tego stanu rzeczy. Wildstein pytał: skąd obecnie taki konformizm, skoro w PRL raczej był on marginesowy, a akademicy buntowali się przeciwko systemowi zniewolenia. Ta teza nie wydaje się jednak uzasadniona, choć rzetelnych badań na ten temat nie ma, tak jak nie ma do tej pory Czarnej Księgi Komunizmu w nauce i edukacji, której opracowanie postulowałem jeszcze na początku tego wieku.
Z moich obserwacji i doświadczeń świadka historii wynika jednak, że konformizm utytułowanych akademików w PRL był niemal powszechny, a nonkonformizm marginesowy, i to zwykle wśród młodszych pracowników nauki. To potwierdzają analizy esbeckie zachowane w materiałach IPN.
Próba protestu strajkowego wobec wprowadzenia stanu wojennego nie znalazła akceptacji członków „S” mojego instytutu na UJ przyjmujących opcję towarzysza dyrektora, który przebił nawet Jaruzelskiego, oznajmiając, że Solidarności już nie ma! Zarówno towarzysz, jak i popierający go konformiści na tym zyskali, zarówno w końcu PRL, jak i w III RP.
Jeden nonkonformista, po rozlicznych działaniach operacyjnych, z natężeniem po 1985 roku, jako ofiara swojej postawy został z uczelni wypędzony i dożywotnio wykluczony z konformistycznego uniwersytetu. Efekt mrożący takich poczynań (bynajmniej nie jednostkowych) po transformacjicywilizacji solidarności w antykulturę unieważniania spowodował,że w domenie akademickiej trudno się spotkać z postawami nonkonformistycznymi. Konformizm dominuje, jest racją bytu akademickiego, a nauka dołuje.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 9 sierpnia 2023 r.
Rektorzy wyższych uczelni zarabiają niemało, nawet powyżej 40 tys. zł miesięcznie. W końcu ich uczelnie należą do największych pracodawców w miastach akademickich. I wydaje się, że rektorzy winni mieć sporo roboty. Ale chyba to błędne mniemanie, bo często starają się o dodatkowe zajęcia, aby swoje zarobki powiększyć.
Nie ma bowiem takiego wynagrodzenia, które zaspokoiłoby rektorskie (i nie tylko) potrzeby. Dodatkowe źródła utrzymania należytego dla nich poziomu życia znajdują albo na swoich uczelniach, albo na uczelniach innych rektorów, na co muszą mieć jednak zezwolenia rad uczelni (wcześniej senatów). Te swoim rektorom zwykle zezwolenia dają, a rektorzy rewanżują się zezwoleniami swoim profesorom.
Rektorzy mogą zatem prowadzić dodatkowo płatne wykłady, kierować projektami badawczymi albo prowadzić działalność gospodarczą czy wynajem nieruchomości. Tym niemniej zdarzają się przypadki podejmowania dodatkowej pracy zarobkowej przez nienasyconych finansowo rektorów bez wymaganej zgody. wtedy minister może ich odwołać z funkcji i tak zwykle robi zgodnie z prawem.
Byłoby jednak lepiej, gdyby rektorzy koncentrowali się bardziej na należytym zarządzaniu swoimi uczelniami niż pogonią za dodatkowymi zarobkami. Aby ich uczelnie swym poziomem dogoniły uczelnie europejskie i bardziej się liczyły w życiu społecznym. To na nich bowiem spoczywa formowanie elit potrzebnych do zarządzania całym krajem i wspieranie gospodarki tak, aby ta była oparta na jak najlepszej wiedzy. Nie mówiąc już o wysokiej kulturze, aby życie narodu nie uległo atrofii.
Niestety, mimo że zarobki rektorów są duże, wyniki osiągane przez nasze uczelnie nie są najlepsze, zarówno jeśli chodzi o jakość udyplomowionych/utytułowanych elit, jak i o jakość wiedzy służącej jako punkt oparcia dla podmiotów gospodarczych. A kultury coraz bardziej nam brakuje na uniwersytetach, gdzie widoczna jest menelizacja życiaakademickiego, zastępowanie kultury antykulturą i unieważniania tych i tego, co jest dla rządzących uczelniami niewygodne.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 2 sierpnia 2023 r.