Endemiczny anachronizm domeny akademickiej

Endemiczny anachronizm domeny akademickiej

Niedawno na stanowisko prezesa Polskiej Akademii Nauk został wybrany prof. Marek Konarzewski. Profesor jest biologiem znanym na arenie międzynarodowej, a przy tym zamiłowanym fotografem, co rodzi nadzieje, że pokaże nam, jak naprawdę funkcjonuje nauka w Polsce. Takie nadzieje nie są bezpodstawne po wywiadzie, jakiego udzielił PAP i jaki nie powinien zostać przemilczany przez środowisko naukowe, choć poglądy nowego prezesa PAN dla tego środowiska nie są wygodne. Mimo że jest posiadaczem wszystkich obowiązujących w polskiej domenie akademickiej tytułów, i to zdobytych na drodze merytorycznej, kurczy się wewnętrznie (jak sam określa), gdy ktoś zwraca się do niego „per” profesor.

Zdaje sobie sprawę, że ten tytuł tak się spauperyzował, iż nie może stanowić powodu do dumy, a czasem może wywoływać zawstydzenie.

To bardzo dobrze, że ktoś, kto tak uważa, jest na wysokim stanowisku, choć podobnie myślących i alergicznie reagujących na tytułowanie ich profesorem znałem jeszcze w czasach PRL, kiedy zaczynałem „robić” w nauce. Ale też pamiętam, jak nowo upieczony docent zarzucał studentowi, że mu należnych tytułów w indeksie nie umieścił.

 Tak ulubiony u nas system – jak określam: tytularny – ma długą tradycję i na ogół ludzie nie wyobrażają sobie, aby coś w tej materii mogło się zmienić. Zdobywanie stopni i tytułów jest sensem życia akademickiego i podziwia się tych, którzy „robią habilitację” czy „robią profesurę”, jak się powszechnie mówi. Nie jest to jednak tożsame z „robieniem nauki”, bo gdyby tak było, to bylibyśmy potęgą, a nie mizerią naukową.

Jak wielu wybitnych naukowców, nowy prezes PAN uważa habilitację za endemiczny anachronizm, szkodliwy dla domeny akademickiej, ale wątpię, czy uda mu się przekonać innych, którzy habilitację, jak i profesurę belwederską uważają za filary nauki w Polsce. Większość akademicka (i nie tylko akademicka) uparcie jednak nie zauważa, że nauka w Polsce oparta na tych filarach zajmuje w rankingach dalekie pozycje, razem z krajami tzw. Trzeciego Świata.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 7 grudnia 2022 r.

Rozłam kopernikański

Rozłam kopernikański

Narodowy Program Kopernikański, przygotowany dla uczczenia 550. rocznicy urodzin Mikołaja Kopernika, nadal spędza sen z oczu polskiego środowiska akademickiego, które jakoś nie może nawiązać do chlubnych tradycji naukowych. W pierwszej połowie ubiegłego wieku było kilku geniuszy: Maria Curie-Skłodowska w Paryżu, Stefan Banach we Lwowie, ale w tym wieku na nic wielkiego się nie zanosi. Zresztą, czy genialny Banach miałby jakiekolwiek szanse w dzisiejszej domenie akademickiej?

 „Badania” nad pasjansami, prowadzone z pasją u schyłku ubiegłego wieku w instytucjach PAN chyba nie przełożyły się na dobro kraju i przyszłość młodych Polaków. Do tej pory nie zreformowano naszego systemu tak, aby wzmacniał kadrę akademicką, spowodował jej dołączenie do poziomu światowego, ale projekt powołania Akademii Kopernikańskiej, który został złożony do Sejmu, mógłby stanowić w tej domenie wartość dodaną. Stabilne w swej akademickiej niemocy środowisko wyraziło jednak swoje zaniepokojenie, okazało negatywne emocje i obawy o swoje umocowanie/wynagradzanie w istniejących już instytucjach. Coś nowego może być konkurencją, a tego nasz system nie znosi. Konkurencję międzynarodową tym samym przegrywamy, ale stabilność, i to dożywotnią, wśród samych swoich można utrzymać, rozliczne stanowiska/funkcje „pieścić” i pobierać rzekomo głodowe pensje.

Zarówno organy rektorskie, jak i PAN, a także związki zawodowe różnych opcji mówią NIE dla Akademii Kopernikańskiej, bo przecież jest inflacja, rosną ceny paliw, trwa wojna na Ukrainie, trzeba zwiększać wydatki na obronność, walczyć ze skutkami pandemii… A przy tym trzeba podnosić zarobki kadrze akademickiej, która na zaspokojenie głodu potrzebuje wynagrodzeń kilkakrotnie większych od zwykłego zjadacza chleba.

Powołanie Akademii Kopernikańskiej może nie doprowadzi do nowego przewrotu kopernikańskiego, ale zanim powstała, doszło do rozłamu akademickiego. Widzimy, że ten system autonomicznie się nie naprawi, tylko będzie chciał rujnować wszystko, co zmierza ku jego naprawie.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 13 kwietnia 2020 r.

Elementarz Falskiego dla akademików

Elementarz Falskiego dla akademików

 Przechodząc ostatnio obok księgarni naukowej PWN ze zdumieniem zauważyłem na wystawie oprócz książek naukowych elementarz Mariana Falskiego, znany mi sprzed lat. Jak sama nazwa wskazuje, służył – i to z powodzeniem – do nauki elementarnej.

 A tu proszę, taki sam elementarz, ale w księgarni akademickiej? To przecież zupełnie inny poziom.

Tak być powinno, ale zaraz sobie przypomniałem, że sam miałem poważne trudności w nawiązaniu kontaktu intelektualnego z akademikami.

Na moje pisma kierowane do władz uniwersytetu rektorzy nie potrafili odpowiedzieć i było dla mnie jasne, że nie rozumieją tego, co ja piszę. Adresowałem zatem pisma do senatu, łudząc się, że może znajdzie się jakiś senator, który jest w stanie zrozumieć prosty w końcu tekst. Nic z tego. Moje naiwne nadzieje nie spełniły się.

Z uniwersytetu otrzymałem m.in. pismo decydujące dożywotnio o moim losie, w gruncie rzeczy anonimowe, bo niepodpisane czytelnie przez nikogo. W państwie prawa anonimy nie mają mocy prawnej, ale jednak miały! Co więcej, tłumaczono mi, że brak imienia i nazwiska nie świadczy o anonimowości.

Ale ja, kształcony na elementarzu Falskiego, jak nie rozumiałem, tak nie rozumiem takiej profesorskiej wykładni. Taki stan rzeczy trwa przez nader długie lata, a kolejne ekipy decydentów uniwersyteckich nie zdołały opanować trudnej nauki czytania i podpisywania się, co mnie się udało, i to na samym początku edukacji.

Po tej refleksji obecność elementarza Falskiego w księgarni naukowej nie powinna dziwić.

Zdumiewające jest jednak, że mimo reform nikt nie wpadł na pomysł, aby na uczelniach zatrudniać tylko tych, którzy przez elementarz Falskiego przeszli z sukcesem.

W PRL, jak pamiętam, też było z tym różnie, nawet u pełniących obowiązki profesorów. Ale jak któryś awansował na członka-korespondenta Polskiej Akademii Nauk, mówiło się z uznaniem, że ten to chociaż musi umieć pisać, bo przecież inaczej korespondentem nie mógłby być.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 11 sierpnia 2021 r.