Stwórzmy „ Czarną księgę komunizmu” w polskiej nauce

Stwórzmy „ Czarną księgę komunizmu” w polskiej nauce

W inspirującym „Wywiadzie z chuliganem” prowadzonym przez red. Piotra Lisiewicza 19 września 2022 r. (odc. Nr 183) profesor historii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu Witold Tyborowski podkreślił podobieństwa bojkotu podręcznika „Historia i Teraźniejszość” autorstwa prof. Wojciecha Roszkowskiego i „Czarnej Księgi Komunizmu” (red. Stéphane Courtois).
Od czasu ogłoszonego w mediach upadku komunizmu co pewien czas nasila się bojkot dzieł i ich autorów oraz rozmaitych akcji na rzecz ujawnienia prawdziwej twarzy komunizmu. Nie bez powodu beneficjenci i spadkobiercy tej dewastującej świat idei się tego obawiają, gdyż sporo zarzutów jest kierowanych pod ich adresem”.

Akademicki bojkot Czarnej Księgi Komunizmu

Profesor Tyborowski był organizatorem wykładu Stephane Courtois (dostępny w internecie) .w Poznaniu w 2017 r. i podaje, że zjawiło się na nim jedynie kilku profesorów historii. Kontrastuje to z dużym zainteresowaniem CKK w debatach intelektualnych środowisk zachodniej Europy. Jeszcze wyraźniejszy akademicki bojkot miał miejsce niemal 20 lat wcześniej (16 maja 1999 r.) kiedy spotkanie z autorami „CKK” (Stephen Courtois i Jean Luis Panne) odbyło się w murach Collegium Novum UJ (niestety nagrania nie ma, bo wówczas nie byłem jeszcze dokumentalistą). Nie zauważyłem na spotkaniu obecności profesorów historii najstarszej polskiej uczelni. Był jednak licealny profesor historii Marek Eminowicz. Zdumiewające, nieprawdaż?

Przecież nośnikiem komunizmu były w niemałym stopniu środowiska intelektualne, w tym znakomici uczeni. A tu niemal całkowity brak zainteresowania dokonaniami swojego środowiska. Aby bojkot „CKK” przez przemilczenie nie do końca był skuteczny, zainspirowany spotkaniem i obszerną książką, zacząłem walczyć o opracowanie w Polsce czarnej księgi komunizmu w nauce i edukacji, zdając sobie sprawę, że te idee silnie zagnieździły się w środowiskach akademickich, a wieloletnia edukacja krzewiąca marksistowski pogląd na świat na długie lata pozostawia ślady w serach i umysłach kolejnych pokoleń. Złożyłem nawet projekt badawczy na ten temat, oceniony pozytywnie przez ówczesny KBN, ale nie mógł być zrealizowany, bo ja jako jednostka szkodliwa dla komunistycznego systemu, także po jego medialnym upadku, byłem jednostką badawczą, ale tylko jednoosobową, pozauczelnianą, bez księgowego. Przez Polską Akademię Umiejętności, reaktywowaną w czasach transformacji przy udziale przewodniej siły narodu, projekt został odrzucony, aby (jak argumentowano) na coś takiego osobistego, o małej nośności naukowej, nie przeznaczać publicznych pieniędzy.
Fakt, że realizacja takiego projektu mogłaby znieść wielu uczonych z piedestałów. Poczynania przewodniej siły narodu, która tak mocno opanowała domenę akademicką, musiałyby się znaleźć na poczesnym miejscu w takim projekcie. Co więcej, sekretarz PAU był redaktorem naukowym wydanego ze środków publicznych dzieła ”Dzieje Uniwersytetu Jagiellońskiego”, w którym istnienie komunizmu zostało unieważnione! Nie ma w nim takiego słowa jak komunizm, więc niby jak można było akceptować opracowanie jakiejś mutacji „Czarnej Księgi Komunizmu”. O wycofanie tego dzieła z obiegu edukacyjnego walczyłem przez lata i to merytorycznie, ale niemal nikomu z historyków, a nawet opozycjonistów antykomunistycznych, brak w nim komunizmu (też PZPR czy stanu wojennego) jakoś nie przeszkadza, choć taki stan rzeczy oznaczałby ich anihilację (nie było komunizmu, to i opozycji antykomunistycznej nie mogło przecież być!). Chyba tylko mnie i prof. Terleckiego to uwiera, ale nawet IPN nie zdecydował się na realizację takiego projektu, choć Prezes IPN w jednym z wywiadów powiedział: „Trądem w sposób szczególny były dotknięte szkoły wyższe”. Problem w tym, że trąd ten nadal panuje w pałacu nauki i edukacji (Trąd w Pałacu Nauki-Józef Wieczorek, 2022), a nawet wydostał się poza jego mury.
Pytania kierowane do władz UJ: jak to było możliwe, że na Uniwersytecie Jagiellońskim rzekomo nie było komunizmu ani stanu wojennego, choć te jak wiadomo były wprowadzone na terytorium całego kraju (ale nie zostały wprowadzone do treści „Dziejów Uniwersytetu Jagiellońskiego”)-nie doczekały się odpowiedzi. Bojkot moich usiłowań – całkowity. Widocznie niektórym historykom nie chodzi o ujawnienie prawdy o historii, tylko o jej zaciemnienie. Wiedzą, co gremia akademickie robiły w ciemnych okresach naszej najnowszej historii i nie bez przyczyny je unieważniają, heroicznie wręcz broniąc innym dostępu do archiwów uczelnianych.

Abdykacja uniwersytetów z poszukiwania prawdy

Tym samym wiedza o funkcjonowaniu domeny akademickiej w systemie komunistycznym jest niezadowalająca, mimo że przewodnia siła narodu także w niej miała rolę dominującą. Bez jej przyzwolenia, poparcia, nie można było być w niej zatrudnionym ani awansowanym, a nie znamy nawet składów uczelnianych Podstawowych Organizacji Partyjnych! Czyli tak naprawdę nie wiemy kto i dlaczego decydował przez lata o kadrach akademickich funkcjonujących (nawet do dnia dzisiejszego) na uczelniach formując kolejne pokolenia naszych elit. O dekomunizacji domeny akademickiej (poza swoistą dekomunizacją historii uczelni i biogramów akademików) tak naprawdę nikt nie chciał słyszeć po upadku komunizmu a często wysuwano argumenty, że nie miałby kto wtedy uprawiać nauki i edukować nowe pokolenia wolnej Polski. W rezultacie te pokolenia formowane są przez beneficjentów nie do końca upadłego systemu czerwonego, podlegającego transformacji przez etap różowych kameleonów do tęczowej teraźniejszości. Jedno jest widoczne, że transformacja otworzyła szeroko wrota dla lewackiego przemarszu przez uniwersytety co dopiero ostatnio niektórzy zauważają.
Brak czarnej księgi komunizmu w nauce i edukacji to poważna luka w naszej wiedzy o najnowszej historii domeny akademickiej. Stąd obecne przyczyny słabości tej domeny nie są prawidłowo identyfikowane. Fundamentem komunizmu były kłamstwo i brak własności prywatnej a nauka winna się opierać na prawdzie (poszukiwanie prawdy to podstawowa powinność uniwersytetów, ludzi nauki) i poszanowaniu własności intelektualnej. Brak należytego rozpoznania fundamentów, należytej ich naprawy, abdykacja uniwersytetów z poszukiwania prawdy na rzecz zdobywania stopni i tytułów skutkuje kryzysem nauki, a kolejne, powierzchowne reformy nie przynoszą pożądanej poprawy. Co więcej nie zdekomunizowano przestrzeni akademickiej i kolejne pokolenia studentów, nauczycieli historii całe lata spędzają wśród reliktów komunizmu, w salach pamięci zasłużonych utrwalaczy systemu kłamstwa, na korytarzach uczelni, gdzie są upamiętnieni jawni, jak i tajni współpracownicy tego systemu. W domenie akademickiej odziedziczono system tytularny skonstruowany dla skutecznego formowania oportunistycznych, negatywnie selekcjonowanych kadr zabezpieczających trwanie komunizmu. Taki stan rzeczy tłumaczy bojkot „CKK” przez przemilczenie, ale milczeć o tym nie można.

Nonkonformistyczny bojkot lustracji akademickiej

Panuje niemal powszechna opinia o konformizmie kadr akademickich. Nie bez przyczyny, skoro od lat na uczelniach panują stosunki feudalne a możliwości awansu naukowego przez lata zależały od spolegliwości wobec przewodniej siły narodu. Kto chce robić karierę lepiej niech nie ujawnia poglądów naukowych odmiennych od decydentów akademickich, w gruncie rzeczy niepodlegających merytorycznej krytyce mniej utytułowanych, choć w danym temacie kompetentnych. Panuje pogląd, że profesora to może oceniać tylko inny profesor i niechby ktoś ten pogląd zakwestionował. Nonkonformiści od lat z systemu byli wykluczani, więc konformizm kadr akademickich jest oczywistością. Są jednak przykłady nonkonformizmu na co dzień konformistycznego środowiska akademickiego Taką niecodzienną okolicznością, która zmobilizowała niemałą część środowiska akademickiego do odważnego, nagłaśnianego protestu, była ustawa lustracyjna, której akademicy mieli także podlegać. W końcu chodziło o poznanie historii środowiska, o ujawnienie kolaboracji z systemem kłamstwa przez osoby na ogół przysięgające służenie prawdzie. Kłamcy lustracyjni z domeny akademickiej winni być wykluczeni, ale to większości się nie podobało, co niejako wskazuje na zakres kolaboracji z systemem komunistycznym i akceptację tego procederu. Ileż to forteli wymyślano, aby czasem prawda nie ujrzała światła dziennego, jakich argumentów używano w obronie rzekomo naruszanych ustawą praw obywatelskich, dóbr osobistych, dóbr nabytych w ramach kolaboracji, których beneficjenci mogą być nieludzko, bezprawnie pozbawieni. Zarzucano władzy naruszanie autonomii środowiska akademickiego, taktownie nie podnosząc, że chodziło co najwyżej o autonomię do zachowań niegodnych, bardzo przydatnych przez lata w karierach akademickich. Te protesty jasno pokazały poziom degradacji sporej części środowiska akademickiego zorientowanego (a)moralnie na urządzenie się w zniewalającym systemie komunistycznym. Swojej twarzy środowisko nie chciało pokazać, ale -rzecz jasna – chcąc nadal pozostawać w roli elity intelektualnej i moralnej. Tych, którzy takie postępowanie kontestowali, obrzucano obelgami, określano mianem hunwejbinów, nurzających się w szambie. Ci, którzy nie zhańbili się zajrzeniem nawet do teczek IPN występowali w przestrzeni publicznej w roli ekspertów od lustracji. Jako teoretycy prawdy – o czym informują ich biogramy naukowe – praktykowaniem prawdy nie zamierzali i nie zamierzają się trudnić. Takie mamy elity akademickie wynoszone na piedestały, aprobowane przez demokratyczną większość.
Ostatecznie lustracja jest jednak przeprowadzana i trudno jest obejmować stanowiska kierownicze tym, którzy w sposób tajny kolaborowali i do tego nie chcieli się przyznać.
Nie spowodowało to pozytywnego oczyszczania środowiska, bo lustracja jest ograniczona, a dekomunizacji brak, choć wiadomo, że głowę systemu stanowiła partia, a SB tylko jej narzędzie. Taki stan rzeczy jasno prowadzi do ideologicznego bojkotu prób edukacji młodego pokolenia w zakresie najnowszej historii.

Ideologiczny bojkot Historii i Teraźniejszości

Przez lata narzekano, że młode pokolenia nie znają najnowszej historii Polski, bo nie ma czasu, aby jej w szkole uczyć. 10 lat temu organizowano nawet głodówki, aby zwrócić uwagę na tę kwestię. Ostatecznie postanowiono wprowadzić do szkół ponadpodstawowych przedmiot Historia i teraźniejszość z nadzieją, że ta luka zostanie wypełniona a młodzi w końcu się zorientują skąd się wziął taki świat, w którym przychodzi im żyć. Jakoś chyba nie brano pod uwagę, że nauczyciele historii nie do końca są przygotowani do prowadzenia takiego przedmiotu na poziomie, bo przecież na uczelniach byli formowani w atmosferze bojkotu poznawania prawdziwej historii najnowszej. Ale docelowo pomysł był dobry i jest nadzieja, że stopniowo młode pokolenia będą miały szansę na otrzymanie niezbędnej wiedzy o niedawnej przeszłości. Niestety już na samym wstępie pomysł takiego przedmiotu został surowo oceniony przez historyków, także z PAN, jako niepotrzebny w edukacji. Widocznie tacy eksperci uważają, że byłoby lepiej, aby młode pokolenia nie dowiedziały się na jakich fundamentach teraźniejszy, postępowy świat jest posadowiony.
Na ukazanie się podręcznika do tego przedmiotu w ujęciu znanego z podziemnych wydań polskiej historii profesora Wojciecha Roszkowskiego zareagowano niebywałym hejtem ideologicznym, bo widocznie hejterów nie stać na argumenty merytoryczne.
Reakcja hejtem pozamerytorvcznym jest nijako wpisana w dzisiejszy dyskurs publiczny, a metoda ta została przeniesiona z domeny akademickiej, gdzie kiedyś dominowała kultura dyskusji naukowej, ale w ramach instalacji postępu ta zamieniła się w antykulturę unieważniania (cancel culture) za pomocą ataków personalnych, nieraz brutalnych ciosów poniżej pasa, mających na celu wyeliminowanie niewygodnych dla przewodniej siły narodu, dla decydentów. W PRL atakowano zwykle po wypowiedzi (nie dopuszczać takich do referatów!), bo do wypowiedzi nawet niewygodnych czasem dochodziło, a w III RP atakuje się już przed wypowiedzią (odbieram panu głos!). Ta antykultura została zatem udoskonalona w III RP a ideologię czerwoną zastąpiono tęczową. Ideologia nadal dominuje nad nauką, gdyż lewacki marsz przez instytucje nauki i edukacji znalazł po transformacji korzystne warunki i zabezpieczenia instytucjonalne. Podręcznik w ujęciu konserwatysty, podkreślającego zagrożenie cywilizacji chrześcijańskiej, musiał wywołać reakcję niemałego już grona walczących z wszystkim, co kojarzy się z tradycyjnym systemem wartości. Jedni niszczą podręcznik, nawiązując do poczynań barbarzyńców, inni zakazują administracyjnie używania jej w szkołach, choć nie mają do tego prawa. Totalitarne metody mają swoją przeszłość, ale i teraźniejszość. Młode pokolenie winno o tym wiedzieć. Pozbawione należytej wiedzy historycznej, podatne jest na manipulacje ideologiczne, formowanie w swoistych „szkołach ciemności”, jak to określiła kiedyś Bella V. Dodd (kiedyś komunistka) demaskująca metody instalacji systemu komunistycznego w USA. Takie szkoły przetrwały jednak medialny upadek komunizmu i jeśli nie zostaną wychowane nowe pokolenia na gruncie tradycyjnych wartości, zaopatrzone w należytą wiedzę o najnowszej historii, uodpornione na manipulacje ideologiczne, nasza cywilizacja może nie przetrwać. Hejt wobec podręcznika HiT to przejaw wojny cywilizacji i nie można być wobec tego zjawiska obojętnym. Powrót do merytorycznych dyskusji zamiast hejtu i wykluczenia w debacie publicznej to konieczność w teraźniejszości.
A do przedmiotu ‘historia i teraźniejszość’ Czarna Księga Komunizmu winna być lekturą uzupełniającą.

Tekst opublikowany w miesięczniku Nowe Państwo, w listopadzie 2022 r.

Etyczna droga jagiellońskiej wszechnicy: od Wojtyły do Hartmana

Etyczna droga jagiellońskiej wszechnicy:

od Wojtyły do Hartmana

Na krakowskich Plantach można obejrzeć wystawę pt. „Jan Paweł II – Małopolanin wszech czasów”. Jedna z plansz przypomina, że Karol Wojtyła od 1953 roku wykładał etykę na UJ. Pozostawił po sobie kod etyczny nie do zaakceptowania w komunistycznej Polsce. Wydział Teologiczny UJ wkrótce zlikwidowano, niszcząc fundamenty, na których jagiellońska wszechnica była posadowiona od wieków.

Nastały czasy postępu, zastępowania wolności nauki przez ideologię czerwonej dyktatury. Co prawda po odwilży pojawiała się na UJ Izydora Dąmbska ze znaną potęgą smaku, choć „to wcale nie wymagało wielkiego charakteru” – jak nas przekonywał Zbigniew Herbert. Ale charakter trzeba było mieć, aby się nie zgadzać na zło. Wkrótce noc generała całkiem spowiła jagiellońską wszechnicę ciemnościami, w których rozprawiano się z negatywnie wpływającymi na młodzież etyką zagrażającą sile przewodniej.

Ciemności nie rozproszył ani siły przewodniej nie pozbawił upadek komunizmu, bo transformacja otworzyła szeroką drogę dla lewackiego marszu przez uniwersytety, i na UJ pojawił się Jan Hartman, najgłośniejszy chyba obecnie etyk życia codziennego. Jako mistrz etyczny, swoimi bluzgami na wszystko, co wiąże się z cywilizacją chrześcijańską, wpływa pozytywnie (?) na młodzież, która radośnie bluzga w marszach przed murami jagiellońskiej wszechnicy. To jest sprawa smaku, a mistrz Hartman i jego uczniowie mają taki smak. Cierpiącym na deficyt charakteru – o innym co prawda smaku – nawet do głowy nie przychodzi, aby takiego profesora przenieść w stan nieszkodliwości dla naszej cywilizacji. Areopag jagielloński utworzył nawet dział zabezpieczenia lewackiego marszu i równania do barbarii, a nieodległa księgarnia naukowa, na swej jagiellońskiej witrynie, promuje idee Hartmana i jemu podobnych. Byłoby społecznie pożądane wystawienie na Plantach – od Franciszkańskiej 3 do Gołębiej 22 – etycznej drogi jagiellońskiej wszechnicy obrazującej jej staczanie się: „Od Karola Wojtyły do Jana Hartmana – wykładowców etyki na Uniwersytecie Jagiellońskim”.

Tekst opublikowany we tygodniku Gazeta Polska 14 września 2022 r.

Gilotynowanie wolności nauki- postępowcy nie potrzebują uczonych

Gilotynowanie wolności nauki – postępowcy nie potrzebują uczonych

Nauka sensu stricto, czyli rozumiana jako poszukiwanie prawdy, może się rozwijać tylko w warunkach wolności badań naukowych i wolności wypowiedzi naukowych. Gdy poszukiwanie prawdy zastępowane jest przez pogoń za zyskiem, władzą i realizacją ideologii, nieraz obłędnych, mamy do czynienia z kryzysem nauki, która może wręcz zagrażać ludzkości. Od rozwoju nauki zależy rozwój gospodarczy i poziom życia społeczeństw, ale ideolodzy postępu nieraz w historii dokumentowali, że nie potrzebują uczonych, w każdym razie tych, którzy nie służą ich ideologii.

Republika nie potrzebuje uczonych

Co roku obchodzona jest rocznica przeprowadzonej na drodze postępu ludzkości rewolucji francuskiej, podczas której słynny fizyk Charles Coulomb uciekał z Paryża na prowincję z obawy o bezpieczeństwo, filozof ekonomista Nicolas de Condorcet stanął przed Trybunałem Rewolucyjnym a po uwięzieniu zszedł z tego świata, natomiast – chyba z nich najsłynniejszy – chemik Antoine Lavoiser został zgilotynowany słysząc od sędziego sądu rewolucyjnego (Jean-Baptiste Coffinhal) uzasadnienie, że republika nie potrzebuje uczonych.

Biblioteki francuskie podległy oczyszczeniu z niewłaściwych dla ‘postępu’ książek, w części spalonych, zniszczonych, aby wymazać, unieważnić, skasować to co jest zacofane (cancel culture!) a te ekscesy też wymazano, stąd większość wykształconych postępowo ludzi palenie książek wiąże głównie z ekscesami hitlerowskich Niemiec a nie z postępową Francją! Cywilizacje kończą się w księgarniach i bibliotekach, co i dzisiaj można obserwować.

Mimo to, cały postępowy świat obchodzi każdą rocznicę zburzenia Bastylii (było w niej aż ośmiu więźniów! – ofiar rojalistycznego reżimu) co zapoczątkowało rewolucję i zgilotynowanie kilkunastu tysięcy, głównie niewinnych ludzi i straszliwe ludobójstwo Wandei, objęte w historii pamieciobójstwem, choć wykorzystywane przez Lenina w kolejnej postępowej rewolucji, która przyniosła miliony ofiar.

Uczeni w służbie czerwonego i brunatnego postępu 

Lenin przez lata funkcjonował jako geniusz ludzkości i wielu uczonych w swych pracach podkreślało jego genialność, aby mieć szansę na dostąpienie statusu genialnych. Stalin jako wielki językoznawca, jeszcze ten system udoskonalił, wspierając genialnych budowniczych systemu komunistycznego, w którym ideologia dominowała nad nauką. Produktem takiego systemu był Trofim Łysenko, hochsztapler na usługach komunistycznej władzy, którego „rewelacyjne”, pseudonaukowe teorie przyniosły katastrofalne skutki dla rolnictwa, a naukowcy, którzy mu zagrażali, musieli się liczyć z unicestwieniem swoich badań, jak i samych siebie (przykład Mikołaja Wawiłowa), co prawda nie za pomocą gilotyny, ale równie skutecznie.

Postępowy ustrój potrzebował tylko postępowych uczonych, a nie tych, którzy ten postęp spowalniali jakimiś naukowymi fanaberiami.

Także w służbie brunatnego postępu, na drodze do dominacji nadludzi i eksterminacji podludzi, wielu uczonych (w tym medyków) odegrało haniebną, wielką rolę, bez której zakres ludobójstwa byłby niewątpliwie mniejszy.

Tak Stalin, jak i Hitler potrzebowali wsparcia uczonych, ale likwidowali elity dla swych nieludzkich działań niewygodnych i mają na swoim sumieniu liczne rzesze wybitnych uczonych, a także potencjalnych uczonych.

Ale życie nie jest czarno-białe i są przykłady uczonych, którzy przeszli przez piekło niemieckich obozów koncentracyjnych a następnie, po nastaniu czerwonego postępu, działali na rzecz jego instalacji i eliminacji z życia nawet swoich towarzyszy wcześniejszej obozowej niedoli. (Niezłomni – wyklęci przez rektorów -Kurier Wnet, nr. 4/2018) Innych represjonowano w czasach czerwonego postępu za rzekomą kolaborację z postępem brunatnym, nawet gdy uchronili przed śmiercią tysiące, miliony ludzkich istnień (Rudolf Weigel), lub poczynili wynalazki dla dobra ludzkości (Jan Czochralski) 

Masowa edukacja na drodze postępu

Aby upowszechnić genialne myśli twórców postępu, a przez to uformować człowieka postępu, potrzebne było zlikwidowanie analfabetyzmu. Edukacja szkolna miała sformatować politycznie obywateli do miłowania socjalistycznej ojczyzny i budowania najlepszego z ustrojów. I w niemałym stopniu to się udało, a motywowano młodych do wysiłku argumentem: „Czego Jaś się nie nauczy tego Jan nie będzie umiał”. Edukacja miała jednak charakter ideologiczny, niewygodne treści, szczególnie w zakresie edukacji humanistycznej unieważniano, więc utrwalenie w umysłach zakłamanych, zmanipulowanych treści miało długotrwałe skutki, co widzimy do dnia dzisiejszego, bo niestety czego Jaś zbyt dobrze się nauczył, tego Jan nie zdoła się oduczyć, a w każdym razie nie tak łatwo. Stąd spora cześć społeczeństwa nadal mentalnie i merytorycznie pozostaje w nie do końca upadłym systemie. Można to było przewidzieć, bo na poziomie wszystkich szczebli edukacji preferowano nauczanie pamięciowe, tępiono myślenie, kojarzenie, merytoryczną krytykę i z tego modelu edukacji do tej pory nie zdołaliśmy się wyzwolić, a nawet nie za bardzo chcemy -w końcu przez lata premiowano konformizm a nonkonformizm był karany, i to nieraz dożywotnio, Konformiści i w III RP odnoszą sukcesy. a nonkonformiści są poddawani cancel culture.

Eliminacji, jak się pogardliwie określa nawet do dziś, „wstecznych”, „zacofanych” elit, o systemie wartości oddziedziczonym po II RP, towarzyszyła masowa edukacja prowadzona głównie przez postępowców, zrazu na poziomie podstawowym i zawodowym, a w końcu -po transformacji- także wyższym, przynajmniej z nazwy. Niestety po „zgilotynowaniu” głów niezależnych od postępu, nastawionych na dobro wspólne, na poszukiwanie prawdy, efekty edukacji pozostały mierne. Postęp ilościowy w żaden sposób nie był w stanie przynieść postępu jakościowego, co szczególnie wyraźnie widać w domenie akademickiej. Z dumą, zadowoleniem, satysfakcją nagłaśnia się rzekome sukcesy polskich uczelni identyfikowanych wśród najlepszych uczelni świata, pomijając fakty, że od wielu naszych, nawet wyróżniających się, wyżej notowane są uczelnie nie tylko z większości krajów europejskich, ale także tych z Bangladeszu, Ugandy, Kolumbii, Kazachstanu ….. Rzecz jasna o tym się nie informuje społeczeństwa, które mimo postępowej edukacji jakoś nie jest zbyt zaradne, aby sprawdzać (dez)informacje, którymi jest karmione i przysposobione do utrzymywania kiepskiego/niewydolnego systemu. Masowa edukacja, zapewniająca wydawanie pożądanych dyplomów, jednocześnie zabezpiecza wprowadzanie w życie najbardziej absurdalnych – traktowanych jako postępowe – idei (m.in. religia klimatyczna, genderyzm.)

Bismarkowi przypisuje się maksymę: Acht und achtzig Professoren und Vaterlanddu bist verloren. (Osiemdziesięciu ośmiu profesorów i Ojczyzno, jesteś zgubiona.). A mamy masową „produkcję” profesorów. To nie są dziesiątki, ale tysiące, reprodukujących ogromne rzesze osobników udyplomowionych, utytułowanych, ale coraz bardziej odpornych na prawdę. Mamy więc czego się obawiać.

Postępowa ideologia ponad nauką

Przygotowano przestrzeń akademicką do lewackiego przemarszu przez uniwersytety. Marsz ten postulowany jeszcze w latach 30-tych ub. wieku  na Zachodzie, na dobre rozpoczął się w 1968 r., a u nas przyspieszył po transformacji w XXI wieku. Przetrzebiona czystkami ideologicznymi i nastawiona materialnie, a szczególnie tytularnie, domena akademicka wkroczyła w okres postprawdy i posthistorii, niszcząc za sobą świadectwa i wartości poprzedniej epoki.

Idee równości, realizowane za pomocą gilotyny w czasach postępowej rewolucji francuskiej, za pomocą karabinów i łagrów w czasach postępowej rewolucji październikowej, wprowadzano w sposób mniej lub bardziej doskonały na terenach zarażonych postępem, także w domenie akademickiej.

Zastępując wartości chrześcijańskie (Dekalog) antywartościami neomarksistowskimi lansuje się 11 przykazanie („nie bądź obojętny” – Józef Wieczorek „Auschwitz nie spadł nam z nieba, komunizm też!” Kurier WNET” nr 69/2020), co w świecie nauki objawia się brakiem obojętności na to, co wypracowali inni, i zagarnianiem ich osiągnięć na swoje konto (popularne plagiatowanie, rekwirowanie własności intelektualnej, dostawy obowiązkowe płodów intelektualnych). Fundamentem postępowej domeny akademickiej staje się polityka równościowa i tzw. antydyskryminacyjna wobec osób o odmiennej orientacji seksualnej z obszaru LGBT+. Osobom o tradycyjnej orientacji intelektualnej i moralnej wolno się najwyżej temu podporządkować, albo stać się obiektami dyskryminacji i napiętnowania. Przeniesienie zainteresowania na sferę seksualną, przy jednoczesnej obojętności na stronę moralną i intelektualną prowadzi do zapaści domeny akademickiej i grozi śmiercią uniwersytetów, kiedyś centrów wartości i poszukiwania prawdy.

Zdominowanie nauki przez ideologię skutkuje ograniczeniem wolności nauki, brakiem rzeczywistych debat naukowych, których uodpornieni na prawdę postępowcy po prostu nie potrzebują. Naukowcy, u których wykryto niechęć do postępu, do wsobnych debat postępowców nie są dopuszczani, nie mają większych szans na finansowanie uważanych za niepostępowe projektów, a nawet na zatrudnienie etatowe. Trudno znaleźć wydawców i dystrybutorów niepostępowych książek. Co prawda gilotyny wymyślone przez Józefa Guillotina podczas rewolucji francuskiej nie są już stosowane do ścinania niepostępowych głów, ale w metodach dekapitacji nastąpił olbrzymi postęp. Głowy niepogrążone w piasku i emitujące wolne myśli i słowa, kasowane (cancel culture) są nader skutecznie i ich nosiciele nie mają wiele szans na funkcjonowanie w domenie akademickiej. Postępowcy nie potrzebują uczonych ani wolności nauki.