By ruszyć z bagna ! „W historii bywa górą gwałt i zgnilizna, tym bardziej należy tę niemoc zbadać i godzi się zadać nauce pytanie: czyż tak źle z nami, iż nie ma sposobów, by ruszyć z bagna?” (Feliks Koneczny)
Aleksander Fredro już w XIX wieku w „Zapiskach starucha” obwieszczał, że „nową plagę Bóg na nas zesłał: Profesoromanię”. Wtedy profesorów było tyle co kot napłakał, ale przenikliwy obserwator ówczesnego życia widział już plagę, jaką stanowi tytułomania.
Co więcej, jakże trafnie oceniał naturę profesorów: „Prędzej złodziej przyzna się, że ukradł, niż profesor, że głupstwo powiedział”. Taka postawa profesorów stanowi do dziś źródło wielu innych plag akademickich.
Profesor ma dociekać prawdy, ale błędy – rzecz oczywista – też im się zdarzają. Gdyby profesor do błędu się przyznał, nic by się nie stało. Prestiżu by nie stracił, a prawda miałaby szansę, aby zaistnieć w przestrzeni akademickiej (i nie tylko). Niestety wielu profesorów, podobnie jak w czasach Fredry, do błędów się nie przyznaje, a zwykle tępi tych, którzy błędy zauważają i działają na rzecz ich naprawy. Na ogół marny ich los. Tracą szanse na awans, na dalsze utrzymanie się na etatach. Ich osiągnięcia są unieważniane, a nawet z domeny akademickiej są usuwani.
Taki stan rzeczy powoduje, że wielu profesorów do śmierci funkcjonuje, mimo popełnianych błędów, jako nieprzeciętne znakomitości. Fakt, wyróżniają się wśród przeciętnych, bo naprawdę nieprzeciętni, nieobojętni na błędy profesorów, znikają z otoczenia, często w wyniku systematycznej organizacji ich niepowodzenia zawodowego.
Cały świat akademicki krąży zatem wokół profesorów i nawet ci z nich, którzy byli nieobojętni na dobra intelektualne innych, popełniali plagiaty, nadane im tytuły „pieszczą” dożywotnio, w aurze doskonałości.
Istna nadzwyczajna kasta akademicka, do której chyba wszyscy chcieliby należeć. Profesorowie stanowią punkt odniesienia do obliczania uposażeń innych akademików, od ich liczby zależy ranga uczelni w polskiej domenie akademickiej i dotacje budżetowe, choć w rankingach światowych nie ma to najmniejszego znaczenia i te nasze najlepsze uczelnie są słabo notowane, albo wcale. Widać nasza profesoromania jeszcze świata nie ogarnęła.
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 18 stycznia 2023 r.
Z przeglądu rankingów poważania zawodów z ostatnich lat wynika, że profesor uniwersytetu jest coraz mniej poważany. Przez długie lata, zarówno w PRL, jak i III RP, profesor uniwersytecki miał najwyższy prestiż społeczny, ale od roku 2013 ustąpił pierwszeństwa strażakowi. Dwa lata temu profesor spadł na piąte miejsce.
Poważani profesorowie z II RP, ocaleni mimo strat wojennych, stopniowo byli eliminowani w wyniku czystek politycznych i czynników biologicznych. Roztopili się wśród profesorów postępowych, często „pełniących obowiązki profesora”, ale dzięki propagandzie prestiż profesora był nadal wielki.
Po latach ludzie w końcu się zorientowali, że tytuły u nas nadawane nie mają wielkiej wartości, a pożytek społeczny z nich jest niewielki, tym bardziej że w rankingach innowacyjności jesteśmy w samym ogonie Europy.
Pozycja profesora w rankingach i tak wydaje się zbyt wysoka, a to m.in. ze względu na pomijanie w nich zawodu taksówkarza.
Kilka lat temu w telewizji jeden z profesorów przekonywał, że procent idiotów wśród profesorów i taksówkarzy jest podobny. Może to bulwersujące stwierdzenie, bo gdzie tam taksówkarzowi do profesora?
Jednak rzeczywisty stan rzeczy jest chyba jeszcze bardziej negatywny dla profesora. Wynika to ze sposobu selekcji zawodowej.
Gdy taksówkarz będzie zachowywał się idiotycznie, nie będzie przestrzegał znaków drogowych, będzie jeździł po pijaku, to albo się zabije, albo straci licencję zawodową. A profesor choćby mówił/pisał brednie, choćby zrobił karierę nieuczciwie, pozostaje profesorem dożywotnio.
Niedawno spotkałem byłego taksówkarza, który założył prywatne muzeum geologiczne, a w nim umieścił wiele okazów skamieniałości, podobnych do tych, które i mnie udało się zebrać. Ale moje okazy nigdy nie trafiły do uniwersyteckiego muzeum, tylko były niszczone przez profesorów w ramach realizowania przez nich subkultury kasowania jednostek dla nich niewygodnych. Trudno żebym nie poważał bardziej taksówkarzy niż profesorów!
Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 21 lipca 2021 r.
Appendix:
Tekst jest bardzo krótki a problem ogromny, do pełnego opisania w kontekście czasowym i przestrzennym. Nieco te sprawy przewijają się w setkach moich tekstów, także tych składających się na ostatnią książkę Plagi akademickie.https://blogjw.wordpress.com/plagi-akademickie/
Chciałbym jednak zaznaczyć, że w tekście publikowanym znalazła się jedna informacja przekształcona przez redakcję w formę nieco odbiegającą od mojej:
W moim tekście było: „Ale moje okazy, zamiast umieszczenia w uniwersyteckim muzeum, były niszczone przez profesorów ….”
W tekście opublikowanym jest: „moje okazy nigdy nie trafiły do uniwersyteckiego muzeum, tylko były niszczone przez profesorów w ramach realizowania przez nich subkultury kasowania jednostek dla nich niewygodnych.”
Przed wypędzeniem mnie z UJ, w wyniku realizowania dyrektyw zorganizowanej grupy przestępczej o charakterze zbrojnym, kilka może kilkanaście okazów z mojej ogromnego zbioru geologicznego/paleontologicznego znalazło się w muzeum Instytutu Nauk Geologicznych UJ na Oleandrach.
Czy nadal się znajdują – nie wiem, bo ING zmienił swoją siedzibę a moja noga tam nie postępuje. Faktem jest, że po moim wypędzeniu moje zbiory naukowe, których nie byłem w stanie zabrać ze sobą (bo dokąd?) były wyrzucane z piwnicy, niszczone, a kilka lat później w piwnicy [S 19] widziałem ‘zasieki” z napisami grożącymi każdemu kto będzie moje zbiory niszczył [ktoś je bronił!]. Niestety wtedy nie byłem dokumentalistą i zdjęć tego stanu rzeczy nie mam.
Faktem jest, że po wypędzeniu, 2 plecaki z okazami zabrałem do mojej dziupli/ małego mieszkanka, gdzie się zmieściły w łazience pod wanną i posłużyły mi do krótkiej pracy przygotowanej na międzynarodowy kongres. To były okruchy tego co mógłbym zrobić w normalnych warunkach, ale jednak bez finansowania, coś zrobiłem. 2 skrzynki okazów wywiozłem poza Kraków, aby choć nieco zbiorów uchronić przed całkowitym zniszczeniem.
Faktem jest, że z całego mojego zbioru można by zrobić niejedną gablotę muzealną, w większym wymiarze niż to zrobił taksówkarz – o którym wzmiankuję w tekście – mający zupełnie inne podejście do spraw naukowych od etatowych profesorów, finansowanych z budżetu podatników.
A profesorowie na to nie zważając, domagają się zwiększenia swoich uposażeń, argumentując, że innym obywatelom by się poprawiło, jak oni będą więcej zarabiać, byle tylko nikt ich nie kontrolował, nie pytał o to, jak te pieniądze budżetowe wykorzystali, bo to by naruszało ich autonomię!
Mimo, że na ten temat mógłbym mówić godzinami, pisać kolejne tysiące stron, nie ma w tej materii zainteresowania świata akademickiego, ani świata solidarnościowego/kombatanckiego walczącego [słusznie !] o reperacje niemieckie za straty w II wojnie światowej, ale nawet nie prowadzącego inwentaryzacii strat akademickich wojny jaruzelsko-polskiej, nie mówiąc o konieczności reparacji akademickich, mimo że skutki degradacji domeny akademickiej odbijają się na wszystkich obywatelach.
Temat ogromny – zainteresowania brak. Nikt [niemal] nie chce znać prawdy, nie podejmuje nawet sprawdzenia tego co ja mówię/piszę, dotarcia do tajnych przez dziesiątki już lat archiwów akademickich.
Jest przemilczenie/kasowanie/wymazywanie/ewaporacja, albo bicie poniżej pasa, co inaczej niż w brutalnym przecież boksie, nie dyskwalifikuje.
Brutalizacja świata akademickiego nie ma żadnych granic
W tekście dokumentuję plagiatowanie moich materiałów (teksty, rysunki) przez profesorów z najwyższych szczebli drabiny akademickiej, którzy nie tylko osiągnęli te szczyty hierarchii, ale i podobno działają aktywnie na rzecz wysokich standardów etycznych, pomijając rzecz jasna samych siebie w tej materii.
Zwróciłem uwagę na plagiat prof. Bogusława Śliwerskiego guru polskich pedagogów, członka Rady Doskonałości Naukowej, czyli jednego z tych, którzy decydują o tym kto może, a kto nie może być profesorem belwederskim/prezydenckim. Doskonały „profesor” dokonał plagiatu na mojej grafice zatytułowanej „Dr(h)abina akademicka” podstawionej pod „akademicką ścianę płaczu” jeszcze w 2009 r. (https://blogjw.wordpress.com/2009/01/15/drhabina-akademicka/)
Tekst rzecz jasna przekazałem tak profesorowi, jak i wielu gremiom akademickim i jak zwykle – NIC!
Doskonały „profesor” z tej drabiny nie spadł. Chyba uznał to za sukces a milczenie środowiska i decydentów za moralne przyzwolenie plagiatowania.
Swego plagiatu nie tylko nie zdjął ze swojej strony, nie przeprosił, ale w kolejnym, tekście z 19 kwietnia 2021 r. – O praktykach i wskaźnikach recenzowania osiągnięć naukowych habilitantów – https://sliwerski-pedagog.blogspot.com/2021/04/o-praktykach-i-wskaznikach-recenzowania.html użył go -bez cytowania- ponownie, jakby demonstrując gdzie on ma dowody swojej nieuczciwości naukowej.
W końcu ponad Radą Doskonałości Naukowej to już nikt nie stoi i członkowie tej Rady mogą autonomicznie robić co im się tylko podoba. Także plagiatować. Nikt przecież w naszym systemie nie może oceniać profesorów a jeno oni sami siebie, w systemie wsobnym, jako nadzwyczajna kasta akademicka.
Taki system jest powszechnie akceptowany, tacy profesorowie traktowani są jako filary systemu [sic!], tak przez społeczeństwo, akademików, jak i decydentów/ reformatorów.
Na moje boje o naprawę systemu jest tylko jedna reakcja – przemilczenie. Moja orientacja moralna, jak również intelektualna, niemal powszechnie jest traktowana z dezaprobatą, stąd nie jestem decydentem, ani nawet zwykłym członkiem środowiska akademickiego, a jeno dysydentem, i przy tym persona non grata na polskich uczelniach zatrudniających nawet doskonałych plagiatorów.
Aprobata dla takiego stanu rzeczy gwarantuje, że bez względu na wielkość nakładów finansowych księgowanych po stronie wydatków na naukę, na liczebność kadry przesianej przez „doskonałych”, pozostaniemy godnym pożałowania naukowym kopciuszkiem, bez norm moralnych i poczucia godności.
Przypomnieć należy postawę studentów w końcówce PRL, którzy protestując przeciwko ekscesom kadry „profesorskiej” UJ wobec mojej osoby, przestrzegali, że takie metody nie wprowadzą nauki polskiej godnie w wiek XXI.
Co stało się faktem widocznym niemal na każdym kroku, także tych kroków wykonywanych przez „doskonałych”.