Stwórzmy „ Czarną księgę komunizmu” w polskiej nauce

Stwórzmy „ Czarną księgę komunizmu” w polskiej nauce

W inspirującym „Wywiadzie z chuliganem” prowadzonym przez red. Piotra Lisiewicza 19 września 2022 r. (odc. Nr 183) profesor historii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu Witold Tyborowski podkreślił podobieństwa bojkotu podręcznika „Historia i Teraźniejszość” autorstwa prof. Wojciecha Roszkowskiego i „Czarnej Księgi Komunizmu” (red. Stéphane Courtois).
Od czasu ogłoszonego w mediach upadku komunizmu co pewien czas nasila się bojkot dzieł i ich autorów oraz rozmaitych akcji na rzecz ujawnienia prawdziwej twarzy komunizmu. Nie bez powodu beneficjenci i spadkobiercy tej dewastującej świat idei się tego obawiają, gdyż sporo zarzutów jest kierowanych pod ich adresem”.

Akademicki bojkot Czarnej Księgi Komunizmu

Profesor Tyborowski był organizatorem wykładu Stephane Courtois (dostępny w internecie) .w Poznaniu w 2017 r. i podaje, że zjawiło się na nim jedynie kilku profesorów historii. Kontrastuje to z dużym zainteresowaniem CKK w debatach intelektualnych środowisk zachodniej Europy. Jeszcze wyraźniejszy akademicki bojkot miał miejsce niemal 20 lat wcześniej (16 maja 1999 r.) kiedy spotkanie z autorami „CKK” (Stephen Courtois i Jean Luis Panne) odbyło się w murach Collegium Novum UJ (niestety nagrania nie ma, bo wówczas nie byłem jeszcze dokumentalistą). Nie zauważyłem na spotkaniu obecności profesorów historii najstarszej polskiej uczelni. Był jednak licealny profesor historii Marek Eminowicz. Zdumiewające, nieprawdaż?

Przecież nośnikiem komunizmu były w niemałym stopniu środowiska intelektualne, w tym znakomici uczeni. A tu niemal całkowity brak zainteresowania dokonaniami swojego środowiska. Aby bojkot „CKK” przez przemilczenie nie do końca był skuteczny, zainspirowany spotkaniem i obszerną książką, zacząłem walczyć o opracowanie w Polsce czarnej księgi komunizmu w nauce i edukacji, zdając sobie sprawę, że te idee silnie zagnieździły się w środowiskach akademickich, a wieloletnia edukacja krzewiąca marksistowski pogląd na świat na długie lata pozostawia ślady w serach i umysłach kolejnych pokoleń. Złożyłem nawet projekt badawczy na ten temat, oceniony pozytywnie przez ówczesny KBN, ale nie mógł być zrealizowany, bo ja jako jednostka szkodliwa dla komunistycznego systemu, także po jego medialnym upadku, byłem jednostką badawczą, ale tylko jednoosobową, pozauczelnianą, bez księgowego. Przez Polską Akademię Umiejętności, reaktywowaną w czasach transformacji przy udziale przewodniej siły narodu, projekt został odrzucony, aby (jak argumentowano) na coś takiego osobistego, o małej nośności naukowej, nie przeznaczać publicznych pieniędzy.
Fakt, że realizacja takiego projektu mogłaby znieść wielu uczonych z piedestałów. Poczynania przewodniej siły narodu, która tak mocno opanowała domenę akademicką, musiałyby się znaleźć na poczesnym miejscu w takim projekcie. Co więcej, sekretarz PAU był redaktorem naukowym wydanego ze środków publicznych dzieła ”Dzieje Uniwersytetu Jagiellońskiego”, w którym istnienie komunizmu zostało unieważnione! Nie ma w nim takiego słowa jak komunizm, więc niby jak można było akceptować opracowanie jakiejś mutacji „Czarnej Księgi Komunizmu”. O wycofanie tego dzieła z obiegu edukacyjnego walczyłem przez lata i to merytorycznie, ale niemal nikomu z historyków, a nawet opozycjonistów antykomunistycznych, brak w nim komunizmu (też PZPR czy stanu wojennego) jakoś nie przeszkadza, choć taki stan rzeczy oznaczałby ich anihilację (nie było komunizmu, to i opozycji antykomunistycznej nie mogło przecież być!). Chyba tylko mnie i prof. Terleckiego to uwiera, ale nawet IPN nie zdecydował się na realizację takiego projektu, choć Prezes IPN w jednym z wywiadów powiedział: „Trądem w sposób szczególny były dotknięte szkoły wyższe”. Problem w tym, że trąd ten nadal panuje w pałacu nauki i edukacji (Trąd w Pałacu Nauki-Józef Wieczorek, 2022), a nawet wydostał się poza jego mury.
Pytania kierowane do władz UJ: jak to było możliwe, że na Uniwersytecie Jagiellońskim rzekomo nie było komunizmu ani stanu wojennego, choć te jak wiadomo były wprowadzone na terytorium całego kraju (ale nie zostały wprowadzone do treści „Dziejów Uniwersytetu Jagiellońskiego”)-nie doczekały się odpowiedzi. Bojkot moich usiłowań – całkowity. Widocznie niektórym historykom nie chodzi o ujawnienie prawdy o historii, tylko o jej zaciemnienie. Wiedzą, co gremia akademickie robiły w ciemnych okresach naszej najnowszej historii i nie bez przyczyny je unieważniają, heroicznie wręcz broniąc innym dostępu do archiwów uczelnianych.

Abdykacja uniwersytetów z poszukiwania prawdy

Tym samym wiedza o funkcjonowaniu domeny akademickiej w systemie komunistycznym jest niezadowalająca, mimo że przewodnia siła narodu także w niej miała rolę dominującą. Bez jej przyzwolenia, poparcia, nie można było być w niej zatrudnionym ani awansowanym, a nie znamy nawet składów uczelnianych Podstawowych Organizacji Partyjnych! Czyli tak naprawdę nie wiemy kto i dlaczego decydował przez lata o kadrach akademickich funkcjonujących (nawet do dnia dzisiejszego) na uczelniach formując kolejne pokolenia naszych elit. O dekomunizacji domeny akademickiej (poza swoistą dekomunizacją historii uczelni i biogramów akademików) tak naprawdę nikt nie chciał słyszeć po upadku komunizmu a często wysuwano argumenty, że nie miałby kto wtedy uprawiać nauki i edukować nowe pokolenia wolnej Polski. W rezultacie te pokolenia formowane są przez beneficjentów nie do końca upadłego systemu czerwonego, podlegającego transformacji przez etap różowych kameleonów do tęczowej teraźniejszości. Jedno jest widoczne, że transformacja otworzyła szeroko wrota dla lewackiego przemarszu przez uniwersytety co dopiero ostatnio niektórzy zauważają.
Brak czarnej księgi komunizmu w nauce i edukacji to poważna luka w naszej wiedzy o najnowszej historii domeny akademickiej. Stąd obecne przyczyny słabości tej domeny nie są prawidłowo identyfikowane. Fundamentem komunizmu były kłamstwo i brak własności prywatnej a nauka winna się opierać na prawdzie (poszukiwanie prawdy to podstawowa powinność uniwersytetów, ludzi nauki) i poszanowaniu własności intelektualnej. Brak należytego rozpoznania fundamentów, należytej ich naprawy, abdykacja uniwersytetów z poszukiwania prawdy na rzecz zdobywania stopni i tytułów skutkuje kryzysem nauki, a kolejne, powierzchowne reformy nie przynoszą pożądanej poprawy. Co więcej nie zdekomunizowano przestrzeni akademickiej i kolejne pokolenia studentów, nauczycieli historii całe lata spędzają wśród reliktów komunizmu, w salach pamięci zasłużonych utrwalaczy systemu kłamstwa, na korytarzach uczelni, gdzie są upamiętnieni jawni, jak i tajni współpracownicy tego systemu. W domenie akademickiej odziedziczono system tytularny skonstruowany dla skutecznego formowania oportunistycznych, negatywnie selekcjonowanych kadr zabezpieczających trwanie komunizmu. Taki stan rzeczy tłumaczy bojkot „CKK” przez przemilczenie, ale milczeć o tym nie można.

Nonkonformistyczny bojkot lustracji akademickiej

Panuje niemal powszechna opinia o konformizmie kadr akademickich. Nie bez przyczyny, skoro od lat na uczelniach panują stosunki feudalne a możliwości awansu naukowego przez lata zależały od spolegliwości wobec przewodniej siły narodu. Kto chce robić karierę lepiej niech nie ujawnia poglądów naukowych odmiennych od decydentów akademickich, w gruncie rzeczy niepodlegających merytorycznej krytyce mniej utytułowanych, choć w danym temacie kompetentnych. Panuje pogląd, że profesora to może oceniać tylko inny profesor i niechby ktoś ten pogląd zakwestionował. Nonkonformiści od lat z systemu byli wykluczani, więc konformizm kadr akademickich jest oczywistością. Są jednak przykłady nonkonformizmu na co dzień konformistycznego środowiska akademickiego Taką niecodzienną okolicznością, która zmobilizowała niemałą część środowiska akademickiego do odważnego, nagłaśnianego protestu, była ustawa lustracyjna, której akademicy mieli także podlegać. W końcu chodziło o poznanie historii środowiska, o ujawnienie kolaboracji z systemem kłamstwa przez osoby na ogół przysięgające służenie prawdzie. Kłamcy lustracyjni z domeny akademickiej winni być wykluczeni, ale to większości się nie podobało, co niejako wskazuje na zakres kolaboracji z systemem komunistycznym i akceptację tego procederu. Ileż to forteli wymyślano, aby czasem prawda nie ujrzała światła dziennego, jakich argumentów używano w obronie rzekomo naruszanych ustawą praw obywatelskich, dóbr osobistych, dóbr nabytych w ramach kolaboracji, których beneficjenci mogą być nieludzko, bezprawnie pozbawieni. Zarzucano władzy naruszanie autonomii środowiska akademickiego, taktownie nie podnosząc, że chodziło co najwyżej o autonomię do zachowań niegodnych, bardzo przydatnych przez lata w karierach akademickich. Te protesty jasno pokazały poziom degradacji sporej części środowiska akademickiego zorientowanego (a)moralnie na urządzenie się w zniewalającym systemie komunistycznym. Swojej twarzy środowisko nie chciało pokazać, ale -rzecz jasna – chcąc nadal pozostawać w roli elity intelektualnej i moralnej. Tych, którzy takie postępowanie kontestowali, obrzucano obelgami, określano mianem hunwejbinów, nurzających się w szambie. Ci, którzy nie zhańbili się zajrzeniem nawet do teczek IPN występowali w przestrzeni publicznej w roli ekspertów od lustracji. Jako teoretycy prawdy – o czym informują ich biogramy naukowe – praktykowaniem prawdy nie zamierzali i nie zamierzają się trudnić. Takie mamy elity akademickie wynoszone na piedestały, aprobowane przez demokratyczną większość.
Ostatecznie lustracja jest jednak przeprowadzana i trudno jest obejmować stanowiska kierownicze tym, którzy w sposób tajny kolaborowali i do tego nie chcieli się przyznać.
Nie spowodowało to pozytywnego oczyszczania środowiska, bo lustracja jest ograniczona, a dekomunizacji brak, choć wiadomo, że głowę systemu stanowiła partia, a SB tylko jej narzędzie. Taki stan rzeczy jasno prowadzi do ideologicznego bojkotu prób edukacji młodego pokolenia w zakresie najnowszej historii.

Ideologiczny bojkot Historii i Teraźniejszości

Przez lata narzekano, że młode pokolenia nie znają najnowszej historii Polski, bo nie ma czasu, aby jej w szkole uczyć. 10 lat temu organizowano nawet głodówki, aby zwrócić uwagę na tę kwestię. Ostatecznie postanowiono wprowadzić do szkół ponadpodstawowych przedmiot Historia i teraźniejszość z nadzieją, że ta luka zostanie wypełniona a młodzi w końcu się zorientują skąd się wziął taki świat, w którym przychodzi im żyć. Jakoś chyba nie brano pod uwagę, że nauczyciele historii nie do końca są przygotowani do prowadzenia takiego przedmiotu na poziomie, bo przecież na uczelniach byli formowani w atmosferze bojkotu poznawania prawdziwej historii najnowszej. Ale docelowo pomysł był dobry i jest nadzieja, że stopniowo młode pokolenia będą miały szansę na otrzymanie niezbędnej wiedzy o niedawnej przeszłości. Niestety już na samym wstępie pomysł takiego przedmiotu został surowo oceniony przez historyków, także z PAN, jako niepotrzebny w edukacji. Widocznie tacy eksperci uważają, że byłoby lepiej, aby młode pokolenia nie dowiedziały się na jakich fundamentach teraźniejszy, postępowy świat jest posadowiony.
Na ukazanie się podręcznika do tego przedmiotu w ujęciu znanego z podziemnych wydań polskiej historii profesora Wojciecha Roszkowskiego zareagowano niebywałym hejtem ideologicznym, bo widocznie hejterów nie stać na argumenty merytoryczne.
Reakcja hejtem pozamerytorvcznym jest nijako wpisana w dzisiejszy dyskurs publiczny, a metoda ta została przeniesiona z domeny akademickiej, gdzie kiedyś dominowała kultura dyskusji naukowej, ale w ramach instalacji postępu ta zamieniła się w antykulturę unieważniania (cancel culture) za pomocą ataków personalnych, nieraz brutalnych ciosów poniżej pasa, mających na celu wyeliminowanie niewygodnych dla przewodniej siły narodu, dla decydentów. W PRL atakowano zwykle po wypowiedzi (nie dopuszczać takich do referatów!), bo do wypowiedzi nawet niewygodnych czasem dochodziło, a w III RP atakuje się już przed wypowiedzią (odbieram panu głos!). Ta antykultura została zatem udoskonalona w III RP a ideologię czerwoną zastąpiono tęczową. Ideologia nadal dominuje nad nauką, gdyż lewacki marsz przez instytucje nauki i edukacji znalazł po transformacji korzystne warunki i zabezpieczenia instytucjonalne. Podręcznik w ujęciu konserwatysty, podkreślającego zagrożenie cywilizacji chrześcijańskiej, musiał wywołać reakcję niemałego już grona walczących z wszystkim, co kojarzy się z tradycyjnym systemem wartości. Jedni niszczą podręcznik, nawiązując do poczynań barbarzyńców, inni zakazują administracyjnie używania jej w szkołach, choć nie mają do tego prawa. Totalitarne metody mają swoją przeszłość, ale i teraźniejszość. Młode pokolenie winno o tym wiedzieć. Pozbawione należytej wiedzy historycznej, podatne jest na manipulacje ideologiczne, formowanie w swoistych „szkołach ciemności”, jak to określiła kiedyś Bella V. Dodd (kiedyś komunistka) demaskująca metody instalacji systemu komunistycznego w USA. Takie szkoły przetrwały jednak medialny upadek komunizmu i jeśli nie zostaną wychowane nowe pokolenia na gruncie tradycyjnych wartości, zaopatrzone w należytą wiedzę o najnowszej historii, uodpornione na manipulacje ideologiczne, nasza cywilizacja może nie przetrwać. Hejt wobec podręcznika HiT to przejaw wojny cywilizacji i nie można być wobec tego zjawiska obojętnym. Powrót do merytorycznych dyskusji zamiast hejtu i wykluczenia w debacie publicznej to konieczność w teraźniejszości.
A do przedmiotu ‘historia i teraźniejszość’ Czarna Księga Komunizmu winna być lekturą uzupełniającą.

Tekst opublikowany w miesięczniku Nowe Państwo, w listopadzie 2022 r.

Ku jakiej cywilizacji zmierza świat akademicki?

Ku jakiej cywilizacji zmierza świat akademicki?

Żyjemy w okresie nasilenia wojny cywilizacji i widocznego schyłku cywilizacji łacińskiej, której dalsze istnienie jest zagrożone. Widać to wyraźnie w domenie akademickiej, bo uniwersytety stanowiły jedną z najważniejszych ostoi tej cywilizacji, a obserwujemy ich kryzys, i to nie tylko na Zachodzie, lecz także w Polsce, uważanej za ostoję cywilizacji łacińskiej w dobie współczesnej. Jedną z cech cywilizacji łacińskiej jest dążenie do poznania prawdy i to zakładane w średniowieczu uniwersytety były przez wieki jej nośnikiem. Dziś ten okres jest traktowany jako czas ciemnoty, do którego postępowcy nie chcą powracać. Tak argumentowali w 2021 roku panowie profesorowie, stojąc przed murami najstarszego polskiego uniwersytetu, mając w tle pomnik średniowiecznego jej studenta Mikołaja Kopernika, czyli w ich postępowej opinii chyba uważanego za „ciemniaka”. Niestety w czasach postępu brakuje nam takich „ciemniaków”, a profesorów, i to postępowych, mamy moc, gdy uniwersytety w niemocy. 

Uniwersytety abdykują z prawdy

Nie jest tajemnicą, że obecne postępowe uniwersytety odżegnują się od swoich korzeni, nawet stosunkowo bliskiej historii, a przede wszystkim abdykowały z poszukiwania prawdy na rzecz promowania ideologii gender i poszukiwania odmiennych orientacji seksualnych. Czy można je nadal nazywać uniwersytetami? Budzi zdumienie, że nawet obrońcy cywilizacji łacińskiej jakoś nie protestowali wobec wycofywania się przez uniwersytety z wypełniania swej podstawowej powinności, a od lat prawda znika ze statutów uczelni i z praktyki zatrudnionych na nich akademików. Na Uniwersytecie Jagiellońskim zatrudnia się na przykład teoretyków prawdy, ale prawdy niepraktykujących, a zamiłowanych wręcz w kłamstwie. W tym najstarszym polskim uniwersytecie jeszcze w PRL w statucie był zapis, że uniwersytet to wspólnota nauczających i nauczanych, poszukujących razem prawdy. W praktyce wyglądało to różnie, ale można było powoływać się na naruszanie statutu, co jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku czyniłem. Ten niewygodny dla postępowych akademików zapis usunięto na jubileusz UJ w 2000 roku i nie ma już niezgodności między statutem i niepraktykowaniem prawdy.Powtarzam pytanie: czy uniwersytety, które nie są zorientowane na prawdę, można nazywać uniwersytetami i nadal utrzymywać z kieszeni podatnika? Ja tak nie uważam, ale poparcia nie widzę. W reformach akademickich ten problem nie jest podnoszony. Także nie ma go przy konstruowaniu budżetu na naukę ani w protestach związków zawodowych zorientowanych tylko na jak najwyższe finansowanie obecnych kadr akademickich. 

Zniewolenie elit

W mediach polscy intelektualiści podnoszą zniewolenie naszych elit, szczególnie akademickich, i branie przykładu z Zachodu, gdzie walka z cywilizacją łacińską, i to na uniwersytetach, ma już niezłą historię i odnosi spore sukcesy. Pomijają natomiast fakt, że nasze elity akademickie są nadal niewolniczo wręcz przywiązane do wypracowanego w PRL systemu akademickiego, kompatybilnego mimo reform, przez wiele lat III RP, z systemem obowiązującym w państwach byłego bloku komunistycznego (nie tylko Rosji, Ukrainy, Białorusi, lecz także Mongolii, Mołdawii, Korei Północnej, Kuby…). Bronią się wręcz heroicznie przed wprowadzaniem do systemu polskiego lepiej funkcjonujących w domenie nauki rozwiązań anglosaskich. Stąd obecne kadry – beneficjenci czystek akademickich lat komunistycznych i przez nie formatowani – zabezpieczają się przed powrotami naukowców polskich, którzy przed laty wyemigrowali i realizowali się – czasem z dużymi sukcesami – w systemie anglosaskim albo funkcjonują w kraju w sektorach pozaakademickich. Dostęp do informacji o ustawianych konkursach, o tym, na co tak naprawdę wydawane są w domenie akademickiej pieniądze podatnika, jest niemal żaden. Nie płacąc ani grosza na badawcze projekty amerykańskie, mogę się o nich dowiedzieć więcej niż o projektach polskich, finansowanych także z mojej kieszeni. Nie ma woli, aby „małpować” rozwiązania amerykańskie, które by nam się bardzo przydały, ale jest małpowanie na przykład w zakresie tworzenia na uczelniach działów bezpieczeństwa dla zapewnienia bezpieczeństwa (rzekomo zagrożonego) odmiennie zorientowanych seksualnie, bez jakiegokolwiek zainteresowania bezpieczeństwem odmiennie zorientowanych intelektualnie i moralnie. Wykluczanie – i to przez długie lata – sporej liczby intelektualnie sprawnych Polaków musiało skutkować degradacją nauki w Polsce, która mimo produkcji wielkiej liczby dyplomów, stopni i tytułów, niewiele znaczy w świecie i w gospodarce. I to nas różni od tego złego Zachodu, który nam obrzydzano i w PRL.

Cancel culture

Od kilku lat nagłaśniana jest w mediach destrukcyjna dla cywilizacji łacińskiej antykultura unieważniania/wymazywania/kasowania, zwana „cancel culture”, która podobno na nas spadła z Zachodu, niczym kiedyś stonka. O tej „kulturze” tak można przeczytać (na przykład na: www.bezprawnik.pl/cancel-culture/): „Cancel culture to zjawisko polegające na tym, że na podstawie czyichś poglądów czy nawet pojedynczej wypowiedzi uznanej za nieodpowiednią, próbuje się zdyskredytować całą tę postać i jej dorobek. Połączone jest to często z dążeniem do blokowania wystąpień takiej osoby i naciskami na instytucje czy platformy medialne, by te zrywały z nią współpracę. Wszystko w celu ograniczenia danemu człowiekowi swobody występowania w przestrzeni publicznej lub odcięcia mu możliwości zawodowych”. To zjawisko zatem nienowe i jakby zapomina się, że cancel culture u nas zagościła na dobre (a właściwie na złe) dziesiątki lat temu, i to przy zamknięciu na Zachód, i miała się cały czas dobrze podczas zniewolenia komunistycznego, które przyszło jednak ze Wschodu, choć było wymyślone na Zachodzie.Obecne tzw. czystki na polskich uniwersytetach z powodów ideologicznych, odwoływanie pojedynczych, niewygodnych wykładów, zastraszanie dyscyplinarne, szykanowanie konserwatywnych wykładowców – to jednak ani nowość w polskiej domenie akademickiej, ani przejaw szczególnego natężenia tej antykultury. Skierowanie niewygodnego, konserwatywnego wykładowcy na ścieżkę dyscyplinarną spotyka się z wielkim nagłośnieniem medialnym (to bardzo dobrze), ale całkiem pomija się problem wykładowców, którzy na ścieżkach dyscyplinarnych pozostają dziesiątki już lat i nikt palcem w bucie nie kiwnął w ich sprawach. Całkowite unieważnienie/skasowanie, i to również przez tych, którzy przeciwko cancel culture protestują (sic!).To samo, jeśli chodzi o odwoływanie wykładów – jeden odwołany niewygodny wykład to wielki protest (słusznie), ale „wykasowanie” setek czy nawet tysięcy wykładów (w wyniku dożywotniego wykluczenia/skasowania niewygodnego, bo antykomunistycznego wykładowcy) to cicho-sza. I to nie jest słuszne. Przeciwko deprawacji młodzieży protestowano również w stanie wojennym – notabene stan podlegający cancel culture w historiach uczelnianych (sic!). Ostrzegano o nadchodzącej śmierci uniwersytetu, jeśli dalej będzie tak funkcjonował w zniewoleniu komunistycznym. Ostrzeżenia unieważniano poprzez dożywotnie usuwanie osób przestrzegających z uniwersytetów (bez protestów profesorii!).Podnosi się (słusznie) działania hunwejbinów studenckich na uniwersytetach zachodnich, co ma miejsce dziś i u nas przy wsparciu władz uczelni, ale całkiem pomija się działania hunwejbinów profesorskich na naszych uniwersytetach, praktykujących od dziesiątków lat cancel culture wobec niewygodnych (na przykład: nie dopuszczać takiego do wykładów, obciąć mu brodę, odbieram panu głos…). Pomija się ponadto fakt, że jeszcze w czasach jaruzelskich to studenci/młodzi akademicy czasem przeciwstawiali się/protestowali przeciwko ekscesom hunwejbinów profesorskich, argumentując, że takie metody nie wprowadzą nauki polskiej godnie w wiek XXI. I mieli rację. Wiek XXI nadszedł, a godność nauki i etatowych naukowców tego progu nie przekroczyła. rzez polskich intelektualistów zarówno cancel culture, jak i język odwróconych znaczeń zostały zauważone dopiero przed kilku laty, gdy tymczasem, jak sięgnę pamięcią, to takim językiem i taką antykulturą byłem otoczony przez całe moje życie, nie nadając się do świata ich twórców i wyznawców, skupionych w niemałym stopniu na uniwersytetach. Barbarzyńskie ekscesy na naszych uczelniach nagłaśniane w ostatnich latach nie są dla mnie zaskoczeniem, lecz jedynie konsekwencją obojętności wobec „antykultury” i „etyki” akademickiej ostatnich dziesiątków lat.

Wpływy cywilizacji turańskiej

W polskiej domenie akademickiej nie respektuje się własności prywatnej, w szczególności intelektualnej (plaga plagiatów, i to nawet na najwyższych szczeblach akademickich) – co jest cechą cywilizacji turańskiej (Feliks Koneczny) i zaprzeczeniem cywilizacji łacińskiej, opartej nie tylko na prawdzie, lecz także na etyce wywodzącej się z Dekalogu. U nas etyka przez lata była (i w niemałym stopniu jest) utożsamiana z principiami systemu komunistycznego i niespełniających zasad etyki socjalistycznej usuwano z uczelni i do dziś wiele komisji etycznych, wykładowców etyki, autorów książek i podręczników to akademicy mentalnie i moralnie związani z nie do końca upadłym systemem komunistycznym. Nie bez przyczyny etyka jest słabą stroną naszej domeny akademickiej. Kwitną pozoranctwo naukowe i edukacyjne, pasożytnictwo – nam się należy, bo mamy tytuły! A przy tym kradzieże intelektualne (plagiaty, oszustwa naukowe), wręcz rozbójnicze praktykowanie dostaw obowiązkowych płodów intelektualnych. Niestety z naszej domeny akademickiej nie wyklucza się patologicznych akademików, lecz tych ujawniających patologie. Uczciwość jest źle widziana, bo stanowi zagrożenie dla „rozdających karty”. Ustawianie konkursów na etaty akademickie jest u nas traktowane jako norma, gdy na Zachodzie ściga się je prawem (na przykład projekt „Universita bandita” realizowany we Włoszech, nawet w czasach pandemii).Współpracując z zachodnimi naukowcami, mam niemal pewność, że nawet po ich wyjeździe do swoich krajów we wspólnej publikacji będę obecny, podczas gdy po współpracy z moimi rodakami moje nazwisko w publikacji może się nie pojawić. Poziom nieuczciwości, nierzetelności naukowej w Polsce jest znacznie wyższy niż na Zachodzie, a to nas się ostrzega przed zgubnym wpływem Zachodu. Nieco jednak moglibyśmy od Zachodu przejąć na drodze do ocalenia cywilizacji łacińskiej przenikanej latami przez wpływy cywilizacji turańskiej. Straszenie Zachodem wywołuje nieraz paraliż umysłów i schizofreniczne odruchy solidaryzowania się akademików ze wschodnim sąsiadem (na przykład List otwarty do Narodu Rosyjskiego i władz Federacji Rosyjskiej sprzed kilku lat).Niewątpliwie lewacki marsz przez instytucje postulowany przez Gramsciego ma odpowiednie przygotowanie.

Lewacki marsz przez uniwersytety

W gruncie rzeczy to okres tzw. transformacji otworzył szeroko swe bramy na ten marsz poprzez brak weryfikacji i lustracji oraz dekomunizacji kadr akademickich, z których skasowano „zacofańców” podczas weryfikacji w czasach jaruzelskich, co taką transformację i neomarksistowski marsz lewactwa ułatwiło.

W ramach cancel culture uniwersytety unieważniają swą niewygodną historię, istnienie komunizmu, stanu wojennego, polityczne weryfikacje kadr akademickich, przewodnią siłę narodu, dlatego najnowsza historia domeny akademickiej jest zakłamana i nie ma chętnych, aby ją poznać. Na pytanie: skąd się wzięły obecne kadry akademickie? – nikt nie potrafi/nie ma woli, aby odpowiedzieć. Z prawdy zrezygnowano, więc nie ma takiego obowiązku (?).Z przestrzeni publicznej eliminuje się poglądy (i ich wyznawców), które nie są zgodne z coraz bardziej dominującym lewicowym punktem postrzegania świata. Rozpowszechnia się antykultura niedebatowania z osobami o odmiennych poglądach. Mogą je sobie głosić, ale co najwyżej w cyberprzestrzeni, i to tylko do czasu ich zablokowania/skasowania, bo lewacka cenzura w sieci jest coraz bardziej skuteczna. Wolność nauki staje się fikcją. Na uczelniach akademicy boją się mówić, a nawet myśleć. Przechodzą przez życie akademickie z głowami w „podręcznych strusiówkach”. Dopiero po przejściu na emeryturę niektórzy nabierają odwagi. Eliminacja nonkonformistów podczas politycznych czystek na uczelniach w dobie komunistycznej zrobiła swoje. Na uczelniach pozostali konformiści, reprodukujący sobie podobnych. Upadek uniwersytetów nie powinien zatem dziwić. Praktykowany w domenie akademickiej system wartości (właściwie antywartości) niewiele ma wspólnego z cywilizacją łacińską. Otwarte jest zatem pytanie: ku jakiej cywilizacji zmierza świat akademicki? Dobrze, aby nad tym pochylili się nasi intelektualiści, chociaż w naszej domenie akademickiej nie widać następcy Feliksa Konecznego.

Tekst opublikowany w miesięczniku Nowe Państwo w lutym 2022