Wolność badania czy kłamania?

Wolność badania czy kłamania?

Rośnie temperatura sporu wokół antypolskich, antynaukowych wypowiedzi prof. dr hab. Barbary Engelking na temat Holocaustu. Minister Czarnek zapowiedział: „Ja nie będę finansował na większą skalę instytutu, gdzie ludzie tacy jak B. Engelking obrażają Polaków”. I są już tego skutki. Instytut Filozofi i i Socjologii PAN, który zatrudnia B. Engelking, nie otrzymał środków na podwyżki wynagrodzeń swoich pracowników.

Rada Naukowa instytutu wyraziła swoją całkowitą solidarność z profesor, uznając, że doświadcza ona nagonki. Sprzeciwia się „dyskredytowaniu wielu lat pracy naukowej, publikacji w prestiżowych wydawnictwach w Polsce i za granicą, recenzowanych przez kompetentnych naukowców”. Pozytywnie o publikacjach Engelking wyraził się także znany poszukiwacz prawdy Aleksander Kwaśniewski, a Uniwersytet Telawiwski przyznał jej doktorat honoris causa.

Wspólne stanowisko w tej sprawie zajęli akademicy: KRASP, PAN, PAU i RGNiSW, uznając działania ministra za „godzące w konstytucyjną wolność słowa i wolność badań naukowych oraz ogłaszania ich wyników”.

Natomiast społeczność skupiona w Akademickich Klubach Obywatelskich argumentuje: „Premier polskiego rządu, jak i minister edukacji i nauki, mają pełne prawo moralne i ustawowe występować w obronie rzetelności i uczciwości badań, mają wręcz obowiązek odmawiać finansowania przez polskie państwo kłamliwych, nierzetelnych metodologicznie badań naukowych”.

Osiągnięcia „naukowe” pani „profesor” wziął pod lupę „jedynie doktor” Piotr Gontarczyk, nie po raz pierwszy zresztą. Krok po kroku, strona po stronie, akapit po akapicie, jak przystało na rzetelnego naukowca, wykazuje jej kłamstwa, oszustwa naukowe, manipulacje. Przed kilku laty żenujący poziom tej autorki wykazywała także 80-letnia Filomena Leszczyńska z podlaskiej wsi, cechująca się większą wrażliwością na etykę badań naukowych niż gremia profesorskie, z etycznymi włącznie, których – jak wynika z moich doświadczeń –trudno jest zainteresować etyką. Gremia te głosząc hasła o wolności badania, walczą w istocie rzeczy o wolność kłamania.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 31 maja 2023 r.

„Nie byłby profesorem uniwersytetu, gdyby nie kłamał”

Nie byłby profesorem uniwersytetu, gdyby nie kłamał”

Kłamstwo na uniwersytecie

Czy instytucję, w której kłamstwo jest wymagane do osiągnięcia pozycji profesora, można nazywać uniwersytetem? Praktyka wskazuje, że można, choć się nie powinno. W filmie dokumentalnym Jarosława Mańki „W imię prawdy. Tajny Instytut Katyński” prof. Ryszard Terlecki wspomina jednego z wybitnych profesorów UJ (niestety bez wymienienia nazwiska), który mówił studentom, że zbrodni katyńskiej dokonali Niemcy. Trudno, żeby nie wiedział, że to zrobili Sowieci, o czym byli przekonani niemal wszyscy Polacy, ale w oficjalnym wykładzie – kłamał. Wniosek Ryszarda Terleckiego był następujący: „Nie byłby profesorem uniwersytetu, gdyby nie kłamał”. I każdy, kto zna choć trochę domenę akademicką, chyba temu nie zaprzeczy.

System komunistyczny był systemem kłamstwa, w PRL kłamstwo dominowało i w gruncie rzeczy obowiązywało w karierach akademickich. Mówienie prawdy nieraz kończyło się źle, a nawet bardzo źle. Taki stan rzeczy degradował naukę, bo ta ma za zadanie prawdy poszukiwać. Sytuacja była schizofreniczna i niestety taka pozostała w III RP.

Historie najnowsze uniwersytetów są w niemałym stopniu zakłamane, pisane przez jednych profesorów, aprobowane przez drugich. Etatowi historycy nie wykazują zdolności do naprawiania błędów czy zamierzonych fałszerstw. Nie idą w ślady 14-letniego gimnazjalisty Jakuba Vaugona (polskiego pochodzenia) w Paryżu, który potrafił sprzeciwić się publicznie kłamstwu w podręczniku historii (o rzekomo polskim personelu w Treblince) i doprowadził do zmiany jego treści.

To było możliwe we Francji, ale u nas profesora to może tylko profesor oceniać, poprawiać, dlatego błędów w książkach, pracach naukowych mamy moc, nie mniej od liczby profesorów. Ten, kto kieruje się kryterium prawdy, ujawnia nieuczciwości, plagiaty, błędy czy kłamstwa profesorów, nie ma wiele szans na osiągnięcie tego tytułu, będącego u nas celem nauki i mrocznego nieraz pożądania. Nie bez przyczyny ci, którzy na uczelniach chcą pozostać, boją się mówić. Tych niepoprawnie odważnych już pousuwano.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 24 maja 2023 r.

Unieważnianie idei uniwersytetu

Unieważnianie idei uniwersytetu

12 maja to święto Uniwersytetu Jagiellońskiego, pierwszego w Polsce uniwersytetu i jednego z najstarszych uniwersytetów europejskich. 12 maja 1364 roku zaczęła się historia szkolnictwa wyższego w Polsce, ściśle związana z historią cywilizacji chrześcijańskiej. Poszukiwanie prawdy przez nauczających, jak i nauczanych, było naczelną ideą uniwersytetu.

Istotą uniwersytetu była i winna być debata i otwartość na różne punkty widzenia oparte na faktach. Jagiellońska uczelnia w swej historii przeżywała okresy zapaści. Egoistycznie – wbrew swej misji – uczelnia broniła się przed tworzeniem uniwersytetów w innych miastach Rzeczypospolitej, a kiepski jej stan pod koniec XVI wieku zmobilizował Jana Zamojskiego do powołania Akademii Zamojskiej. Ale nawet podczas zaborów przyciągała wielu znakomitych profesorów, także po odzyskaniu niepodległości, mimo że warunki pracy w biednej Polsce były trudniejsze niż w ośrodkach zagranicznych. Okres okupacji niemieckiej i zniewolenia komunistycznego przyniósł degradację uniwersytetu, z której w III RP nie może się podnieść.

Jakby ze wstydu, dla zachowania dobrego samopoczucia beneficjentów systemu, UJ unieważnia swą komunistyczną historię stanowiącą fundament dla dzisiejszej uczelni.

Kontynuuje – znany z okresu zniewolenia – zanik debaty naukowej, merytorycznej krytyki zastępowanej personalnym hejtem. Penalizowanie nauki krytycznego myślenia i nonkonformizmu naukowego, długotrwała negatywna selekcja kadr, przynoszą skutki i odległe miejsca wśród miernych uczelni w rankingach światowych.

Funkcjonująca kiedyś świątynia nauki jest na naszych oczach zastępowana przez fabrykę tytułów i dyplomów nie zawsze rzetelnych. Dominuje produkcja rozlicznych publikacji, tak czy inaczej punktowanych, ale nieraz od prawdy niezależnych. Abdykacja w czasach „postępu” z poszukiwania prawdy rodzi pytanie: czy to jest jeszcze uniwersytet?

Konformistyczne środowisko akademickie jest niemal obojętne na moralne niszczenie uniwersytetu, a nawet ten proces wspiera na drodze do awansów akademickich

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta polska 17 maja 2023 r.

Doktoraty humoris causa

Doktoraty humoris causa

Doktorat humoris causa kojarzy się zwykle z nagrodą im. Papcia Chmiela (Henryka Chmielewskiego), twórcy „Tytusa, Romka i A’Tomka”. Ale taki tytuł przysługiwać winien też ludziom, którzy mają poczucie humoru i innych nim zarażają

 W domenie akademickiej natomiast popularne są tytuły doktora honoris causa (dr h.c.), przyznawane przez ciała uniwersyteckie osobom niekoniecznie mającym formalne wykształcenie, ale zasłużonym dla nauki i życia społecznego. Czasem mogą się jednak pojawiać trudności z odróżnieniem ich od doktoratów humoris causa.

Tak się ma sprawa z ogłoszonym ostatnio przyznaniem doktoratu honorowego z… teologii przez Uniwersytet w Helsinkach Grecie Thunberg. Ta 20-letnia znana aktywistka klimatyczna jest istną kapłanką religii klimatyzmu, stąd honorowy, choć raczej humorystyczny doktorat z teologii. Jest znamienne, że w czasach walki z religią rosną w siłę wyznawcy religii klimatyzmu, która zaczyna dominować na uczelniach głoszących rozdział nauki od religii. Pustkę trzeba czymś wypełnić, podobnie jak ankiety personalne dotyczące posiadania stopni naukowych.

Doktorat honoris causa nie jest tytułem naukowym, tylko honorowym, ale tytuły naukowe u nas są pożądane i mile widziane. Dlatego np. Edward Ochab przy wymianie legitymacji partyjnych w 1975 roku w rubryce ankiety „posiadany stopień naukowy” wpisał „dr h.c.”, który to tytuł otrzymał na Uniwersytecie Kairskim w 1965 roku. Mylne informacje podaje nawet Uniwersytet Warszawski, zasłużony dla nadawania licznych doktoratów honorowych prominentom życia politycznego, tak w czasach PRL, jak i III RP. Na stronach UW można zobaczyć, że Władysław Bartoszewski to doktor nauk historycznych, choć nawet nie był magistrem tej dyscypliny, ale inni idą dalej i obdarzają go tytułem profesorskim. A Tadeusz Mazowiecki to podobno doktor prawa, choć był jeno początkującym studentem w tej materii. Niemal 40 doktoratów honoris causa ma prosty elektryk Lech Wałęsa, który może przed nazwiskiem podawać „dr h.c. multi”, ale z TW „Bolek” nie korzysta.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 10 maja 2023 r.

Ostra konkurencja akademików w opluwaniu Polski

Ostra konkurencja akademików w opluwaniu Polski

Polskie uczelnie słabo stoją w konkurencji z uczelniami europejskimi, a nawet ustępują najlepszym uczelniom biednych krajów Azji, Afryki, Ameryki Południowej. W przestrzeni publicznej zwraca natomiast uwagę konkurowanie akademików w opluwaniu Polski. Zatrudnianych na etatach, prowadzących obficie finansowane projekty zaliczane do badawczych, choć metodologicznie przedkładające ideologię nad naukę.

Prof. dr hab. Barbara Engelking, pełniąca nader liczne funkcje w domenie akademickiej, realizuje programy nad Holocaustem, w których chodzi nie tyle o poznanie prawdy, ile o udowodnienie, że Polacy jako naród byli obojętni wobec zagłady Żydów, a nawet brali w niej czynny udział. Badania te doprowadziły znaną i wyróżnianą profesor do „naukowego” wniosku, że „dla Polaków śmierć to była kwestia biologiczna, naturalna, śmierć jak śmierć. Dla Żydów to była tragedia, dramatyczne doświadczenie, metafizyka”. Czyż nie jest to koncepcja rasistowska?

Z tym autorytetem konkuruje w opluwaniu Polaków inny prof. dr hab. Jan Hartman, twierdzący, że „o wiele więcej Żydów zostało przez Polaków zabitych bądź wydanych Niemcom na śmierć niż uratowanych dla zysku bądź bezinteresownie”, choć przebiegu i metodologii badań nad tą kwestią nie ujawnia. Uważa to jednak za prawdę oraz twierdzi, że „odmowa przyjęcia do wiadomości prawdy to właśnie antysemityzm”. Jasne jest zatem, że w takim ujęciu to Polacy domagający się rzetelnych badań nad relacjami polsko-żydowskimi a odrzucający jedynie słuszne prawdy Jana Hartmana czy Barbary Engelking są antysemitami.

Dotychczasowe badania, oparte na faktach a nie na ideologii, wskazują, że prawda ta jest odmienna od głoszonej przez tych „profesorów”. Niemniej Jan Hartman, który na pozycji wykładowcy etyki na UJ niejako zastąpił Karola Wojtyłę, dokumentując tym samym degradację najstarszej polskiej uczelni, potępia „filozofię moralną” państwa polskiego w „kwestii żydowskiej”. Przyzwolenie środowiska akademickiego dla unieważniania prawdy na rzecz ideologii przynosi efekty

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 2 maja 2023 r.

Zaułek Estreichera jako jagielloński parking

Zaułek Estreichera ( Kraków, ul. Św. Anny 10) odnowiony w ramach projektu „Rewitalizacja – odnowienie dziedzińców i fasady Collegium Maius”, współfinansowanego przez Unię Europejską w ramach Małopolskiego Regionalnego Programu Operacyjnego na lata 2007-2013 był przez kilka lat atrakcją turystyczną. W zaułku można było podziwiać piękne  rzeźby sław nauki i kultury autorstwa Karola Badyny. Można było, ale to już przeszłość. Teraźniejszość jest bardziej ponura. Dziedziniec jest zamknięty dla turystów, zamieniony w jagielloński parking. Piękna galeria rzeźb jakby została unieważniona. Atrakcją nie jest.

 

Większą atrakcję stanowi otoczenie Collegium Novum i pomnik Mikołaja Kopernika

ale nawet w Dzień Flagi trudno dojrzeć na budynku polską flagę wciśniętą między inne.

Dlaczego akademicy nie oddają hołdu ofiarom Katynia

Dlaczego akademicy nie oddają hołdu ofiarom Katynia

13 kwietnia obchodzimy Dzień Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej – ważny dla zachowania pamięci narodowej o zagładzie elit II RP dokonanej przez sowieckich zbrodniarzy. W zbrodni katyńskiej ginęli policjanci i w uroczystościach oddających hołd ofiarom policjanci biorą udział. Ginęli też akademicy: studenci, pracownicy i wychowankowie uczelni, a jakoś przedstawicieli władz uczelni, uczelnianych komitetów pamięci nie widać wśród składających hołd ofiarom (na przykład w Krakowie).

Udział w uroczystościach jest bezpłatny, więc niedosyt finansów nie jest chyba przeszkodą. Szkoły też nie są należycie finansowane, a jednak w takich uroczystościach łatwiej zauważyć dziatwę szkolną, i to nieraz z odległych miejscowości, niż miejscowych akademików.

 Deficyt obecnych elit nieraz tłumaczymy ich zagładą przez zbrodniarzy niemieckich i sowieckich. Ilościowo te elity zostały jednak odtworzone, rzecz w tym, że podczas dziesiątków lat zniewolenia komunistycznego zostały tak przetworzone, że poziomem nie dorastają do elit II RP, a przy tym utraciły potrzebę zachowania w pamięci swoich poprzedników.

W Warszawie odbył się ostatnio Kongres Pamięci Narodowej, zwrócony szczególnie w kierunku młodzieży, aby pamięć o polskiej historii miała szansę przetrwać. Znakomity pomysł i piękna prezentacja sztafety pokoleń.

 Dobrze by było jednak tematykę kongresów rozszerzyć na domenę akademicką, bo to od akademików zależy, jaka będzie treść książek/podręczników historycznych i w jaki sposób zostaną uformowani nauczyciele historii. A w tej materii dobrze nie jest. Nadal mamy zafałszowane książki akademickie, i to zalecane do opanowania przez młodzież. Bez reakcji! Chyba nie jest uzasadnione narzekanie, że młodzi niewiele wiedzą o czasach komunistycznych, gdy na poziomie akademickim mamy wręcz unieważnianie komunizmu czy stanu wojennego. To przekłada się także na nieobecność akademików na wielu uroczystościach niezbędnych dla zachowania pamięci narodowej. Ale jak spowodować, aby akademicy brali przykład z młodych?

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 26 kwietnia 2023 r.

Doskonałe podcinanie dr(h)abiny akademickiej

Doskonałe podcinanie dr(h)abiny akademickiej

Kilkanaście lat temu wprowadziłem do przestrzeni publicznej obraz funkcjonowania systemu awansów naukowych w postaci grafiki pt. „Dr(h)abina akademicka”

dla podkreślenia, że habilitacja w tym systemie ma znaczenie szczególne. Jest to przeżytek w domenie akademickiej, którego najwyżej notowane w nauce państwa pozbyły się lub go zmarginalizowały.

Ale u nas habilitacja trzyma się nadal mocno. Rektorzy głosili przed kilkunastu laty potrzebę jej zniesienia, ale niestety do tej pory nie nauczyli się organizować konkursów na etaty i habilitacja pozostała elementem rzekomo pozytywnej selekcji kadr, jako szczebel drabiny awansu akademickiego.

Mimo formalnego utrzymania tego szczebla, w nauce stoimy słabo, m.in. dlatego, że jest on w praktyce akademickiej innowacyjnie podcinany przez wyżej utytułowanych beneficjentów systemu, dbających, aby nikt im w dalszej karierze nie zaszkodził, aby nie mieli konkurencji.

O selekcję pozytywną winna dbać u nas Rada Doskonałości Naukowej, ale postępów na drodze doskonałości naszych kadr nie widać, bo i Rada doskonałością nie grzeszy. Przedkłada nieraz prezydentowi kandydatów do profesury, którzy mają dorobek mierny, a nawet pochodzący z przestępstwa (plagiaty). A i sami członkowie RDN nie zawsze są w stanie powstrzymać się przed rekwirowaniem na swoje konto nie swojej własności intelektualnej. Mają też problemy z recenzentami „naukowymi”, którzy nie zawsze rozumieją to, co sami piszą, a bywa, że przedstawiają opinie przeciwstawne – na jednej stronie pozytywne, na drugiej negatywne, wdrażając w życie akademickie słynny „system Drewsa”. System ten oparty jest na innowacyjnym wynalazku prof. dr. hab. Krzysztofa Drewsa, autora dwóch przeciwstawnych recenzji pracy habilitacyjnej – do wyboru na drodze do awansu akademickiego lub jego utrącenia. Niesforny doktor, który wcześniej ujawnił plagiat rektora, żadną miarą podcinanego szczebla dr(h)abiny akademickiej nie mógł pokonać. Jasno widać, że dr(h)abina akademicka ciągnie nas w dół (także moralny), a nie na szczyty nauki.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 19 kwietnia 2023 r.

Polityka pod jagiellońską lupą

Polityka pod jagiellońską lupą

Klub Jagielloński wziął pod swoją lupę politykę państwa, nie omijając polityki akademickiej, słusznie mając na uwadze, że rozwój Polski wiedzie przez silną naukę.

W opinii Klubu obecna polityka nie gwarantuje wzmocnienia siły nauki tak, aby ta przekładała się na rozwój Polski. Ocenili resort ministra Czarnka na 2+, co jest oceną niezadowalającą dla obywateli, ale warto się nad nią pochylić i zastanowić się, czy jest ona zasadna. Nie jest to hejt, tak bardzo popularny w naszym życiu publicznym, mający na celu unieważnienie kogoś lub czegoś, lecz merytoryczny raport usiłujących działać na rzecz naprawy państwa i domeny akademickiej oraz szukających – mniej lub bardziej skutecznie – jej słabości. Merytorycznie oceniając jego tezy, trudno by było go jednak ocenić na więcej niż 3–. Raport nie analizuje stanu fundamentów systemu akademickiego, a te decydują o jego funkcjonowaniu. Klub nie proponuje ich naprawy, zatem te działania nie mogą być skuteczne, podobnie jak już ponad 30 lat trwające ruchy naprawcze na szczeblach rządowych. Silny nacisk położony jest na kiepski stan finansów, czyli podobnie jak w ocenach rektorów, którzy wynagradzani są nieprzeciętnie, nawet jak ich uczelnie chylą się ku upadkowi, tak intelektualnemu, jak i moralnemu.

Klub krytykuje zasadnie metody ewaluacji naukowej ze względu na wady konstrukcyjne pozwalające na bezpośrednie działania ministra (zmiany punktacji czasopism) i powodujące, że podmioty kiepskie mogą wypadać dobrze. Taka ewaluacja nie wskazuje na wysoką jakość badań podmiotów wysoko ocenianych ani nie prowadzi do wzrostu rangi stopni naukowych. Klub podnosi, że „uczelnie mają problemy z odtwarzaniem kadr naukowych”, bo nie ma chętnych do pracy na uczelniach ani do szkół doktorskich. Raport nie zauważa, że jeśli chodzi o liczbę kadr akademickich, jesteśmy potęgą – piąte miejsce w Europie – a wadliwa polityka i postawa środowiska akademickiego przez dziesiątki lat chroniły domenę przed powrotami naukowców z zagranicy czy z sektorów poza-akademickich.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 12 kwietnia 2023 r.

NE CEDAT ACADEMIA?

NE CEDAT ACADEMIA?

Pod koniec marca stowarzyszenie Ne cedat Academia, kultywujące pamięć o tajnym nauczaniu akademickim w Krakowie podczas okupacji niemieckiej, przypomina o rocznicy wznowienia nauczania jawnego na Uniwersytecie Jagiellońskim. 19 marca 1945 roku jest datą symbolizującą odrodzenie Uniwersytetu Jagiellońskiego zgodnie z sentencją „Ne cedat Academia – Niech Akademia nie ustępuje”, wymyśloną już po wojnie przez Karola Estreichera. To wartość i wyznacznik przeszłości jagiellońskiej wszechnicy, którą winno się kontynuować dla zachowania ciągłości średniowiecznej idei uniwersytetu założonego 12 maja 1364 roku przez króla Kazimierza Wielkiego.

Dzięki tajnemu nauczaniu ciągłość nauczania, mimo okupacji i zakazu funkcjonowania uniwersytetu, nie została przerwana. Co więcej, prezes stowarzyszenia, dr Monika Małecka, zwraca uwagę na ogromną rolę, jaką odegrali w tajnym nauczaniu studenci UJ organizujący w znacznym stopniu system podziemnego kształcenia. Idea uniwersytetu, jako korporacji nauczanych i nauczających poszukujących wspólnie prawdy, przetrwała noc okupacji, ale w okresie postępującego postępu ulega dezintegracji.

Z UJ silnie związana jest postać św. Jana Pawła II, który jako Karol Wojtyła był tajnym, a następnie jawnym studentem UJ, a przez kilka lat wykładowcą etyki. Niestety dziś wykładowcą etyki na UJ, i to w randze profesora, jest Jan Hartman, bluzgający nienawiścią do etyki Jana Pawła II, do prawdy, bez reakcji władz uczelni i akademików. To pokazuje etyczne staczanie się najstarszej polskiej uczelni.

W czasie wzmożonych ataków na największego z Polaków i członka społeczności Uniwersytetu Jagiellońskiego, uczelnia zachowuje „taktowne” milczenie. Jedynie stowarzyszenie Ne cedat Academia stanowczo sprzeciwia się fałszywym oskarżeniom, działaniom wbrew prawdzie, zaprzeczającym regułom warsztatu historycznego i dziennikarskiego. UJ zatrudnia i kształci historyków oraz dziennikarzy, ale ustępuje – wbrew swojej dewizie – tym, którzy te profesje kompromitują. Dokąd zmierza Uniwersytet Jagielloński?

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 5 kwietnia 2023 r.

W Polsce dyplomów się nie kupuje?

W Polsce dyplomów się nie kupuje?

Niedawno w bardzo popularnym programie telewizyjnym znany polityk i profesor uczelni poinformował, że w Polsce dyplomów się nie kupuje. Trudno na to nie zareagować. Nie chodzi o krytykę personalną, lecz o ochronę obywatela przed informacjami niezgodnymi z rzeczywistością.

Otóż co prawda na bazarach na ogół nie widuje się stoisk z dyplomami do kupienia, ale zjawisko lipnych/fałszywych dyplomów ma miejsce i wystarczy wpisać w wyszukiwarce „Kupię dyplom magisterski”, a otrzymamy wyniki, na przykład: „Jeśli szukasz, gdzie można kupić dyplom wyższej uczelni, kupić dyplom licencjata, kupić dyplom magistra, kupić dyplom inżyniera, pisz na maila …” albo „Wystawiamy dyplomy i świadectwa”, „Dyplom ukończenia studiów wszystkie polskie uczelnie, Dyplom ukończenia studiów pierwszego stopnia, Dyplom ukończenia studiów drugiego stopnia, Dyplom z tytułem zawodowym licencjat”.

Ofert zakupu dyplomów nie brakuje. Firmy piszące prace dyplomowe, z doktorskimi włącznie, reklamują się w Internecie i proceder trwa od lat. Firmy nie bankrutują, nawet w okresach kryzysów. Od czasu do czasu prokuratura co prawda informuje o rozbiciu zorganizowanych grup przestępczych trudniących się tworzeniem prac dyplomowych, ale inne grupy nie zaprzestają produkcji. Jest popyt.

Jeszcze w czasach komunistycznych innowacyjną metodę produkcji lipnych dyplomów wprowadził znany ze skazywania Żołnierzy Wyklętych prokurator wojskowy Julian Haraschin, który następnie robił karierę jako prawnik na UJ. Jego metoda przetrwała do dziś, o czym świadczą niedawne afery z dyplomami dla sportowców czy ludzi kultury, choć zdobywanie w taki sposób dyplomów kulturalne nie jest.

Trzeba mieć też na uwadze, że aby pracować na polskich uczelniach, nawet na stanowisku profesora, nie zawsze trzeba kupować dyplomy. Znana sprzed kilkunastu lat sprawa fałszywego profesora Rosenkranza vel Korniłowicza, zatrudnianego przez kilka polskich uczelni na podstawie kserokopii sfałszowanych dyplomów, pokazuje, że takie wydatki nie zawsze są konieczne.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 29 kwietnia 2023 r.

Dyscyplinowanie Hartmana i Vetulaniego

Dyscyplinowanie Hartmana i Vetulaniego

 Jesteśmy świadkami nasilenia ataków na cywilizację chrześcijańską i fundamenty naszej tożsamości narodowej. W tych atakach biorą również udział akademicy, zarówno ze środowiska profesorskiego, jak i studenckiego.

 Do tej awangardy postępu należy bez wątpienia profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Jan Hartman, znany fi lozof i etyk życia codziennego, prowadzący od lat blog na portalu polityka.pl, ziejący nienawiścią do Kościoła, do Jana Pawła II i do podziemia niepodległościowego. Za dywagacje kazirodcze poniósł konsekwencje polityczne (wykluczony z partii Twój Ruch) i został skierowany na ścieżkę dyscyplinarną UJ, ale bez konsekwencji akademickich. Nie zrezygnował z mowy nienawiści, która go opanowała, jak widać z jego blogu (ostatnio po atakach na JPII: Święty, święty i po świętym). Odnosi się wrażenie, że jest ojcem duchowym chyba najbardziej znanego studenta UJ ostatnich lat Franka Vetulaniego (ostatnio skreślonego z listy studentów w wieku 26 lat), przedstawiającego się jako „gej, ateista, antychrześcijanin…”, a na profilu FB wzywającego „wszystkich ludzi dobrej woli, by zniszczyć zgniłe dziedzictwo Jana Pawła II”. Kiedyś był sekretarzem swojego dziadka – Jerzego (profesora, zwolennika narkotyków), wyróżnianym studentem, a obecnie jest widoczny w instytucjach kulturalnych Krakowa na pozycji portiera czy szatniarza. Jest działaczem politycznym lewicy, zaangażowanym w rozwijanie Wikipedii, w opluwanie Kościoła i Jana Pawła II oraz Żołnierzy Wyklętych, których nazywa przeklętymi zbrodniarzami wojennymi. Po sfilmowanej akcji opluwania pomników „Łupaszki” i „Lalusia” w Parku Jordana (na Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych w 2021 roku), stanął przed komisją dyscyplinarną UJ, a w końcu przed prokuratorem i sądem.

 Wspierany jest przez kilkudziesięciu akademików UJ, w tym Jana Hartmana i znanych działaczy jagiellońskiej Solidarności. Do sądu złożył wystąpienie Mariana Turskiego propagujące tzw. XI przykazanie (Nie bądź obojętny), które stara się realizować w lewackim życiu.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 22 marca 2023 r.

W Galerii Chuliganerii Polskiej

Apokalipsa akademicka

Apokalipsa akademicka

Od kilku miesięcy daje się zauważyć wzrost natężenia apokaliptycznych głosów w domenie akademickiej. A to z powodu sytuacji finansowej. Ta podobno jest dramatyczna i ma nas cofnąć do czasów komuny. Takie przestrogi mogą budzić tylko uśmiech, bo uczelnie z okresu komuny jakoś nie zdołały się jeszcze wydostać (niektóre nawet nie zauważyły, że taki okres istniał!), a częste są opinie, że wtedy poziom uczelni był wyższy. Należałoby chyba się gorzko cieszyć, gdybyśmy choć do takiego poziomu uczelni powrócili.

Słyszymy ostrzeżenia, że niedługo nikt nie będzie chciał pracować na uczelniach i najlepsi z domeny odchodzą, choć tak mówiono od zarania III RP, bez względu na zarobki, a po odejściu najlepszych chodzi chyba o podniesienie zarobków nie najlepszym. Do pracy na uczelniach nie dopuszczano usuwanych w PRL niewygodnych pasjonatów, za którymi nikt nie płakał, mimo że nauka na tym traciła.

Beneficjenci multiplikowali zarobki poprzez wieloetatowość, a ze względu na biedę na uczelniach, na kolejnych etatach zatrudniali się ci, którzy najwięcej zarabiali na pierwszym etacie (profesorowie, rektorzy, dziekani). Ostatnio zauważono, że wykształcenie naukowca to długi proces, o czym przez lata chyba nie wiedziano i nieraz w krótkim czasie pozbawiano pracy na uczelniach zbyt niewygodnych dla przewodniej, profesorskiej siły akademickiej.

Pewne nadzieje na zmiany można jednak wiązać z informacjami, że „za kilkanaście lat nie będzie profesorów”, których mamy co niemiara, a nauki z tego tyle, co kot napłakał. Ludzie w końcu się połapali i prestiż profesora spada niżej strażaka czy ratownika medycznego, bo ci są społeczeństwu potrzebni, a z profesorów pożytek na ogół jest mierny. Czasem można coś w życiu zrobić, jak się człowiek wydostanie poza zasięg działań profesorskich, bo ci zamiast formować lepszych od siebie, takich niszczą i unieważniają. Może jak nie będzie profesorów, to nie będzie z nami tak źle i będzie można wreszcie ruszyć z bagna, czego oczekiwał przed laty Feliks Koneczny.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 15 marca 2023 r.

Katedry ofiarami Marca ’68

Katedry ofiarami Marca ’68

Na okoliczność kolejnych rocznic Marca ’68 podnosi się znaczenie czystek antysemickich, także akademickich, które rzekomo miały doprowadzić do zerwania ciągłości polskich elit. Faktem jest, że wielu akademików pochodzenia żydowskiego opuściło mury uczelni, ale niekoniecznie domenę akademicką, przenosząc się na renomowane uczelnie zagraniczne.

Natomiast na polskich uczelniach marginalizowano niewygodnych akademików, często na drodze zmian strukturalnych uczelni, o czym niemal się nie pamięta.

Do marca 1968 roku wiele tradycyjnych katedr uczelnianych było jeszcze obsadzonych przez profesorów formowanych w II RP. Aby przyspieszyć odsuwanie niepostępowych akademików od negatywnego wpływu na młodzież na drodze do postępu, po marcu zaczęto likwidować katedry, zastępując je instytutami. Te obsadzano młodszym personelem, wychowankami ZMP i członkami przewodniej siły narodu (PZPR).

Takie zmiany strukturalne, ale i personalne nie wywoływały protestów i jakby rozpłynęły się w pomarcowej mgle. Beneficjenci tych zmian osiągali nieraz wyżyny hierarchii akademickiej, kształtowali politykę kadrową także niższych szczebli, w której czynnik ideologiczny przeważał nad czynnikiem merytorycznym. Pozytywne (socjalistyczne) oddziaływanie wychowawcze na młodzież akademicką było sprawą priorytetową dla istnienia systemu, a doceniani na tym polu mogli liczyć na pozytywne oceny swojej działalności przez odpowiednie instancje partyjne, których struktury i składy personalne, a także decyzje, na ogół nie są zidentyfi kowane w historii uczelni i chyba nie ma nawet woli ich identyfikacji. Pomarcowe trzęsienie akademickie, które zniszczyło katedry, w istotny sposób zaważyło na funkcjonowaniu domeny akademickiej w końcówce PRL, a skutki tego trwają do dziś. Bez zainteresowania się wadliwymi fundamentami systemu trudno jest go naprawić. Warto przy tym mieć na uwadze, że tragiczne skutki niedawnego trzęsienia ziemi w Turcji i Syrii byłyby znacznie mniejsze, gdyby fundamenty budowli wznoszonych przez lata były dostosowane do struktury podłoża.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta  Polska 8 marca 2023 r.

Akademicy z wyklętą przeszłością

Akademicy z wyklętą przeszłością

W marcu otaczamy szczególną pamięcią żołnierzy niezłomnych w walce o niepodległą Polskę, a wyklętych przez komunistycznych instalatorów systemu zniewolenia. Rzadko się jednak przypomina ówczesnych lub przyszłych akademików, którzy zaangażowali się w tej walce, gdy ogromna część elit skłaniała się ku współpracy przy budowie podobno najlepszego z systemów. W Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych na budynkach uczelnianych na ogół nie wiszą fl agi narodowe, władze akademickie nie składają kwiatów pod tablicami czy pomnikami pamięci akademików wyklętych. Na przykład w Krakowie jest tablica poświęcona pamięci ofiar procesu WiN/PSL z 1947 roku, do których należeli tak znani akademicy, jak: Karol Starmach, Karol Buczek, Henryk Münch, Eugeniusz Ralski. Tablica jest objęta niepamięcią władz rektorskich Krakowa, a przecież to rektorzy krakowskich uczelni przyczynili się do ich skazania.

 Częściej akademicy pamiętają o Zygmuncie Baumanie, który jako oficer KBW wsławił się ściganiem żołnierzy wyklętych. Natomiast Paweł Jasienica, wybitny historyk i adiutant sławnego „Łupaszki”, dowódcy V Brygady Wileńskiej AK, był represjonowany zarówno w czasach stalinowskich, jak i po odwilży, a do końca życia inwigilowany, także przez swoją żonę.

Żołnierzem III Wileńskiej Brygady AK, widocznym na słynnych zdjęciach w Turgielach z Romualdem Rajsem „Burym”, był Józef Surowiak „Bohdan”, późniejszy profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego i dziekan Wydziału Biologii i Nauk o Ziemi (1975–19 81). Aresztowany przez bezpiekę w 1948 roku, więziony był do 1954 roku, ale w IPN jest jego teczka kandydata na TW i są podejrzenia, że mógł przyczynić się do aresztowania „Burego”.

Jako historyk wyklęty przeszedł do historii antymarksista Henryk Wereszycki, który w okresie odwilży z kolei pomógł w karierze akademickiej słynnemu kurierowi i konspiratorowi Wacławowi Felczakowi, przez kilka lat więzionemu w czasach stalinowskich. Natomiast akademicy, wyklęci przez reżim Jaruzelskiego, nie zawsze mogli liczyć na pomoc beneficjentów transformacji.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 1 marca 2023 .r.

Dekalog Antoniego Kępińskiego a antykultura unieważniania

Dekalog Antoniego Kępińskiego a antykultura unieważniania

Przenoszenie w stan nieszkodliwości szkodliwych społecznie autorytetów, nie jest, niestety, wdrażane do praktyki życia społecznego.

Antoni Kępiński, wybitny polski lekarz-psychiatra, humanista i autor wielu cenionych dzieł, jak Schizofrenia, podwaliny swojej działalności oparł na fundamentach Dekalogu. Wartości cywilizacji chrześcijańskiej były dla niego naczelną zasadą w relacjach z człowiekiem, tak zdrowym jak i chorym, i nie unieważniał żadnego człowieka. Sam był po przejściach traumatycznych jako młody człowiek a w czasie wojny więzień obozu koncentracyjnego w Hiszpanii. Jego postawa życiowa była całkiem odmienna od uważanego obecnie za autorytet moralny Mariana Turskiego, w młodości więźnia obozów koncentracyjnych, później propagatora instalacji systemu komunistycznego lansującego ostatnio tzw. XI przykazanie (nie bądź obojętny) w oderwaniu od wartości Dekalogu, który rzekomo nie wystarcza człowiekowi. (https://wnet.fm/kurier/nobel-dla-autora-11-przykazania-wystarczy-przestrzegac-dekalogu-hipokryzja-mediow-i-autora-hasla-nie-badz-obojetny/)

Antoni Kępiński pozostał wierny Dekalogowi w swojej działalności nieobojętnej na drugiego człowieka i tzw. XI przykazanie nie było mu potrzebne. Myśli zawarte w książkach Antoniego Kępińskiego, które napisał w trakcie hospitalizacji (wcześniej miał trudności z wydawaniem swoich książek), krótko przed śmiercią, budzą do dziś zainteresowanie, nie tylko psychiatrów i psychologów, ale wszystkich ludzi o postawie humanistycznej, nastawionej na poznanie i zrozumienie drugiego człowieka. Sam zetknąłem się z książkami Antoniego Kępińskiego po traumatycznych przejściach w środowisku akademickim, po których uruchomiłem serwis internetowy (obecnie https://nfamob.wordpress.com/), napisałem szereg artykułów i książkę dotyczącą mobbingu akademickiego (Mediator akademicki jako przeciwdziałanie mobbingowi w środowisku akademickim
Co ciekawe, całkowicie wykluczony z działalności uniwersyteckiej u schyłku epoki jaruzelskiej, w wyniku politycznej weryfikacji kadr (akceptowanej – choć wymazanej z pamięci do dziś, przez beneficjentów weryfikacji) nigdy nie zostałem przywrócony do prowadzenia wykładów i formowania młodych adeptów geologii, co było istotą mojej działalności akademickiej. Tym trudom nie byli w stanie podołać zatrudnieni na etatach profesorów, niezdolni do realizacji swoich podstawowych obowiązków.
Jedynym moim wykładem wygłoszonym w III RP w Krakowie – w sytuacji doprawdy schizofrenicznej, był przed niemal 20 laty wykład o mobbingu, dla psychologów i psychiatrów w Ośrodku Interwencji Kryzysowej kierowanym przez dr Elżbietę Leśniak związaną z działalnością prof. Kępińskiego. Poszedłem na wykład – jak mnie informowano – znanego specjalisty od mobbingu, a się okazało, że ja nie mam być słuchaczem, lecz wykładowcą. Jakoś sobie dałem radę i nikt nie krzyczał odebrać mu głosnie dopuszczać takich do wykładów, co się zdarzało w moim środowisku, jakoś niezdolnym do podejmowania merytorycznych dyskusji. I tak zostało do dziś. Przeprowadzałem wiele rozmów, konsultacji z krzywdzonymi, także z psychologami, prawnikami, w sprawach systemowych uwarunkowań niszczenia psychicznego ludzi w środowisku akademickim.
Do spuścizny Antoniego Kępińskiego w 40. rocznicę jego śmierci nawiązało Trzecie Sympozjum Praw Człowieka, Akademia Sprawiedliwych 2022/2023 – PRAWA CZŁOWIEKA W CYWILIZACJI SOLIDARNOŚCI zorganizowane w Krakowie przez Muzeum Polaków Ratujących Żydów w Markowej, które mnie zainspirowało do napisania tego tekstu.

Dekalog Antoniego Kępińskiego Elementarz Antoniego Kępińskiego

Zasady profesora zostały zebrane w Dekalogu Antoniego Kępińskiego opracowanym przez jego ucznia, również wybitnego psychiatrę Zdzisława Jana Ryna, który wdrażał w życie wartości swojego mistrza: wartości moralne są absolutne i ponadczasowe, gdyż wynikają z naturalnego porządku moralnego. Godny głębokiej refleksji jest autoportret człowieka opracowany jako Elementarz Antoniego Kępińskiego, w którym czytamy, że porządek moralny jest najwyższą formą integracji aktywności ludzkiej i dlatego jego zakłócenie równa się naruszeniu integracji na najwyższym poziomie, a każda dezintegracja ma w sobie znak śmierci. Warto, aby nad tą i wieloma innymi frazami Elementarza Antoniego Kępińskiego pochylili się konstruktorzy naszej domeny akademickiej, która winna stanowić fundamenty rozwoju społecznego, a jest w kryzysie i nosi w sobie oznaki śmierci.

Ta domena podlegała dezintegracji w czasach komunizmu niszczącego cywilizację chrześcijańską, w której powstały katedry i uniwersytety, a po pozornym upadku komunizmu bynajmniej nie została zatrzymana, a nawet przyspieszyła.
Mamy wiele objawów tego procesu, a na najstarszej polskiej uczelni można obserwować skutki staczania się etycznego na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat  – od Karola Wojtyły (wykładowcy etyki na UJ, odprowadzającego na wieczny spoczynek Antoniego Kepińskiego) do Jana Hartmana,(wykładowcy etyki na UJ, odprowadzającego na drugi świat swojego idola Jerzego Urbana).

W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy można było obejrzeć znakomity film Milosa Formana Lot nad kukułczym gniazdem sceny i postawy pacjentów szpitala psychiatrycznego nasuwały skojarzenia z tym, co miało miejsce w domenie akademickiej. Po kilkunastu latach doświadczeń w środowisku uniwersyteckim obejrzenie głośnego spektaklu Trąd w pałacu sprawiedliwości nasuwało myśl o występowaniu trądu w pałacu nauki i w takich klamrach – rzec można – miało miejsce funkcjonowanie domeny akademickiej poddawanej dezintegracji wartości i łamaniu praw człowieka 
Powszechne jest marginalizowanie, szykanowanie mniej postępowych, wykluczanie z systemu oraz wymazywanie przeszłości, której widocznie środowisko się wstydzi. 
W Alfabecie Antoniego Kępińskiego można przeczytać: Człowiek idąc w przyszłość, nie może wyzbyć się swego bagażu przeszłości. Nasza przeszłość nadaje kształt naszej przyszłości …Z bagażem tym wiąże się uczucie winy, przeszłość nasza nie jest taka, jaką byśmy chcieli widzieć … 
Jak uczelnie uciekają od swojej wstydliwej przeszłości, widać było w reakcjach akademików na próby lustracji środowiska akademickiego, walczących o niepoznanie prawdy, gdy poszukiwanie prawdy jest istotą uniwersytetów. W badaniach i tekstach o najnowszej historii uniwersytetów wręcz unieważnia się okres komunistyczny czy stan wojenny, widać silnie ciążący na sumieniach obecnych akademików. Bez znajomości tej przeszłości, mechanizmów wyłaniania obecnych kadr akademickich, nie da się budować lepszego systemu. Ale nie ma woli poznania.
W opinii Kępińskiego patologia zaczyna się wówczas, gdy przedział między przyszłością a przeszłością jest tak duży, iż człowiek nie jest w stanie go przekroczyć.  Tak się stało z nauką w Polsce, która godnie nie była w stanie przekroczyć progu XXI wieku, mimo że przed tym przestrzegali młodzi akademicy, wręcz zatrwożeni tym co się działo w okresie jaruzelskim. Bez skutku.

Dotkliwy niedobór mądrości

Antoni Kępiński obserwował świat kilkadziesiąt lat temu, ale już wówczas stwierdzał, że dotkliwie odczuwa się nadmiar wiedzy przy równoczesnym niedoborze mądrości.  Takie odczucia nadal są dotkliwe, bo deficyt mądrości, szczególnie u utytułowanych autorytetów, chyba się zwielokrotnił. Skoro tego, co mówią/piszą autorytety nie można podważać – ich różnych błędów, niedorzeczności, które popełniają wszyscy, niezależnie od ilości i jakości posiadanych tytułów, także profesorowie, to siłą rzeczy głupstwa te w dobie internetu są szybko i szeroko rozpowszechniane. Eliminowanie/penalizowanie krytycznego myślenia prowadzi natomiast do ogłupienia.

Ujawniających odmienne od obowiązujących poglądy pozbawia się możliwości wykonywania zawodu, co samo w sobie jest nie tylko niegodziwe, ale jest wyjątkową głupotą, a z takimi poczynaniami mamy do czynienia na najwyższych nawet szczeblach akademickich (i nie tylko).

Wg Kępińskiego Nie zawsze ten, kto ma wysoką pozycję społeczną, jest rzeczywiście społeczeństwu potrzebny. I to jest święta prawda. Profesorowie, których mamy ponad miarę, mają wysoką (choć malejącą) pozycję społeczną, ale nie zawsze są społeczeństwu potrzebni, a wielu wręcz wyrządza szkody swoją działalnością. Niestety, przenoszenie w stan nieszkodliwości szkodliwych społecznie autorytetów, nie jest wdrażane do praktyki życia społecznego. Widać oczywisty niedobór mądrości w naszej populacji.

Stanisław Ossowski pisał, że pracownik naukowy to taki człowiek, do którego zawodowych obowiązków. należy brak posłuszeństwa w myśleniu. I taka jest rola społeczna uczonego, ale takich na ogół wyklucza się z populacji akademickich za negatywny wpływ na młodzież akademicką, uczoną na ogół posłuszeństwa, nawet wobec hochsztaplerów, pseudonaukowców, wobec kłamstw i największych bzdur.

W domenie akademickiej obserwujemy zastępowanie wspólnot poszukujących prawdy wspólnotami na rzecz karier – samych swoich – niezależnych od wartości moralnych, co degraduje naukę i może prowadzi do zguby nawet całą ludzkość.

Dla osiągania wysokiej pozycji akademickiej powstają swoiste kluby wzajemnego cytowania prac naukowych, kluby wzajemnego recenzowania i awansowania sobie wygodnych. Świat takich wartości był Antoniemu Kępińskiemu obcy. Nie przywiązywał on wagi do tytułów, do kariery, liczyły się dla niego głównie osoby pacjentów (nie pacjenci, lecz osoby, bo profesor mówił, że nie ma pacjenta, jest człowiek, a studentów motywował do myślenia, krytycyzmu, do poszukiwania prawdy. Jego myślenie o człowieku było zwrócone przeciwko systemowemu złu, upodleniu człowieka, a oddziaływał leczniczo na swoich chorych empatią, przede wszystkim słowem.

Cywilizacja solidarności zastępowana antykulturą unieważniania

Cywilizacja solidarności, zgodna ze społeczną nauką Kościoła, jest to mocna i trwała wola angażowania się na rzecz dobra wspólnego, czyli dobra wszystkich i każdego, wszyscy bowiem jesteśmy naprawdę odpowiedzialni za wszystkich. Wola ta opiera się na gruntownym przekonaniu, że zahamowanie pełnego rozwoju jest spowodowane żądzą zysku i owym pragnieniem władzy, o którym była mowa. Zgodnie z encykliką Sollicitudo rei socialis (Troska społeczna – encyklika społeczna Jana Pawła II z dnia 30 grudnia 1987 r) praktykowanie solidarności wewnątrz każdego społeczeństwa posiada wartość wtedy, gdy jego członkowie uznają się wzajemnie za osoby.

Taką solidarność ze zdrowymi i chorymi praktykował Antoni Kępiński, czując się za nich odpowiedzialny. Kierował się w swoim życiu zasadami chrześcijańskimi a nie biznesowymi, jak czyni obecnie wielu psychiatrów, o czym alarmuje w swoich książkach (m. in. Zakazana psychologia) niezależny psycholog Tomasz Witkowski.
Encyklika poucza: Ci, którzy posiadają większe znaczenie dysponując większymi zasobami dóbr i usług, winni poczuwać się do odpowiedzialności za słabszych i być gotowi do dzielenia z nimi tego, co posiadają. Słabsi ze swej strony, postępując w tym samym duchu solidarności, nie powinni przyjmować postawy czysto biernej lub niszczącej tkankę społeczną, ale dopominając się o swoje słuszne prawa, winni również dawać swój należny wkład w dobro wspólne. Grupy pośrednie zaś nie powinny egoistycznie popierać własnych interesów, ale szanować interesy drugich. Ile nam dziś zostało z tak pojmowanej cywilizacji solidarności?

Ci, którzy mają większe znaczenie, władzę nad innymi, na ogół zamiast zasad cywilizacji solidarności, preferują egoistycznie realizację własnych interesów, często stosując w praktyce antykulturę unieważniania innych, uznawanych za zagrożenie dla siebie.

Ta antykultura stosowana jest do celów bieżących, ale stosowna jest też w perspektywie historycznej i polega na wymazywaniu niewygodnych faktów, swoich czynów, jak i wymazywaniu niewygodnych osób.

Niestety, ta cywilizacja antykultury jest rozpowszechniona w domenie akademickiej, stąd mamy nie tylko kryzys uniwersytetów. ale i elit na uniwersytetach formowanych.

Co więcej w praktyce akademickiej Powszechna deklaracja praw człowieka z 10 grudnia 1948 ma mniejsze znaczenie niż deklaracja ideowa PZPR powstała 5 dni później – 15 grudnia 1948 r.
Co prawda (Artykuł19 PDPC) każdy człowiek ma prawo wolności opinii i wyrażania jej; prawo to obejmuje swobodę posiadania niezależnej opinii, poszukiwania, otrzymywania i rozpowszechniania informacji i poglądów wszelkimi środkami, bez względu na granice. Ale w praktyce na uczelniach ludzie boją się mówić, a nawet myśleć, podobnie jak w czasach totalnej władzy przewodniej siły narodu. Etatowi pracownicy nie są skłonni do wyrażania niezależnych opinii, a nawet reagowania na działania niegodne, a tym bardziej przestępcze, od czego środowisko akademickie nie jest wolne.
Co prawda Artykuł 27 mówi, że każdy człowiek ma prawo do ochrony moralnych i materialnych korzyści wynikających z jakiejkolwiek jego działalności naukowej. literackiej lub artystycznej, ale dla ochrony swojego stanowiska pracy lepiej o takie prawa nie zabiegać. W praktyce cancel culture potrafi skasować każdego z domeny akademickiej, jak i całej historii.

Psychiczne dolegliwości domeny akademickiej

Dolegliwości psychiczne środowiska akademickiego są zapewne ważniejszym czynnikiem degradującym domenę niż niedosyt pieniędzy. W czasach PRL środowisko akademickie funkcjonowało w systemie kłamstwa, a winno się zajmować poszukiwaniem prawdy, co chyba miało istotny wpływ na jego kondycję psychiczną. Zapewne, aby się pozbyć tej dolegliwości, w III RP uczelnie abdykowały z poszukiwania prawdy, ale kłamstwa nie odrzuciły, więc równowagi psychicznej nie odzyskały.

System tytularny, w którym trzeba się piąć na szczyty akademickie po kolejnych szczeblach drabiny, skłania do podcinania kolejnych szczebli forsowanych przez innych. To zapewnia karierę, ale komfortu psychicznego nie zapewnia i wysoko uplasowani w hierarchii bronią swych zdobytych pozycji poprzez niszczenie psychiczne niżej usytuowanych, aby czasem im nie zagrażali.

W życiu akademickim często używane są etykiety psychiatryczne do deprecjonowania naukowych rywali. Posiadanie poczucia własnej wartości jest źle widziane w środowisku deprecjonującym wartości cywilizacji chrześcijańskiej. Powszechny na uczelniach mobbing negatywnie wpływa na efekty pracy naukowej, jak i edukację. Niszczeni psychicznie trafiają do poradni zdrowia psychicznego, do psychoterapeutów a wielu aktywnych intelektualnie, ale wrażliwych ludzi opuszcza domenę akademicką, a nawet przenosi się w stan spoczynku wiecznego.

Rezultaty leczenia chyba są kiepskie, a system jest przyjazny dla mobbingu i coraz częściej słyszymy alarmy o pogarszającym się stanie zdrowia psychicznego w domenie akademickiej. Ministerstwo zdrowia zamierza temu zaradzić. Ale leczenie przyczyn w domenie akademickiej leży po stronie ministerstwa nauki, więc nie wiadomo, czy dolegliwości ustąpią.

Tekst opublikowany w ABC Niepodległość 2 marca 2023 r.

W roku kopernikańskim gorsi wypierają lepszych

W roku kopernikańskim gorsi wypierają lepszych

Mikołaj Kopernik zajmując się ciałami niebieskimi wyparł gorszą teorię, tworząc lepszą, która przetrwała wieki. Jako człowiek renesansu interesował się także finansami i doszedł do wniosku, że pieniądz gorszy wypiera lepszy. To spostrzeżenie przeszło do historii i przytaczane jest do dziś. Gdyby Kopernik żył w czasach współczesnych, zapewne by zauważył, że w domenie akademickiej gorsi naukowcy wypierają lepszych.

Od czasów Kopernika mieliśmy wielu wybitnych naukowców, ale jakby wypieranych przez gorszych w ramach selekcji negatywnej. Astronomia w czasach PRL, jakkolwiek obfitowała w naukowców klasy międzynarodowej, okazała się w niemałym stopniu astronomią donosicielską i jak przyznawał jeden z najwybitniejszych jej przedstawicieli, bez pomocy SB to by tak wysoko nie zaszedł (Aleksander Wolszczan TW „Lange”). Komitet noblowski chyba miał dylemat, jak podzielić nagrodę między uczonego a oficera prowadzącego i zgłaszanej kandydatury nie nagrodził.

Mimo ogromnego wzrostu ilościowego profesorów różnych profesji jakoś w nauce światowej mało się liczymy. Profesorowie sami się oceniają, awansują i nie zezwalają, aby ktokolwiek, kto nie jest profesorem, zabierał głos na temat ich osiągnięć, choć tych, w przeciwieństwie do liczby profesorów, mamy niewiele.

W PRL profesorowie (a nawet mniej utytułowani) zbliżeni do władz komunistycznych, choć nieraz kiepscy, wypierali lepszych o orientacji wstecznej, bo nabytej w II RP. Ideologia dominowała nad nauką i tak pozostało po transformacji, z tym że ideologię czerwoną zastąpiła tęczowa i kto jej nie wyznaje, ma trudności w domenie akademickiej. Nie jest też tak, że jak ktoś nie jest dobry, to nikt go w nauce nie zatrudni. Czynniki pozamerytoryczne są ważniejsze, a zatrudnia się swoich, którzy nie stanowią zagrożenia dla kasty „najlepszych”. No, chyba że pójdą na układy w zakresie realizowania dostaw obowiązkowych swoich produktów intelektualnych. Czasem to jedyna szansa dla dobrych (merytorycznie), ale jednocześnie słabych (charakterologicznie).

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 22 lutego 2023 r.

Tacy dobrzy to my nie jesteśmy

Tacy dobrzy to my nie jesteśmy

Popularny publicysta Rafał Ziemkiewicz wystąpił z krytyką obecnego systemu szkolnictwa wyższego, nadającego się jego zdaniem do zaorania. Nie jest to oryginalny pomysł, bo system ten – jak widać po latach – nie jest reformowalny.

 Naprawianie systemu nie daje rezultatów, gdyż kolejne ekipy polityczne nie podejmują się posadowienia go na solidnym fundamencie, a obecnie jego podłoże jest bagienne i nawet nieosuszane. Szkodliwość obecnego systemu jest oczywista, produkcja dyplomów służy co najwyżej zaspokajaniu ego sporej części społeczeństwa, a pożytek z nich jest niewielki. Podobnie jest z tytułami profesorskimi dystrybuowanymi przez sitwy już utytułowane. Nieswoi nie mają wiele szans na otrzymanie tego rekwizytu, który tak naprawdę nieraz wprowadza społeczeństwo w błąd. Znakomitych profesorów mamy niewielu, a kiepskich, i to szkodliwych społecznie, w obfitości.

Ziemkiewicz jako dowód na fatalny poziom polskich uczelni podaje rzekomy fakt obecności dwóch najlepszych polskich uczelni w trzeciej setce rankingów światowych i jeszcze gorszych pozycji pozostałych, z których podobno jakieś 20 proc. kształci na jako takim poziomie. Otóż tak nie jest. Poziom uczelni jest fatalny, ale gdyby te najlepsze znalazły się w trzeciej setce światowych rankingów, to byłaby wielka euforia i dowód, że reformy działają. W rzeczywistości nigdy polskie uczelnie tak wysoko nie były oceniane i nawet miejsca w piątej czy dziesiątej setce są powodem do rektorskiej dumy, a posiadanie 20 proc., czyli około 70 uczelni kształcących na poziomie, to byłby ogromny sukces.

Jest źle, jak mówi Ziemkiewicz, ale nie jesteśmy tak dobrzy, jak jednocześnie wynika z jego wypowiedzi unieważniającej niejako postulat, aby wadliwy system zaorać. Szkoda, że popularni publicyści, jakby śladem krytykowanych przez siebie profesorów, nie reagują na publicystykę nie tak znakomitych, choć bardziej zbliżonych do rzeczywistości. Radykalne postulaty trzeba opierać na wiarygodnych danych, aby miały szansę na rozważenie i wprowadzenie w życie.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska, 15 lutego 2023 r.

Niezwykłe archiwum akademickie

Niezwykłe archiwum akademickie

 Krakowskie media („Dziennik Polski”) informują z wielkim uznaniem o powstawaniu niezwykłego archiwum – zbioru nagrań świadków przeszłości Uniwersytetu Jagiellońskiego, który ma stanowić swoistą kronikę krakowskiej nauki. To znakomity pomysł, realizowany już od 12 lat. Powinniśmy otrzymać zatem inny obraz niedawnej przeszłości niż pisane przez historyków, osławione „Dzieje Uniwersytetu Jagiellońskiego”, w których nie zidentyfikowano ani komunizmu, ani stanu wojennego, ani PZPR, ani czystek akademickich… Fakt, że pisanie najnowszych dziejów nie jest łatwe, bo archiwa uczelni są trudno dostępne lub wręcz niedostępne dla osób, które by chciały poznać, jak ta historia naprawdę wyglądała. O czystkach „jaruzelskich” ponoć nie zachowało się nic.

Tak podobno wyczyszczono archiwa, a historycy z ochotą piszą, że nikomu wtedy nic się nie stało (czy SB tak znakomicie ochroniła UJ?)! A zatem historia mówiona, choć nie zawsze równie poważnie traktowana jak pisana, winna dawać szanse na uzupełnienie tych luk, co jest niezbędne dla poznania fundamentów akademickich czasów obecnych. Winna, ale tylko pod warunkiem, że świadkowie dostaną szanse wypowiedzi, a nagrania zostaną ujawnione.

Z tym chyba są jakieś problemy, o czym media milczą. Co prawda, jestem świadkiem historii, i to honorowanym przez IPN, byłym pracownikiem UJ, a nawet jednym z tych, z którymi rozmowy prowadzono (było to około 6 godzin nagrań), ale ani jedna sekunda nagrania nie została ujawniona. Zatem obraz historii uczelni, jak widać, jest ocenzurowany i ta inaczej widziana i przeżywana historia nie jest nadal poznawalna, a archiwum podobno jest wykorzystywane „przy pisaniu prac licencjackich i magisterskich, książek biograficznych, artykułów naukowych i prasowych”. Z tego archiwum można się dowiedzieć, kto się podkochiwał w młodej doktor, kto w kogo rzucił książką, ale nie dowiemy się, kto zmodyfikował kadry uczelni tak, że ta nadal nie jest w stanie poznać swej najnowszej historii, a wśród uczelni światowych zajmuje nader odległe miejsca.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 8 lutego 2023 r.

Pozytywne skutki pandemii

Pozytywne skutki pandemii

Negatywne skutki trwania pandemii i środków podjętych do jej zwalczania są oczywiste, także w domenie akademickiej. W końcu chorowało więcej akademików i studentów niż przeciętnie, brak bezpośrednich kontaktów wpływał negatywnie na prace zespołowe, choć te u nas i tak szwankowały, jak pandemii nie było. Dłuższa izolacja spowodowała zwiększoną zapadalność na choroby psychiczne, w tym depresję czy schizofrenię, co notują zarówno ośrodki zdrowia, jak i organizacje akademickie. Straty są, choć są i pozytywne skutki, o których coraz częściej mówią sami akademicy.

Każdy, kto miał kontakty z akademikami, szczególnie z sektora humanistycznego, zapewne spotykał się z poważnymi trudnościami komunikacji z powodu kiepskiego poziomu cyfryzacji domeny. Rzadko który miał swoją stronę internetową, potrafił nagrać i umieścić w internecie swoje wykłady, prowadzić debaty za pomocą Skype’a czy innych komunikatorów. W czasie pandemii, w wyniku przymusowej nauki zdalnej, procesy cyfryzacji w domenie akademickiej przyspieszyły. Nagrywanie i udostępnianie wykładów w sieci dla zalogowanych odbiorców winno być standardem w procesie edukacji. I jakiś postęp w tej materii jest. W końcu w edukacji powinno chodzić o zrozumienie materiału, a nie przyłapywanie studenta, że nie był na wykładzie, że spał, że nie zrozumiał

Dostęp do materiałów w sieci daje szansę na zapoznanie się z nimi w dowolnym czasie i dowolną liczbę razy, aż do pozytywnego skutku. Jakkolwiek nic nie jest w stanie zastąpić bezpośredniej relacji mistrz–uczeń, to możliwość korzystania z materiałów w sieci powinna się zadomowić na długie lata w procesie edukacji. Zredukuje to ilość papieru, a zatem i ochroni lasy, co w ramach troski o klimat nie jest sprawą banalną. Także koszty funkcjonowania uczelni powinny się zmniejszyć, a profesorowie zamiast uprawiać turystykę wykładową po odległych nawet uczelniach, mogą znaleźć więcej czasu na prace naukowe. Wnioski z kryzysu pandemicznego mogą być źródłem postępu, także w domenie akademickiej.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 1 lutego 2023 r.

Czy NAWA sprowadzi polskich naukowców do Polski?

Czy NAWA sprowadzi polskich naukowców do Polski?

Nawa to statek floty weneckiej i genueńskiej w wiekach średnich, ale i Narodowa Agencja Wymiany Akademickiej (NAWA) w wieku XXI. Statki te spełniły ważną rolę w rozkwicie Wenecji i Genui, a NAWA ma spełniać ważną rolę w przywracaniu siły polskiej domeny akademickiej.

Bez powrotu polskich naukowców, rozproszonych w jakże licznych ośrodkach zagranicznych, raczej nie jest to możliwe. Kiedy Polska 100 lat temu odzyskiwała niepodległość, miał miejsce drenaż polskich mózgów z różnych ośrodków europejskich. Naukowcy wracali do biednej Polski, mimo że w zachodnich ośrodkach mogli robić kariery naukowe w znakomitych warunkach. Dziś – w wolnej Polsce – następuje drenaż polskich mózgów zasilających zagraniczne uczelnie i instytucje. Miał on miejsce w czasach PRL, szczególnie w epoce jaruzelskiej, kiedy Polskę opuściły tysiące młodych, studiujących Polaków i naukowców, ale exodus nasilił się jeszcze po otwarciu granic w okresie transformacji, a następnie po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej. I trwa do dziś.

Jeszcze niebogata Polska kształci młodych ludzi dla krajów o wiele bogatszych, co skutkuje poziomem nauki w Polsce dalekim od satysfakcjonującego. Zorganizowana przed kilku laty agencja NAWA ma na celu odwrócenie tendencji i ułatwienie powrotu Polaków do Polski. To zadanie trudne do zrealizowania ze względów nie tylko finansowych, lecz przede wszystkim z uwagi na niezbyt sprzyjający działalności naukowej na wysokim poziomie patologiczny system skłaniający do wyjazdów, a zniechęcający do powrotów.

Niemniej każde działania mające na celu zmniejszenie drenażu mózgów jest cenne. Do młodzieży polonijnej skierowany jest program stypendialny im. gen. W. Andersa, a program im. Stanisława Ulama (tego giganta nauki, który z II RP wyjechał i nie wrócił, bo już nie miał do czego) pozwala na przyjazdy do Polski naukowców, choć nie tylko polskich, dla wzmocnienia potencjału naukowego polskich jednostek. Czy program okaże się sukcesem? Zobaczymy, jak zadziała w tym roku – Roku Kopernika.

Plaga profesoromanii

Plaga profesoromanii

Aleksander Fredro już w XIX wieku w „Zapiskach starucha” obwieszczał, że „nową plagę Bóg na nas zesłał: Profesoromanię”. Wtedy profesorów było tyle co kot napłakał, ale przenikliwy obserwator ówczesnego życia widział już plagę, jaką stanowi tytułomania.

Co więcej, jakże trafnie oceniał naturę profesorów: „Prędzej złodziej przyzna się, że ukradł, niż profesor, że głupstwo powiedział”. Taka postawa profesorów stanowi do dziś źródło wielu innych plag akademickich.

Profesor ma dociekać prawdy, ale błędy – rzecz oczywista – też im się zdarzają. Gdyby profesor do błędu się przyznał, nic by się nie stało. Prestiżu by nie stracił, a prawda miałaby szansę, aby zaistnieć w przestrzeni akademickiej (i nie tylko). Niestety wielu profesorów, podobnie jak w czasach Fredry, do błędów się nie przyznaje, a zwykle tępi tych, którzy błędy zauważają i działają na rzecz ich naprawy. Na ogół marny ich los. Tracą szanse na awans, na dalsze utrzymanie się na etatach. Ich osiągnięcia są unieważniane, a nawet z domeny akademickiej są usuwani.

Taki stan rzeczy powoduje, że wielu profesorów do śmierci funkcjonuje, mimo popełnianych błędów, jako nieprzeciętne znakomitości. Fakt, wyróżniają się wśród przeciętnych, bo naprawdę nieprzeciętni, nieobojętni na błędy profesorów, znikają z otoczenia, często w wyniku systematycznej organizacji ich niepowodzenia zawodowego.

Cały świat akademicki krąży zatem wokół profesorów i nawet ci z nich, którzy byli nieobojętni na dobra intelektualne innych, popełniali plagiaty, nadane im tytuły „pieszczą” dożywotnio, w aurze doskonałości.

Istna nadzwyczajna kasta akademicka, do której chyba wszyscy chcieliby należeć. Profesorowie stanowią punkt odniesienia do obliczania uposażeń innych akademików, od ich liczby zależy ranga uczelni w polskiej domenie akademickiej i dotacje budżetowe, choć w rankingach światowych nie ma to najmniejszego znaczenia i te nasze najlepsze uczelnie są słabo notowane, albo wcale. Widać nasza profesoromania jeszcze świata nie ogarnęła.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 18 stycznia 2023 r.

Moje podsumowanie obchodów 100. rocznicy odzyskania niepodległości na stronach Harvardu

Moje podsumowanie obchodów 100. rocznicy odzyskania niepodległości na stronach Harvardu

Zakończyły się kilkuletnie {2017-2022] obchody 100. rocznicy odzyskania niepodległości [https://www.prezydent.pl/aktualnosci/polityka-historyczna/100-rocznica-odzyskania-niepodleglosci-rp/aktualnosci/para-prezydencka-wziela-udzial-w-uroczystosci-polonia-rediviva,63007] choć droga Orawy, krainy niemal nieznanej i zapomnianej, do niepodległej Polski była dłuższa, bo dopiero 6 maja 1924 została podpisana została tzw. „umowa krakowska” („Protokoły Krakowskie”), czyli ostateczne porozumienie polsko-czeskie o przebiegu granicy państwowej na Orawie (było to ostatnie z uzgodnień granicznych odradzającej się Polski). Czteroletnie obchody 100. Rocznicy przyłączenia Orawy do Niepodległej Polski jeszcze się nie zakończyły https://orawa2024.pl/kalendarium/

Na okoliczność podsumowania obchodów 100. rocznicy odzyskania niepodległości chciałbym zwrócić i na mój przyczynek do tych obchodów, który dokumentowałem na kilku moich stronach internetowych i te moje dokumentacje zostały zauważone także na prestiżowym Uniwersytecie Harvarda.

Na stronach serwisu biblioteki uniwersytetu Harvarda [ Harvard Libraryhttps://library.harvard.edu/ ] można znaleźć kilka moich fotoreportaży [linki niżej] – ponad 150 zdjęć, związanych z obchodami 100. rocznicy odzyskania niepodległości. Ta moja działalność pro publico bono, jakoś nie znajduje zainteresowania polskich uczelni, podobnie jak moja osoba, w końcu autora wielu prac naukowych, wychowawcy wielu akademików, redaktora …….[https://blogjw.wordpress.com/autor/]. Przed stu laty mieliśmy drenaż polskich mózgów z zagranicy, obecnie od lat mamy drenaż polskich mózgów przez zagranicę lub domeny pozaakademickie. Jakoś tego problemu w tych obchodach nie uwzględniano, mimo moich propozycji https://wnet.fm/kurier/akademickie-szlaki-ku-niepodleglosci-w-jej-stulecie-po-30-latach-iii-rp-nasza-niepodleglosc-nie-jest-jeszcze-calkowita/

Dobrze, że pamięć od odzyskanej niepodległości jest przedmiotem zainteresowania zagranicznych uniwersytetów włączających do edukacji materiały tą pamięć dokumentujące.

Uważany za lewacki Uniwersytet Harvarda niejako promuje „nacjonalistyczne” wydarzenia, na których brak jest flag tęczowych a tylko flagi biało-czerwone. W czasie obchodów 100- lecia niepodległości na budynkach najstarszej polskiej uczelni zachowano natomiast parytet flagowy https://wnet.fm/kurier/co-oznaczal-dziwny-parytet-flagowy-na-budynkach-uniwersytetu-jagiellonskiego-podczas-obchodow-100-lecia-niepodleglosci/[biało-czerwona była słabo widoczna] a na innych nieraz powiewały flagi tęczowe.

Co więcej lewacki uniwersytet [ na ogół najwyżej lokowany w rankingach światowych ] respektuje własność intelektualną „ „maluczkich”i zasady Dekalogu [ VII nie kradnij], stąd moje fotoreportaże zostały umieszczone za porozumieniem stron [ bez gratyfikacji ze strony jednego z najbogatszych uniwersytetów świata, bo w końcu ja i tak jestem bogatszy] i odpowiednio opisane. [patrz niżej].

W domenie akademickiej kraju, który podobno stanowi redutę cywilizacji chrześcijańskiej [ opartej na Dekalogu], preferuje się natomiast tzw. XI przykazanie – nie bądź obojętny , w praktyce w wersji rozszerzonej – nie bądź obojętny na dobra innych i bez zezwolenia, czasem bez podania autora rekwiruje się własność intelektualną innych na swoje konta.[ https://blogjw.wordpress.com/2022/12/22/rzecz-o-wyznawaniu-xi-przykazania-rozwazania-na-okres-swiat-bozego-narodzenia-przeznaczone/]

Nie bez przyczyny moja książka na temat tzw. XI przykazania nie może u nas znaleźć wydawcy [ środowisko boi się ‚dekonspiracji’ ?]. Rzecz jasna, taki stan rzeczy dotyczy nie tylko uczelni, lecz i innych podmiotów życia publicznego w Polsce.

Antykultura unieważniania- cancel culture, która podobno przyszła z Zachodu, zrzucona niczym kiedyś stonka, jest u nas chyba bardziej rozpowszechniona niż na zgniłym Zachodzie. Rzecz jasna na stronach biblioteki Harvarda można znaleźć i moje pozycje naukowe ( wystarczy na wyszukiwarce zbiorów na stronie biblioteki wpisać moje imię i nazwisko) także te, które się ukazały bez wsparcia jakiejkolwiek instancji akademickiej, bez nakładów z kieszeni podatnika, także te stanowiące rezultat mojej naukowej działalności konspiracyjnej w III RP [ tak tak, konspiracja naukowa nie skończyła się po upadku PRL] o czym rzecz jasna biedni akademicy nie chcą słyszeć, pamiętać, heroicznie wdrażając w życie antykulturę unieważniania, tak historii, jak i osób. To tylko jakiś % tego co mogłem w domenie akademickiej zrobić ale w wolnej [podobno] Polsce nie ma zainteresowania taką działalnością [stąd deficyt dziesiątków, może setek publikacji naukowych o znaczeniu międzynarodowym, dziesiątki młodych ludzi nie wprowadzonych do domeny akademickiej, setek, tysięcy wykładów na aktualnym poziomie, które się nie odbyły …….. i to nie względu na kiepskie finanse uczelni! , z powodu niechęci do pracy akademickiej za kiepskie wynagrodzenie!

To decydenci domeny akademickiej są za to odpowiedzialni i jeszcze są za to gratyfikowani! To powtarzam, stąd się bierze drenaż polskich mózgów przez zagranicę i domeny pozaakademickie, gdy przed stu laty to Niepodległa Polska drenowała mózgi z zagranicy !

To trzeba podkreślać w podsumowaniu obchodów 100- lecia odzyskania niepodległości, mając nadzieję, że kiedyś dokona się porównania odzyskiwania niepodległości przed 100 laty po długim okresie rozbiorów z okresem odzyskiwania niepodległości po 1989 r. po kilkudziesięciu latach okupacji niemieckiej i sowieckiej, Takie porównania byłyby bardzo pouczające i powinny wejść do edukacji historycznej [HiT] , mimo że taka polityka pamięci nie pasuje do obecnego ‚postępu’.

w Harvard library

Independence March (Poland) Collection at the Harvard Library, Digital Images. Wieczorek, Józef | Polish Independence March, November 11, 2018.

Wieczorek, Józef [digital photographer]

2018 (creation) [57 images]

Details

Title

Independence March (Poland) Collection at the Harvard Library, Digital Images. Wieczorek, Józef | Polish Independence March, November 11, 2018.

Author / Creator

Wieczorek, Józef [digital photographer]

Variant title

constructed Title: Independence March (Poland) Collection at the Harvard Library, Digital Images. Wieczorek, Józef | Polish Independence March, November 11, 2018.

Publication info

Place of production: Cracow, Małopolskie, Poland

Description

Series of photographs depicting events that took place between October 31 and November 11, 2018, which marked the 100th anniversary of the liberation of Krakow from the partition powers. Event took place on Independence at Wawel, Droga Królewska, Plac Matejki and the Main Square in Krakow, Poland.

Materials/Techniques: born digital

Subjects

Poland 

Independence Day 

protest movements 

nationalism 

celebrations

Related information

Independence March (Poland) Collection at the Harvard Library

Copyright

These works are reproduced by Harvard Library under a Creative Commons (CC) – Non-Exclusive License for Non-Commercial Purposes. The works remain under copyright. It is the researcher’s responsibility to obtain permission from the copyright holder(s) prior to publishing, reproducing, or otherwise making any use of these images.

Creation Date

2018 (creation)

HOLLIS number

8001604220

Permalink

http://id.lib.harvard.edu/via/8001604220/catalog

Source

HVD – Images

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Independence March (Poland) Collection at the Harvard Library, Digital Images. Wieczorek, Józef | Exhibit: Independence. Around the Historical Thought of Józef Piłsudski. Polish Independence March, November 11, 2018.

Wieczorek, Józef [digital photographer]

2018 (creation) [4 images]

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Independence March (Poland) Collection at the Harvard Library, Digital Images. Wieczorek, Józef | Concert by the Słowianki Song and Dance Ensemble. Polish Independence March, November 11, 2018.

Wieczorek, Józef [digital photographer]

2018 (creation) [10 images]

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Independence March (Poland) Collection at the Harvard Library, Digital Images. Wieczorek, Józef | Exhibit: Fathers of Independence. Polish Independence March, November 11, 2018.

Wieczorek, Józef [digital photographer]

2018 (creation) [12 images]

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

5Independence March (Poland) Collection at the Harvard Library, Digital Images. Wieczorek, Józef | Spectacle of Pride and Joy. Polish Independence March, November 11, 2018.

Wieczorek, Józef [digital photographer]

2018 (creation) [44 images]

5

https://hollis.harvard.edu/primo-explore/fulldisplay?docid=HVD_VIA8001604224&context=L&vid=HVD2&lang=en_US&search_scope=default_scope&adaptor=Local%20Search%20Engine&query=any,contains,J%C3%B3zef%20Wieczorek&query=any,contains,J%C3%B3zef%20Wieczorek&offset=0,0

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

6

Independence March (Poland) Collection at the Harvard Library, Digital Images. Wieczorek, Józef | Exhibit: Scholars at the Service of the Idea of Independence. Polish Independence March, November 11, 2018.

Wieczorek, Józef [digital photographer]

2018 (creation) [8 images]

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

7

Independence March (Poland) Collection at the Harvard Library, Digital Images. Wieczorek, Józef | Fathers of Independence ceremony in Jordan Park in Krakow. Polish Independence March, November 11, 2018.

Wieczorek, Józef [digital photographer]

2018 (creation) [26 images]

Efekty wołania na akademickiej puszczy

Efekty wołania na akademickiej puszczy

Od lat ujawniam w przestrzeni publicznej patologie akademickie, wskazując na przyczyny słabości nauki uprawianej w Polsce. Wielokrotnie spotykam się z akceptacją moich argumentów, także przez osoby wysoko umieszczone w hierarchii akademickiej, z jednoczesną opinią, że to raczej wołanie na puszczy, niezbyt trafiające do adresatów, którzy nie chcą ich słuchać, a tym bardziej realizować.

Czyli co? Lepiej nie zakłócać błogostanu środowiska akademickiego i spokojnie, wygodnie patrzeć, jak następuje degradacja uniwersytetów? Faktem jest, że etatowi członkowie domeny akademickiej takich działań na ogół nie podejmują, wiedząc, że to może skończyć się wydaleniem z domeny, co wielu już spotkało. Domena jest odporna na takie zakłócenia i trzyma się heroicznie status quo, dążąc jedynie do zwiększania jej budżetu.

Pewne efekty mojej działalności jednak zauważyłem, choć na ogół spotykam się z unieważnianiem w ramach funkcjonującej w domenie cancel culture. Liczne teksty, postulaty, także książki i serwisy internetowe zwróciły jednak uwagę decydentów na destrukcyjne dla nauki znaczenie mobbingu akademickiego czy nepotyzmu. Podjęto działania. Inne pomijano milczeniem: o nienależytym dostępie do informacji publicznej, standardach rekrutacji i awansowania pracowników naukowych, realizacji projektów badawczych, nierespektowaniu praw pracowniczych… Niektóre co prawda były uwzględniane, ale przekształcane w kierunku odwrotnym do postulowanego, jak na przykład rzecznika praw akademickich skierowanego na prawa odmiennie zorientowanych seksualnie, z pomijaniem praw odmiennie zorientowanych intelektualnie i moralnie.

Część tych problemów była podnoszona w ramach zorganizowanego przeze mnie Niezależnego Forum Akademickiego, w którym – o dziwo – istotną rolę odgrywali naukowcy z polskiej diaspory akademickiej, z różnych stron świata (Europa Zachodnia, USA, Japonia, Australia). Im bardziej zależało na naprawie polskiej domeny akademickiej, do której mogliby wracać, ale w obecnym stanie nie miałoby to sensu.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 11 stycznia 2023 r.

O minionym roku

O minionym roku

W minionym roku uczelnie wróciły do bliskich kontaktów, tak w zespołach badawczych, jak i ze studentami. Nauka zdalna chyba się jednak tak spodobała akademikom, że pod koniec roku pojawiły się pomysły powrotu do takiego trybu, mimo odejścia pandemii. Nasze społeczności akademickie raczej źle się czują we wspólnotach.

Uniwersytety przestały być wspólnotami nauczających i nauczanych poszukujących razem prawdy, praca zaś i nauka zdalna chronią przed powszechnym na uczelniach mobbingiem, a w każdym razie zmniejszają jego natężenie. Lepiej się zatem trzymać z dala, aby jakoś przetrwać do następnego roku.

Wprowadzanie polityki równościowej na uczelniach natrafiało na spore trudności, bo wyrównanie 56 płci to jednak nie lada problem. Ograniczano się do prac wyrównawczych nad odmiennie zorientowanymi seksualnie, zaniechawszy odmiennie zorientowanych moralnie i intelektualnie. Ci zostali pozostawieni sami sobie.

Miniony rok upłynął pod znakiem swoistych sukcesów polskich uczelni, które w rankingach światowych dorównały do uczelni biedniejszych od nas krajów Afryki i Azji (Namibii, Etiopii, Bangladeszu…). Te osiągnięcia uznano za nieprzeciętne, mimo że są one poniżej przeciętnej europejskiej.

„Sukcesy” rozdmuchane przez media, z zadowoleniem przyjęte przez akademików, spowodowały natężenie roszczeń nieprzeciętnych wypłat z kieszeni przeciętnych podatników. Za punkt odniesienia dla finansowania w domenie akademickiej przyjęto pensje profesorów, jako najbardziej nieprzeciętnych, co wyraża się choćby tym, że inaczej niż przeciętni akademicy, nawet jeśli popełniali plagiaty, nic im nie grozi i tytuły nadane przez prezydenta RP mogą „pieścić” dożywotnio. Posłowie PiS pracują jednak nad tym, aby w nowym roku to się zmieniło i takim „zręcznościowym” profesorom grozi utrata dominacji nad „nieudacznikami”.

Jest też możliwe, że w nowym roku niekonstytucyjna do tej pory Polska Akademia Nauk (która nie znalazła się w Konstytucji dla nauki!) znajdzie swoje ustawowe miejsce w domenie akademickiej.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 2 stycznia 2023 r.

Alfabet akademicki 2022 do korzystania z Elementarzem – niezbędnikiem akademickim na rok 2023 r.

Alfabet akademicki 2022 do korzystania z Elementarzem – niezbędnikiem akademickim na rok 2023 r.

Akademia i to nauk – PAN okazała się niekonstytucyjną, bo nie zmieściła się w ramach Konstytucji dla Nauki [sic!] ale na czele PAN stanął nowy prezes, który  „kurczy się wewnętrznie”,  gdy ktoś zwraca się do niego „per” profesor. Może jak się rozkurczy to i PAN postawi na nogi i włączy do konstytucji.

Bangladesz  znany z tego, że jest jednym z najbiedniejszych państw Azji i najmniej rozwiniętych państw świata . 57% ludności to analfabeci, ale tylko najlepsze polskie uniwersytety mogą się równać z uczelniami Bangladeszu.[ QS World University Rankings 2022]  Taki jest sukces powszechnej na naszych uczelniach polityki równości.

Cancel culture, czyli antykultura unieważniania, wymazywania, kasowania z wielkim sukcesem wdrażana w życie polskich uczelni w stanie upadłości, zagrożonych wymazaniem z domeny akademickiej    

Debata – istota uniwersytetów, realizowana obecnie w wersji wsobnej, aby nikt nie wyrażał odmiennej opinii od tej wyznawanej przez profesora

Elementarz kiedyś pomoc w poznawaniu literek, nauce czytania i pisania. Obecnie popyt na książkę Falskiego zaspokajają księgarnie akademickie, co wskazuje na postęp edukacyjny jakiego zaznaliśmy w ostatnich dekadach.,  

Finanse tak zaprzątają głowy akademików, że nic więcej się w nich nie mieści. Argumentują, że skoro są nieprzeciętni (wg własnej opinii) , winni być finansowani nieprzeciętnie (z kieszeni przeciętnego obywatela)

Gowin, kiedyś minister nauki, twórca niekonstytucyjnej konstytucji dla uczelni na drodze do osiągnięcia poziomu Bangladeszu,

Hartman – twórca etyki akademickiej życia codziennego, który zastąpił w roli wykładowcy etyki Karola Wojtyłę a nawet największym umysłom akademickim do głowy nie przychodzi, aby go przenieść w stan nieszkodliwości. Takie mają głowy i taką etykę.  

Idioci są też wśród profesorów, o czym na ogół wiadomo, ale mało kto wie, że idiotów jest więcej wśród profesorów niż wśród taksówkarzy, choć to oczywiste. Taksówkarz idiota, albo się zabije albo straci prawo jazdy, a profesor nawet za największe idiotyzmy czy przestępstwa nie zostaje pozbawiony profesury.

Jawność poczynań akademików, ciał akademickich, jest jawnie niejawna, bo jest się czego wstydzić.

Katedra, kiedyś ważny mebel akademicki, uznany za relikt wstecznictwa akademickiego, zastępowany przez dr[h]abinę akademicką, której trzeba podpiłowywać szczeble, aby inni czasem się nie wspięli na jej szczyt

Lockdown akademicki – stosowane ochoczo utrzymywanie dystansu do pospólstwa akademickiego, niezbędne dla utrzymania wyimaginowanego autorytetu

Łuczywo używane do oświetlenia izb wiejskich w Polsce do końca XIX wieku, a w XXI wieku do oświetlania izb akademickich w stanie kryzysu energetycznego spowodowanego przez akademików heroicznie walczących z klimatem

Migracje akademickie z Polski na Zachód i do Polski ze Wschodu dla osiągnięcia wzrostu umiędzynarodowienia nauki w stanie kryzysu cywilizacyjnego

Nonkonformizm – tępiona od lat postawa niepoprawnych akademików stanowiąca śmiertelne zagrożenie dla akademickiego establishmentu

Odmienne orientacje seksualne chronione dla zapewnienia różnorodności przez działy bezpieczeństwa na uczelniach, które są negatywnie ustosunkowane do odmiennie zorientowanych moralnie czy intelektualnie, naruszających równość akademików

Plagi akademickie, które spadły na uczelnie, wtłaczają je w bagienne podłoże

Rankingi uczelni pokazują, że filary naszych uczelni są źle posadowione. Równanie do uczelni Namibii, Etiopii, Kolumbii to nie jest powód od dumy, lecz do zadumy

Sitwy akademickie trzymają się mocno i żaden kryzys ich nie osłabia. Sami się rekrutują, oceniają, nagradzają, awansują i innym nic do tego. Inni mają na nich jeno płacić i podziwiać.

Trąd akademicki, nieleczony nie tylko degraduje pałac nauki, ale wydostał się z pałacu i niszczy tkankę społeczną. Nad szczepionkami na trąd akademicki nikt nie pracuje.

Uwiąd akademicki -stopniowy zanik wspólnoty akademickiej i obniżenie się sprawności działania środowiska akademickiego, wskutek przewlekłych, nieleczonych chorób toczących tak populację pozornie nauczających, jak i pozornie nauczanych

Wulgaryzmy – kiedyś mowa meneli, dziś standardy braci studenckiej i profesorskiej powracających do relacji mistrz – uczeń, tym razem na menelskiej platformie.

You Tube platforma dla filmów, dzięki czemu można się przekonać o braku zainteresowania debatami wsobnymi akademików, ale i o aktywności na rzecz poznania prawdziwego oblicza domeny akademickiej kasowanych z tej domeny

Zima pora roku w dobie globalnego ocieplenia budząca obawy i zatrwożenie właścicieli koniecznych do ogrzania nieruchomości akademickich

Sprawozdanie z działalności pro publico bono w roku 2022

Z Życzeniami przejścia przez nowy rok w postawie wyprostowanej działając pro publico bono w obronie zagrożonej naszej cywilizacji.

Sprawozdanie z działalności pro publico bono w roku 2022

W 2022 r nadal prowadziłem działalność pro publico bono –

”Nie dla zysku ani sławy,

ale dla Ojczyzny sprawy”

W wyniku tej działalności wzrosła ilość wytworzonych przez mnie materiałów, tak w domenie akademickiej, jak i patriotycznej.

Dokumentalistyka –

Nadal prowadziłem

Kanał You Tube – Józef Wieczorek TV – ok. 200 wideo w 2022 r.

3,5 tys, subskrybentów

Ponadto:

Blog akademickiego nonkonformisty

https://blogjw.wordpress.com/

ok.75 nowych tekstów w 2022 r. (głównie moje felietony z tygodnika Gazeta Polska, eseje z Kuriera WNET, Nowe Państwo i Arcana)

i jeszcze kilka stron w domenie akademickiej:

NIEZALEŻNE FORUM AKADEMICKIE ( ogłoszenia)

http://www.nfa.pl/

LUSTRACJA I WERYFIKACJA NAUKOWCÓW PRL

http://lustronauki.wordpress.com/

ETYKA I PATOLOGIE POLSKIEGO ŚRODOWISKA AKADEMICKIEGO

http://nfaetyka.wordpress.com/

MEDIA POD LUPĄ NFA

http://nfajw.wordpress.com/

NIEZALEŻNE FORUM AKADEMICKIE – SPRAWY LUDZI NAUKI

http://nfapat.wordpress.com/

MOBBING AKADEMICKI – MEDIATOR AKADEMICKI

http://nfamob.wordpress.com/

Archiwum NFA

https://nfawww.wordpress.com/

oraz w domenie patriotycznej (głównie fotoreportaże –ponad 100 w 2022 r.)

FOTO AMICUS w Krakowie (i nie tylko)

https://fotoamicus.photo.blog/

Niezłomnym ku Niepodległości (2) Tym, którzy walczyli aby Polska była Polską  -https://niezlomnym.photo.blog/

Życie duchowe i religijne w Krakowie (i nie tylko)

https://krzyz.wordpress.com/

Nadal dostępne są w sieci strony archiwalne:

Niezłomnym ku Niepodległości. Tym, którzy walczyli, aby Polska była Polską

https://niezlomnym.wordpress.com/

Foto- Kronika Krakowa:

Józef Wieczorek w Krakowie ( i nie tylko) w 2019 r.

https://jwfotowideo.wordpress.com/

Józef Wieczorek w Krakowie (i nie tylko) w 2018

https://wkrakowie2018.wordpress.com/

Józef Wieczorek w Krakowie (i nie tylko) w 2017
https://wkrakowie2017.wordpress.com/

Józef Wieczorek w Krakowie (i nie tylko) w 2016
https://wkrakowie2016.wordpress.com/

Józef Wieczorek w Krakowie (i nie tylko) w 2015
https://wkrakowie2015.wordpress.com/

Józef Wieczorek w Krakowie (i nie tylko) w 2014
http://wkrakowie2014.wordpress.com/
http://wkrakowie2014cd.wordpress.com/

Józef Wieczorek – W Krakowie (i nie tylko) w 2013 roku
http://wkrakowie2013.wordpress.com/

W Krakowie (i nie tylko) rok 2012/2013
http://wkrakowie2012cd.wordpress.com/

W Krakowie ( i nie tylko) w 2012 r.
http://wkrakowie2012.wordpress.com

W Krakowie (i nie tylko)
http://wkrakowie.wordpress.com/

W Krakowie i okolicach
http://krakjw.wordpress.com/

Krakowianie solidarni z Gruzją

Reakcja krakowian na łamanie praw człowieka w Gruzji

Wielki Jubileusz Uniwersytetu Jagiellońskiego -W trosce o Uniwersytet i prawdę oraz pamięć współczesnych i potomnych

https://jubileusz650uj.wordpress.com/

Żołnierze Niezłomni w Parku Jordana w Krakowie

Pomniki „Żołnierzy Wyklętych” w systemie komunistycznym,

uhonorowanych w Galerii Wielkich Polaków XX wieku

http://niezlomniwparkujordana.wordpress.com/

Wojtek z Armii Andersa w krakowskim Parku Jordana

http://pomnikwojtek.wordpress.com/

Ponadto moje materiały zamieszczane są 

w wielu innych serwisach internetowych

blogmedia.24

http://blogmedia24.pl/blog/1196

salon24

http://jwieczorek.salon24.pl/

blogpress

http://blogpress.pl/blog/4146

Legion św. Ekspedyta

http://www.ekspedyt.org/

Nieopoprawni.pl

http://niepoprawni.pl/

Presmania.pl

http://pressmania.pl/

trybunalscy.pl

http://www.trybunalscy.pl/

ABC NIEPODLEGŁOŚĆ

abcniepodleglosc.pl

Ponadto:

Profil na Facebooku

https://www.facebook.com/jozef.wieczorek

i Twitter

W sumie materiały odwiedzane były – do tej pory – wiele milionów razy, choć pełnej statystyki nie mam.

Wsparcie

Co prawda dostęp do materiałów jest bezpłatny, ale tych, którzy je wytwarzają jednak to kosztuje, i to sporo. Samo utrzymanie linii produkcyjnej (wytworzenie materiałów i aby to co wytworzone zostało ujawnione i rozpowszechnione) to kilka tysięcy złotych rocznie a nakład czasu przekracza zatrudnienie etatowe (zapewne nie jednego człowieka).

Niestety wsparcia nie mam [w ciągu tego wieku może 1-2% materiałów zamieszczonych w sieci miało jakąś gratyfikację]. Taka jest solidarność.

Wydane książki w 2022 r.

Plagi akademickie

Trąd w Pałacu Nauki

[Ku jakiej cywilizacji zmierza świat akademicki]

Spotkań autorskich brak, dyskusji, krytyki merytorycznej – także. Upublicznione wywiady na temat książęk – w Poznaniu (Radio Poznań) i Warszawie (TV Republika). W Krakowie brak zainteresowania, a raczej bojkot, choć tematyka dotycząca spraw fundamentalnych w domenie akademickiej i fundamentów formowania elit, których zanik jest widoczny. Nie walczono z trądem, który zidentyfikowałem przed laty, tylko ze mną, więc trąd pozostał a nawet wydostał się poza Pałac Nauki.

Współpraca

W 2022 r. stale współpracowałem z Kurierem WNET (comiesięczne teksty) i tygodnikiem Gazeta Polska (cotygodniowe felietony) oraz tygodnikiem Niedziela (okazjonalnie zdjęcia), Pojedyncze teksty były publikowane w periodykach: Nowe Państwo i Arcana

Solidarne przemilczenie

Mijający rok 2022 był jednocześnie 35 rokiem od wypędzenia mnie z Uniwersytetu Jagiellońskiego, jak się okazuje dożywotniego, co skutkowało luką co najmniej kilkudziesięciu dobrych naukowców, których zapewne bym wprowadził do domeny akademickiej [kilku – rozpoznawalnych międzynarodowo – wprowadziłem w czasach jaruzelskich jako młody człowiek, jakoś tak na drodze do wypędzenia z oskarżenia o negatywny wpływ na młodzież akademicką przez anonimową do dnia dzisiejszego komisję!]. Nie odbyło się kilka tysięcy moich wykładów na poziomie [rocznie prowadziłem ok. 200 godz. wykładów na bazie zagranicznej, aktualnej literatury, czego pobierający pensje profesorskie nie byli w stanie robić, a ponadto seminaria, kursy terenowe …… ].Nie powstało co najmniej kilkadziesiąt a może kilkaset prac naukowych o znaczeniu międzynarodowym.

Takich domena akademicka [i nie tylko] III RP, w której uniwersytety abdykowały z poszukiwania prawdy realizując się w zakresie poszukiwania odmienności seksualnych, nie potrzebuje i nikogo to nie obchodzi.

W III RP nie miałem ani jednego wykładu, choć moje cieszyły się większym zainteresowaniem niż wykłady „profesorów” (o ile były). W III nie wprowadziłem żadnego studenta do domeny akademickiej, bo zastosowano w tej materii skuteczny lockdown!

Rektorzy okłamują społeczeństwo, że nikt nie chce pracować na uczelniach, że uciekają ze względów finansowych, ale tych, którzy chcieli i chcą pracować ze względów ideowych, z pasji naukowej i edukacyjnej, bez względu na finanse (lub ich brak) jak eliminowali, tak i eliminują z domeny akademickiej i wymazują z pamięci, z zakłamanych historii akademickich. Faktem jest, że stanowiłem i stanowię nadal zagrożenie dla „uniwersytetów” w stanie upadłości, które po moim wypędzeniu miały się wreszcie swobodnie rozwijać [UJ] a „rozwinęły się do poziomu Bangladeszu, Namibii, Etiopii …(jak wskazują rankingi światowe, z czego rektorzy, i nie tylko, są bardzo zadowoleni) .

A ważna przyczyna takiego „rozwoju”  – tępienie nonkonformizmu naukowego i krytycznego myślenia, które budzą trwogę wśród akademickich Herodów i im poddanych.

Rok 2022 to jednocześnie 37 rok wprowadzenia mnie na ścieżkę dyscyplinarną na UJ, z której do tej pory nie zostałem sprowadzony i nikogo to nie interesuje (także opozycjonistów – wobec prawdy ?!). Cicho sza.

Wobec antykultury unieważniania

[cancel culture]

Antykultura unieważniania/wymazywania/kasowania [cancel culture] odnosi wielkie sukcesy w domenie akademickiej [i nie tylko] i dotyczy w niemałym stopniu działających pro publico bono.

Moim zdaniem, bez solidarnego przeciwstawiania się tej antykulturze, marszowi lewactwa przez instytucje, w tym uniwersytety, które po tzw. transformacji otworzyły się szeroko na ten marsz, nasza cywilizacja łacińska nie ma szans na przetrwanie.

Wielu uważa, że ta moja działalność nie ma sensu, że to walenie głową w mur, wolanie na puszczy, którego nikt nie słyszy a nawet słyszeć nie chce. W części to prawda, ale prawdą jest, że podobne są reakcje na Dekalog, któremu poświęcono w ciągu tysięcy już lat gigantyczną ilość tekstów (także stron www), książek, a i tak ludzie się zabijają, kradną ….. i zmian na lepsze nie widać, więc wielu woli wyznawać 11 przykazanie (nie bądź obojętny), które jest bardziej przyjazne, stąd nie są obojętni [i]na dobra innych, w tym i moje.

A ja nie jestem obojętny na wyznawców XI przykazania, w takiej rozszerzonej wersji, po odrzuceniu Dekalogu i uważam, że taka droga jest właściwa i czekam na wsparcie oraz wydanie kolejnej książki

XI przykazanie?

Przestroga przed obojętnością nieobojętnych

mieszczącej się ramach cywilizacji chrześcijańskiej zagrożonej upadkiem.

Niestety, stan polskiego społeczeństwa, a akademickiego w szczególności, w roku 2022, jak i w latach ubiegłych, nie pozwala na optymizm co do możliwości obrony naszej cywilizacji. Chciałbym się mylić.

Józef Wieczorek

Na koniec roku 2022


 

Akademicka przewodnia siła narodu

Akademicka przewodnia siła narodu

Ulice 15 grudnia do dziś sławią powstanie PZPR, przewodniej – przez ponad 40 lat – siły narodu, której sztandary co prawda wyprowadzono u zarania III RP, ale przewodnicy nadal funkcjonują w życiu publicznym Polski, choć biuro polityczne PZPR niejako przeniosło się do Brukseli.

Wśród przewodników wysokiego szczebla, także brukselskiego, jest wielu akademików, choć – o dziwo – istnienie PZPR na ogół nie zostało nawet zauważone w historiach polskich uczelni. I ten stan rzeczy niemal nikogo nie dziwi. Nic bez nakazania/poparcia/przyzwolenia przewodniej siły narodu nie mogło w PRL funkcjonować. I na uczelniach obowiązywała nomenklatura partyjna, kształtując oblicza naszych uczelni – zarówno kadr, jak i absolwentów.

I ukształtowała w taki sposób, na tak długo, że nikt dziś nawet się nie zastanawia, skąd wzięły się obecne kadry akademickie. Na pytania: ile uczelnia potrzebuje pieniędzy, aby zidentyfikowała istnienie PZPR w swej historii, nie dostałem nigdy odpowiedzi. Nie można wykluczyć, że i przeznaczenie na taki projekt badawczy całego naszego budżetu nie byłoby wystarczające. Cel taki nie zostałby osiągnięty, bo chodzi przecież o unieważnienie istnienia i sposobów działania, formatowania domeny akademickiej (i nie tylko) przez PZPR, aby niewygodna dla beneficjentów prawda nie wyszła na wierzch.

Ta kosztowna polityka cancel culture chyba jest jedną z przyczyn ubóstwa uczelni – tak materialnego, jak i duchowego. Naukowcy wprowadzają do historii fałszywe informacje – chyba dla dezorientacji społeczeństwa – o spektakularnym upadku PZPR na uczelniach pod koniec PRL. Czyli co? Polityczne czystki pod koniec epoki jaruzelskiej przeprowadzały bezpartyjne władze uczelni? Podziemna jeszcze Solidarność?

O prześladowaniach partyjniaków, i to także w latach stanu wojennego (też nierozpoznawanego w historiach uczelni), sam słyszałem i do takich prześladowców mnie zaliczano – jeszcze w III RP! I dopiero po usunięciu „prześladowców” uczelnie mogły się rozwinąć do poziomu Bangladeszu, Namibii czy Etiopii.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 21 grudnia 2022 r.

Rzecz o wyznawaniu XI przykazania – rozważania na okres Świąt Bożego Narodzenia przeznaczone

Nieobojętni

Rzecz o wyznawaniu XI przykazania

 rozważania na okres Świąt Bożego Narodzenia

 i początek nowego roku przeznaczone

Szeroki, entuzjastyczny wręcz odbiór wprowadzanego do obiegu publicznego tzw. XI przykazania „nie bądź obojętny”, spopularyzowanego przez wypowiedź Mariana Turskiego w Oświęcimiu 27 stycznia 2020 r. [KW 69/2020], skłania do refleksji.

Warto zwrócić uwagę na karierę tego przykazania wśród elit, także akademickich, które niezbyt pozytywnie, a częściej wrogo, odnoszą się do wartości Dekalogu. Władze akademickie i niemała część środowiska wspierały „Strajk Kobiet” i manifestacje przeciwko ochronie życia, wyrażając tym samym niezgodę na przestrzeganie V przykazania. Podobnie jest z przykazaniem VII.

XI przykazanie wśród akademików

O tym, jak atrakcyjne jest w środowisku akademickim XI przykazanie w relacji do nielubianego przykazania VII, świadczy plaga plagiatów, z jaką mamy do czynienia od lat. Akademicy nie są obojętni na to, co zrobili inni, i rekwirują ich osiągnięcia na swoje konto, w całości lub w części. Tak się dzieje wśród studentów, co jest powszechnie znane i z czym próbuje się walczyć poprzez programy antyplagiatowe, ale także na poziomach wyższych i nawet najwyższych, tj. profesorskich, a nawet gremiów (Rada Doskonałości Naukowej) decydujących, kto może, a kto nie może być posiadaczem tytułu profesorskiego.

Plaga plagiatów opanowała tę domenę już dawno, ale skutecznych szczepionek na tę „pandemię” do tej pory nie wynaleziono. Walczy się z plagiatami na poziomie studenckim, ale im szczebel wyższy, tym walka słabsza, a jak ktoś osiągnął szczyty hierarchii akademickiej, w praktyce jest nietykalny. Profesorowie nie zamierzają się tłumaczyć, dlaczego przywłaszczają cudzą własność intelektualną. No cóż, jako wyznawcy wysoko cenionego XI przykazania po prostu nie są obojętni na dobra innych. Ale okres obojętności na przestępstwa profesorów – nadzwyczajnej kasty akademickiej – chyba się kończy, gdyż sejm pracuje nad taką zmianą ustawy, aby nawet profesorom-plagiatorom można było odebrać tytuł nadawany przez prezydenta RP.

 To optymistyczne, że w społeczeństwie, w którym tytuły traktowane są niczym świętość, niektórym posłom przychodzi do głowy możliwość pozbawienia tytułów, jeśli pochodzą one z poczynań przestępczych. Profesorowie, nawet z kręgu wyznającego Dekalog, nie zawsze brali pod uwagę taką możliwość. Tak wielka jest bowiem solidarność korporacyjna nadzwyczajnej kasty akademickiej.

Uczciwość w tych gremiach schodzi na dalszy plan, niezależnie od wyznawanych oficjalnie wartości. Oby taka ustawa weszła w życie! To najwyższy już czas.

Na ogół słyszy się, że nasza cywilizacja łacińska jest zagrożona, a fala destrukcji idzie ze zgniłego Zachodu. Warto jednak zauważyć, że poziom nieuczciwości, przynajmniej w domenie akademickiej, jest u nas – na terenie zwanym redutą cywilizacji łacińskiej – wyższy niż na zgniłym Zachodzie. Na uczelniach obowiązuje polityka równościowa i wyznawcy XI przykazania, można rzec akademicy zręcznościowi, wyrównują swoje niedobory kosztem innych i nie widzą w  tym nic niewłaściwego.

Większość akademicka takie standardy aprobuje, aby nie tracić szans na karierę. Generalnie wyznawcy i wprowadzający w życie XI przykazanie po odrzuceniu Dekalogu mają większe szanse na sukces, a wyznawcy VII przykazania nie tylko mają na swoim koncie mniej dóbr (z których są okradani), ale często doznają wykluczenia. Szczególnie wtedy, gdy ujawniają plagiaty. Nikt nie widzi powodu do solidaryzowania się z takimi odmieńcami.

Oto stan naszego środowiska akademickiego (i nie tylko) po dezintegracji Solidarności i oczyszczeniu uczelni z elementu zbyt przywiązanego do wartości Dekalogu.

„Nic niewarte” dobra

Wartość dóbr mrocznego nieraz pożądania, rekwirowanych na swoje konto przez „nieobojętnych”, nader często podlega deprecjacji. Skoro np. dobra te zostały umieszczone w przestrzeni publicznej, i to za darmo, to przecież nic nie są warte i można je przywłaszczać, nawet bez podania źródła. To jest problem cywilizacyjny.

Komunizm nie respektował własności prywatnej, a intelektualnej w szczególności, stąd ci, którzy z sukcesem przeszli czasy komunistyczne, często znakomicie sobie przyswoili standardy tego systemu. Nie są one zgodne z cywilizacją łacińską, ale ta słabnie, jest zagrożona upadkiem. Tylko najbardziej „zacofani” nie zdołali przyswoić sobie bardziej postępowych reguł i spychani są na margines, także w domenie akademickiej, która winna tworzyć fundamenty cywilizacyjne.

W praktyce antyplagiatowej banalizuje się skalę przestępstwa. Oblicza się, jaki procent jakiegoś dzieła został samowładnie „zapożyczony”, nie bacząc na to, że kilkuzdaniowy nawet plagiat może mieć większe znaczenie merytoryczne niż kradzież całej, mało wartościowej naukowo pracy. Ale kto by za takie drobiazgi kogokolwiek penalizował, a chociażby pouczał.

Jeszcze wyraźniej te sprawy widać w nierespektowaniu własności i wartości zdjęć, czy nawet filmów. Skoro niemal wszyscy obecnie zdjęcia robią i często umieszczają w przestrzeni publicznej, traktuje się je jak dobro publiczne bez właściciela, bez autora i się je rekwiruje (bez pytania o zgodę na wykorzystanie) dla podniesienia wartości swoich dzieł.

 Co prawda jest to występek przeciwko VII przykazaniu, ale nawet wyznawcy Dekalogu nieraz nic sobie z tego nie robią, a wyznający XI przykazanie często posługują się argumentem, że je realizują, bo nie są obojętni i autorzy winni być zadowoleni, a nawet im wdzięczni. To pokazuje, jak nisko upadła nasza cywilizacja. Zniesienie własności postulowali instalatorzy komunizmu i w niemałym stopniu im się to udało. Zacierają się zatem granice cywilizacyjne.

 Ciekawe, jak opisałby to Feliks Koneczny. Przecież podobno nie można być cywilizowanym na dwa sposoby.

Nieobojętni niczym Herod

Przed ponad dwoma tysiącami lat, u zarania cywilizacji chrześcijańskiej, nieobojętny na wieści o przyjściu na świat założyciela tej cywilizacji król Herod wysłał swych siepaczy, aby dokonali rzezi niewiniątek, z nadzieją, że zgładzi nowo narodzonego Jezusa. To mu się nie udało, ale nie można mu zarzucić, że był obojętny na zagrożenie dla swego panowania, z łaski Rzymu króla Judei. Przykładów takiej nieobojętności w historii ludzkości jest co niemiara.

W najnowszych czasach w noce grudniowe zwykle wspominamy przykład nieobojętności ze strony komunistycznej władzy na rodzenie się wolności polskiego narodu. Wcieliwszy się w Heroda, czerwony „ślepowron”, przerażony podważaniem zdobyczy najlepszego dla ludzkości systemu, propagowanego także przez lansującego XI przykazanie Mariana Turskiego, wysłał swoich siepaczy w grudniowe i pogrudniowe dni przez 40 laty, aby buntowników Solidarności eliminowali czy to z życia doczesnego, czy z działania na rzecz likwidacji komunizmu.

Koszty tych zabiegów były znaczne, rujnowały kraj, a trwoga nie ustępowała. Uznano w końcu, że lepiej będzie się transformować, dokonując kaptażu części antykomunistów mniej przywiązanych do Dekalogu i eliminując tych, którzy w tej operacji mogliby przeszkadzać. W elitotwórczej domenie akademickiej zweryfikowano negatywnie wpływających na młodzież akademicką – przyszłość narodu. Na Gwiazdkę, przed trzydziestu kilku już laty, dostali – niejako w prezencie – postanowienie o unieważnieniu ich akademickiego jestestwa, o wypędzeniu, nieraz dożywotnim. Stanowili bowiem zagrożenie dla „etyki” socjalistycznej, z pietyzmem wprowadzanej przez lata przez wyznających XI przykazanie, jeszcze wówczas tak wyraźnie w przestrzeni publicznej nie sformułowane, ale przecież przestrzegane.

W czasach internetu w cyberprzestrzeni ujawnili się jednak niektórzy z tych, których z systemu wyklęto, ale głów nie zdołano im ściąć. Wolna myśl akademicka miała zatem szanse na zaistnienie, a nawet rozpowszechnienie, większe niż w czasach komuny. Herodowie jednak nadal istnieli, i  to nawet u władzy.

 Gdy przed niemal dwudziestu już laty ogłosiłem samowładnie rodzenie się niezależnej od akademickich Herodów wolnej myśli w postaci Niezależnego Forum Akademickiego, spowodowałem tym aktem inscenizację jasełek, popularnych raczej wśród tradycyjnego ludu, ale – o dziwo – nieobcych także postępowym akademikom. Nie zorganizowano spektaklu ulicznego, gdyż na scenę dla jasełek swoje łamy udostępniła postępowa i ceniona przez akademików GazWyb. W rolę Heroda wcielił się sam rektor z gronostajem największej polskiej uczelni – Uniwersytetu Warszawskiego, a wspierali go przystrojeni w togi i birety senatorzy najstarszej polskiej wszechnicy.

Jasełka nie były całkiem udane, głowy mi nie ścięto, a wymiar sprawiedliwości nawet oznajmił, że nie musi mnie bronić, bo mam swoją stronę internetową, więc sam mogę sobie dać radę. Widać nie był obojętny na moje działania i docenił ich wiarygodność. Był to czas, gdy nadredaktor GazWyb ciągał po sądach swoich kolegów z niepostępowych gazet i sądy go broniły, bo widać uznały, że chociaż miał do dyspozycji największą gazetę i portal internetowy, to jednak nie dałby sobie rady. Uznałem się więc za zaszczyconego przez wymiar sprawiedliwości. Nadal moje działania nie są obojętne dla beneficjentów herodowych czystek akademickich i nieraz – i to także ci najwięksi – na swoje konta rekwirują to, co ja – znany nieudacznik – w domenie publicznie objawię, a jednocześnie stosują antykulturę unieważniania autora przywłaszczanych dóbr. Protestów ze strony tzw. naszych nie ma. Solidarność jakby przeszła w stan niebytu po akcjach Herodów.

Tym, którzy uważają się za obrońców cywilizacji chrześcijańskiej, należałoby na nowy rok życzyć większej refleksji i  rezygnacji ze wspierania XI przykazania i jego propagatorów, a wyznawcom XI przykazania, aby nie unieważniali wyznawców Dekalogu, bo upadek cywilizacji chrześcijańskiej niczego dobrego nie zapowiada, także dla nich.

Postępowi profesorowie chcą zastąpić WRONę

Postępowi profesorowie chcą zastąpić WRONę

Mamy już 41. rocznicę powołania Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, funkcjonującej od nocy 12/13 grudnia 1981 do 21 lipca 1983 roku jako zorganizowana grupa przestępcza o charakterze zbrojnym, która miała ocalić zbrodniczy system komunistyczny. Oprócz mordów na stawiających opór społeczny przed takim ocaleniem WRONa prowadziła infiltrację i dezintegrację, by stłumić wszelką potencjalną aktywność opozycji. Częściowo, a nawet znacznie to się WRONie udało, a sama WRONa po jej formalnym rozwiązaniu, nawet po upadku PRL, całkiem nie zdechła, jak oczekiwaliśmy. Jej szef (Wojciech Jaruzelski) został nawet prezydentem Polski po transformacji przygotowanej przez innego prominentnego jej członka, Czesława Kiszczaka, który miał nawet być premierem Polski.

Opozycja solidarnościowa zapowiadała, że „Orła wrona nie pokona”. Ale do dziś Sąd Najwyższy wydaje wyroki w salach pod „zieloną wroną” (artystyczne przeobrażenie godła Polski), dominującą nad Orłem Białym – konstytucyjnym Godłem Polski, które zawisło na salach SN dopiero od roku 2017, po interwencjach, sądzonych i skazywanych także w III RP, przeciwników jaruzelskiej junty!

Jakoś sędziom SN, profesorom-konstytucjonalistom, nie mówiąc o obrońcach konstytucji z KOD, to symboliczne naruszanie Konstytucji nie przeszkadzało i nie przeszkadza. Co więcej, przedstawiciele naukowego zaplecza sił demokratycznych, postępowych, domagają się, aby w III RP iść drogą wyznaczoną przez WRONę i zdelegalizować partię mającą poparcie 1/3 narodu, tak jak to zrobiła WRONa delegalizująca liczącą niemal 1/3 narodu Solidarność.

Rzecz jasna, nawołują do wykorzystania metod sprawdzonych w stanie wojennym przez WRONę, czyli infiltrację i dezintegrację całej prorządowej części społeczeństwa. Jak to się robi, to raczej ci postępowi profesorowie wiedzą, gdyż domena akademicka już została przefiltrowana i zdezintegrowana przez siły WRONy, przy aktywnym współudziale etatowych kadr akademickich, znajdujących się na drodze do kolejnych akademickich awansów.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 14 grudnia 2022 r.

Endemiczny anachronizm domeny akademickiej

Endemiczny anachronizm domeny akademickiej

Niedawno na stanowisko prezesa Polskiej Akademii Nauk został wybrany prof. Marek Konarzewski. Profesor jest biologiem znanym na arenie międzynarodowej, a przy tym zamiłowanym fotografem, co rodzi nadzieje, że pokaże nam, jak naprawdę funkcjonuje nauka w Polsce. Takie nadzieje nie są bezpodstawne po wywiadzie, jakiego udzielił PAP i jaki nie powinien zostać przemilczany przez środowisko naukowe, choć poglądy nowego prezesa PAN dla tego środowiska nie są wygodne. Mimo że jest posiadaczem wszystkich obowiązujących w polskiej domenie akademickiej tytułów, i to zdobytych na drodze merytorycznej, kurczy się wewnętrznie (jak sam określa), gdy ktoś zwraca się do niego „per” profesor.

Zdaje sobie sprawę, że ten tytuł tak się spauperyzował, iż nie może stanowić powodu do dumy, a czasem może wywoływać zawstydzenie.

To bardzo dobrze, że ktoś, kto tak uważa, jest na wysokim stanowisku, choć podobnie myślących i alergicznie reagujących na tytułowanie ich profesorem znałem jeszcze w czasach PRL, kiedy zaczynałem „robić” w nauce. Ale też pamiętam, jak nowo upieczony docent zarzucał studentowi, że mu należnych tytułów w indeksie nie umieścił.

 Tak ulubiony u nas system – jak określam: tytularny – ma długą tradycję i na ogół ludzie nie wyobrażają sobie, aby coś w tej materii mogło się zmienić. Zdobywanie stopni i tytułów jest sensem życia akademickiego i podziwia się tych, którzy „robią habilitację” czy „robią profesurę”, jak się powszechnie mówi. Nie jest to jednak tożsame z „robieniem nauki”, bo gdyby tak było, to bylibyśmy potęgą, a nie mizerią naukową.

Jak wielu wybitnych naukowców, nowy prezes PAN uważa habilitację za endemiczny anachronizm, szkodliwy dla domeny akademickiej, ale wątpię, czy uda mu się przekonać innych, którzy habilitację, jak i profesurę belwederską uważają za filary nauki w Polsce. Większość akademicka (i nie tylko akademicka) uparcie jednak nie zauważa, że nauka w Polsce oparta na tych filarach zajmuje w rankingach dalekie pozycje, razem z krajami tzw. Trzeciego Świata.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 7 grudnia 2022 r.

Operacja „Universita bandita” potrzebna w Polsce

[źródło – destinazione-news – SUDPRESS | Giornalismo d’inchiesta]

Operacja „Universita bandita” potrzebna w Polsce

Skoro przez ponad 30 lat wolnej już Polski i imponującego wzrostu ilościowego centrów formowania elit mówimy zasadnie, że cierpimy na brak elit, to znaczy, że system nie funkcjonuje jak należy.

Polska domena akademicka jest paraliżowana przez rozliczne plagi destrukcyjne dla nauki i w konsekwencji dla państwa. Mimo upływu lat i licznych reform nic zasadniczo się nie zmienia i jak wracam do moich tekstów sprzed 10 czy 20 lat, widzę, że mógłbym je zamieszczać ponownie bez większych zmian, aby opisać stan obecny.

Operacja „Universita bandita”

Plagi akademickie dotykają także domeny akademickie innych krajów, które jednak zdają sobie sprawę z ich skutków społecznych i gospodarczych. Od kilku lat we Włoszech, gdzie w średniowieczu rodziły się uniwersytety, trwa operacja „Universita bandita” dla powstrzymania destrukcji obecnie patologicznego systemu uniwersyteckiego (J. Wieczorek, Z ziemi włoskiej do Polski. Rzecz o konieczności odwirusowania nauki, „Kurier WNET” 72/2020).

Początek operacji związany jest z wykryciem afery ustawianych konkursów na etaty na uniwersytecie w Katanii. To proceder korupcjogenny, wręcz mafijny, prowadzący do tego, że na uczelniach nie zostają wyłonieni najlepsi, tylko wcześniej wyznaczeni na zwycięzców. Warunki konkursów są szyte na miarę lepiej „umocowanego” kandydata, który już na stracie wie, że wygra. Kryteria merytoryczne nie mają większego znaczenia. Proceder trwa od lat, przy ścisłym przestrzeganiu kodeksu milczenia (omerta), jak w strukturach mafijnych. Rzecz jasna, ma to wpływ na poziom uczelni i przekłada się na jakość elit na nich formowanych. Sfałszowane konkursy blokują napływ zagranicznych nauczycieli i naukowców. Powodują drenaż naukowców włoskich, mających większe szanse prowadzenia badań za granicami niż we własnym kraju. To dewastuje system uniwersytecki i ma degradacyjny wpływ na rozwój Włoch. Po publicznym ujawnieniu i potępieniu procederu na Uniwersytecie Katanii okazało się, że dotyczy on także innych uczelni: Bolonii, Cagliari, Catanzaro, Chieti-Pescara, Florencji, Mesyny, Mediolanu, Neapolu, Padwy, Rzymu, Wenecji, Werony… Działania prokuratorskie, trwające mimo pandemii, doprowadziły do postawienia 55 profesorom zarzutów z art. 353 kodeksu karnego (przeciwko procedurom administracji publicznej), za co można otrzymać wyrok do 5 lat pozbawienia wolności. Proces rozpoczął się w październiku 2022 r. i wyznaczono wiele sesji na początku roku 2023.

Medialne wsparcie operacji

Operacja „Universita bandita” jest nagłaśniana medialnie, zarówno w internecie, jak i w programach telewizyjnych, m.in. w ramach cyklicznego programu „PresaDiretta”, prowadzonego na kanale Rai3 przez gwiazdę tego programu Riccarda Iaconę. Program o patologiach uniwersyteckich jest emitowany w godzinach dobrej oglądalności, a jego zapis – dostępny w internecie, co daje szanse, że problem tak szybko nie wyparuje z przestrzeni publicznej. Prezentuje rozmowy z profesorami, badaczami z kilku uniwersytetów, ich historie akademickie i skargi na patologiczny system. Ustawianie konkursów uznano za zło oburzające obywateli.

Uniwersytet jest dla Włochów dobrem publicznym, które nie może być pozostawione w rękach samych akademików, bez kontroli obywateli. Postuluje się potrzebę ruchu obywatelskiego, zaangażowania politycznego przeciwko fałszowanym konkursom, aby doprowadzić do uzdrowienia systemu. Wielu najzdolniejszych młodych ludzi przenosi się za granicę, gdzie mogą się lepiej realizować, a Włochy tracą duży potencjał intelektualny, niewykorzystany w kraju. Przeprowadzono też rozmowy z naukowcami włoskimi funkcjonującymi za granicami. Z rozmów tych wynika, że atrakcyjność włoskiego systemu uniwersyteckiego wobec zagranicy jest w zasadzie żadna. Naukowiec zatrudniony we Włoszech na stanowisku technika na londyńskim uniwersytecie osiąga stanowisko profesora (sic!), ale nie wyciąga się z tego wniosku o wyższości poziomu włoskich uczelni, tylko o skali ich patologii.

Sytuacja uniwersytetów włoskich przypomina patologie polskiego systemu akademickiego, o wiele niżej notowanego w rankingach światowych. Trzeba mieć na uwadze, że zwykle kilka, a nawet kilkanaście włoskich uniwersytetów w rankingach światowych uczelni lokuje się wyżej od najlepszych polskich (UJ, UW). Druga setka miejsc w rankingu szanghajskim, osiągana przez uniwersytety Rzymu, Mediolanu, Padwy, Pizy, to tylko marzenie dla naszych uczelni. Przeprowadzone do tej pory pewne działania naprawcze (m.in. antynepotyczne) zrobiły swoje, a przy tym system włoski jest od dawna otwarty na zagranicę i bardziej podobny do systemu anglosaskiego. Mimo to Włosi z obecnego stanu rzeczy nie są zadowoleni i szukają wewnętrznych przyczyn słabości, i to głównie poza sferą finansowania.

Jak to wygląda w Polsce?

Nastawienie w Polsce do słabości naszego systemu akademickiego jest niestety odmienne. Mimo że patologie od dawna są znane, nie ma woli, aby je likwidować, a nawet aby je rzetelnie, wszechstronnie zbadać. Od lat obywatelsko staram się to robić (m.in. serwis: Etyka i patologie polskiego środowiska akademickiego), chyba bardziej niż podmioty ministerialne, rektorskie czy związkowe, ale uporządkowanie tej stajni Augiasza przerastałoby siły samego Herkulesa. Mojego postulatu utworzenia Polskiego Ośrodka Patologii Akademickiej (POMPA) dla „wypompowania” z systemu patologii, nie podjął żaden minister. Tak rektorzy, jak i związkowcy akademiccy zdołali zidentyfikować tylko jedną patologię – niedostatek pieniędzy, które im się podobno po prostu należą.

Innych jakby nie znali i nie chcieli znać. Nawet nie unikają zatrudniania całych rodzin (w ramach ustawianych konkursów) na głodujących (podobno) uczelniach. Nie wykazywali troski o kolegów- -związkowców usuwanych z uczelni (i to dożywotnio), aby nie wpływali negatywnie (antysocjalistycznie) na studentów, nie peszyli swoją wiedzą i intelektem przewodniej, profesorskiej siły narodu. Nie widać ich działań na rzecz likwidacji akademickiej gospodarki folwarcznej, wręcz przeciwnie. Folwarki uczelniane kwitną po konkursach ustawianych dla swoich. Jakoś nie wiąże się zapaści domeny akademickiej z tym procederem, który w ojczyźnie ma i uważany jest za przestępstwo, a u nas – za normę. Wprawdzie jest to norma nienormalności, ale większość akademicka jest innego zdania.

Kiedy przed kilkunastu już laty (rok 2005) przygotowano kolejną reformę systemu szkolnictwa wyższego – jak zaznaczano, tymczasową – podnoszono kwestię ustawianych konkursów, ale tylko na okoliczność postulatów usunięcia z systemu habilitacji. Była niemal zgoda, że ten element systemowy trzeba by usunąć, tak jak w wielu innych krajach zrobiono z pożytkiem dla nauki. Uznano jednak, że w naszym systemie jest ona elementem pozytywnym, bo przecież musi być jakaś selekcja kadr, a tej – jak wszyscy wiedzą – nie stanowią konkursy na etaty. Odłożono likwidację habilitacji na jakieś 10 lat, aby uzyskać czas na naukę organizowania prawdziwych konkursów. Niestety dziekani i rektorzy, mimo upływu lat, tej trudnej sztuki zarządzania domeną akademicką nie opanowali, choć wielu z nich pełni swoje funkcje (traktowane chyba jako zawód) przez więcej niż 10 lat. Jeśli student nie opanuje materiału, nie zdaje egzaminu, nie przechodzi na następny rok, ale dziekanom i rektorom brak opanowania materiału niezbędnego do zarządzania uczelniami wcale nie przeszkadza w „pieszczeniu” kolejnych funkcji przez długie lata (kolejne kadencje: dziekana, prorektora, rektora). Ich wyborcy nie mają nic przeciwko temu.

Tym samym, mimo kolejnych reform, habilitacja pozostała filarem patologicznego systemu. Staliśmy się potęgą habilitacyjną, ale pozostaliśmy mizerią naukową, co świadczy o słabości tego filaru naszego systemu akademickiego. Część naukowców, i to w pełni utytułowanych, słabość tego filaru zauważa, ale dla innych ważniejsze są stopnie i tytuły niż uprawianie nauki na poziomie.

Ostatnio zauważył to nowo wybrany prezes PAN, ale z umiłowaniem tytułów nikt u nas nie zamierza walczyć, tak jak nie zamierza walczyć o umiłowanie nauki i prawdy, z której poszukiwania uniwersytety abdykują.

Potrzebna operacja „Universita bandita”

W  polskiej domenie akademickiej mamy piękne nieruchomości akademickie, zapełniane kadrami z ustawianych konkursów, które powinny zostać unieważnione, a ustawiacze skierowani na ławy oskarżonych, jak we Włoszech.

Zwiększenie finansowania beneficjentów patologicznego systemu, zwycięzców ustawianych na nich konkursów – czego domagają się rektorzy i związkowcy – nie poprawi sytuacji domeny akademickiej w Polsce ani na tym nie skorzysta polskie społeczeństwo czy polska gospodarka. Nie ma wątpliwości, że finansowanie nauki i naukowców winno być większe, nawet znacznie większe od tego, którego domagają się związkowcy, ale po przeprowadzeniu operacji typu „Universita bandita”, po dokonaniu zmian strukturalnych i personalnych w domenie akademickiej.

 Zdaje się jednak, że nikt nie ma ochoty takiej operacji przeprowadzić. Dominuje u nas zasada: „stłucz termometr, a nie będziesz miał gorączki”. I „termometry” się tłucze, a także tych, którzy choroby akademickie starają się ujawniać i działają na rzecz naprawy systemu. To stanowi śmiertelne zagrożenie dla polskich baronów akademickich i ich zaplecza. Pajęczyny akademickiej nikt nie waży się rozerwać.

Jak narysowałem kiedyś „dr(h)abinę akademicką” obrazującą patologię systemu awansu naukowego w Polsce, ta „dr(h)abina” została zarekwirowana na konto (blog) „doskonałego” profesora (z Rady Doskonałości Naukowej), który zdaje się reagować na zarzuty w stylu znanym z filmu Barei: „Nie mam pańskiego płaszcza i co pan mi zrobi?”. To tylko drobny przykład, ale tak funkcjonuje polska domena akademicka, w której nadzwyczajne kasty akademickie, formujące zresztą nadzwyczajne kasty sędziowskie, są całkowicie autonomiczne i bezkarne. Obywatel ma płacić na utrzymanie akademików, wielu obywateli dostanie pożądany dyplom, a  czasem nawet stopnie i tytuły, ale to, co się dzieje na uniwersytetach, ma być wewnętrzną sprawą akademików. Autonomia uczelni skutecznie blokuje społeczną kontrolę. Działań na rzecz dobra wspólnego nie widać. Najlepsi opuszczają kraj, potencjał intelektualny, a także materialny jest marnotrawiony, przydatność takiego systemu dla gospodarki, dla zarządzania – dużym w końcu europejskim krajem – jest znikoma, a w każdym razie niewystarczająca.

 Akcja rektorów i związkowców na rzecz zwiększonego finansowania stanowisk i tytułów akademickich, bez względu na efekty ich pracy, a nawet nie-pracy, nie ma racji bytu. Operacja, jak ją można nazwać: „nam się należy”, jest nieetyczna i nie naprawi domeny akademickiej. Tak rektorzy, jak i związkowcy monitorują głównie uzyskiwanie pieniędzy z kieszeni podatnika, ale nie monitorują ich marnotrawienia w ramach patologicznego systemu. Potrzebny jest ruch społeczny na rzecz normalizacji systemu akademickiego. Wiedza na temat patologii systemowych jest jednak mizerna i niechciana.

Dla mediów i  wydawców nie jest to tematyka atrakcyjna. Moja książka Plagi akademickie, zwracająca uwagę na kiepski stan domeny akademickiej, spotkała się z antykulturą unieważniania (cancel culture) ze strony środowiska akademickiego. Brak było merytorycznej krytyki, recenzji, debat akademików, do czego namawiałem. Podobnie z książką Trąd w Pałacu Nauki. Gdyby rozpoczęto zwalczanie trądu na uczelniach przed 35 laty, kiedy go zdiagnozowałem i poinformowałem o nim rektora wiodącej polskiej uczelni, to może kryzys uniwersytetu by nie nastąpił, a w każdym razie byłby mniej dotkliwy. Niestety mimo upływu lat, transformacji, wielokrotnej zmiany ekip rządowych i akademickich, licznych reform (raczej ich pozorowania) – trąd jak panował, tak i panuje w pałacu nauki, a nawet poza niego się wydostał i sieje spustoszenie nie tylko wśród akademików.

Akademicka omerta

Zmowa milczenia zwaną omertą to istota struktur mafijnych. Bez omerty mafia nie ma wielkich szans na przetrwanie. Istotą domeny akademickiej – jak często słyszymy – jest natomiast debata, ale jak problem jest niewygodny, to debaty nie ma, a próbującym debatować odbiera się głos, nie zaprasza na spotkania, nie zauważa. Istota uniwersytetu chyba jest w zaniku. Unieważnianie inaczej myślących, podważających poglądy tzw. autorytetów, zwykle utytułowanych i umocowanych na licznych stanowiskach, jest standardem. Nawet najmniejsza krytyka merytoryczna, wskazanie drobnego błędu może źle się skończyć dla niepoprawnego akademika, więc naprawianie błędów nie wchodzi w rachubę. A co dopiero, gdy ujawnia się patologie, i to systemowe, obyczajowe? To już wyrok na takiego śmiałka, i to dożywotni. Tak było w przodującej nauce radzieckiej, ale i u nas nie było wiele lepiej i bynajmniej się nie polepszyło w tym zakresie. Krytyka, szczególnie merytoryczna, jest źle widziana. Można do niej namawiać zwykłych akademików, a nawet baronów akademickich, ale bez skutku.

Tym samym mamy zalew rozmaitych publikacji, tak naukowych, jak i popularnonaukowych i edukacyjnych, z ewidentnymi błędami, także plagiatami, których się nie eliminuje, eliminując natomiast ośmielających się ujawniać to, co winno być poprawione, a czasem wycofane z obiegu naukowego czy edukacyjnego. Takie są standardy panujące w naszej domenie akademickiej, ale nad tym panuje zmowa milczenia, można mówić – omerta. Krytyka merytoryczna prac profesora przez doktora kończy się źle dla doktora. Takich niepoprawnych, nierespektujących patologicznych zasad (zwanych niekiedy etyką) panujących w środowisku poddaje się ostracyzmowi, mobbingowi, unieważnia osiągnięcia naukowe i edukacyjne (szczególnie gdy podważają czy przewyższają osiągnięcia zatrudnionych na etatach profesorskich).

Brak krytyki merytorycznej zastępowany jest przez jakże powszechnie stosowaną i aprobowaną krytykę personalną z zadawaniem ciosów poniżej pasa. Solidarność nadzwyczajnej kasty akademickiej jest istotnie nadzwyczajna. Członkom kasty nawet do głowy nie przychodzi, aby profesora naruszającego standardy naukowe i etyczne po prostu przenosić w stan nieszkodliwości dla domeny akademickiej.

Uniwersytety stają się ośrodkami antykultury (cancel culture) i omerty. Unieważnianie istnienia tych zjawisk, jak i osób je ujawniających, źle wróży przyszłości polskiej domeny akademickiej, tym bardziej, że sektor pozaakademicki, obywatelski, takich problemów nie widzi i chyba nie chce znać.

Tekst opublikowany w: Kurier Wnet, grudzień 2022

Idzie walec, żeby wyrównać

Idzie walec, żeby wyrównać

 Wojciech Młynarski w piosence z 1971 roku przestrzegał, że „przyjdzie walec i wyrówna”. W domenie akademickiej już wtedy wyrównywano nierówności, i to na etapie rekrutacji na studia, przyznając dodatkowe punkty za właściwe pochodzenie. A dalej zapewniano dostęp do drogi szybkiego ruchu (bo autostrad jeszcze nie było) na szczyty hierarchii akademickiej dla utrwalaczy władzy ludowej, aby ją nie tylko utrwalali, ale i rozpowszechniali. Transformacja nie przerwała tego procesu, a nawet go nasiliła, bo trzeba było dorównać kroku lewackiemu marszowi, który dotarł na uniwersytety.

Marsz jakby przyspieszał w ostatnich latach, gdy monitor postępu wykazał istnienie 56 płci i trzeba równo zabezpieczyć ich dobrostan. Wyrównanie dwóch płci, o co walczono przez lata, było o wiele łatwiejsze i w wielu sprawach nawet pożądane, choć szło z oporami, ale zrównanie dziesiątek płci to zadanie nie z tej ziemi. Tym niemniej je podjęto i na uczelniach zarządzono wprowadzenie polityki równościowej, zabezpieczając działania specjalnymi instancjami i konsekwencjami.

Osiągnięto już pewne sukcesy, bo nasze uczelnie wyrównały do uczelni Bangladeszu, Ghany, Etiopii…

Już sformatowane kadry akademickie kształcą/formatują nauczycieli szkolnych, aby ci byli przygotowani do wyrównania młodszych, a nawet najmłodszych, w ramach realizacji programu edukacji włączającej. Nierówności już na tym etapie nie może bowiem być i wszyscy muszą być równi, aby nie czuli się dyskryminowani i wykluczeni. Równanie w dół ma służyć osiągnięciu powszechnej szczęśliwości.

Zatrwożeni tym kierunkiem niepostępowi nauczyciele powołali Ruch Ochrony Szkoły, aby chronić przed walcowaniem to, co w systemie edukacji było najcenniejsze, aby ocalić szkołę, nasze dzieci i społeczeństwo przed katastrofą. Debatowano o tym ostatnio na konferencji w Krakowie, licząc na opamiętanie i poszerzenie Ruchu, także na poziomie akademickim i szersze włączenie się mediów, które winny mieć na uwadze, że w końcu walec i je może jeszcze bardziej wyrównać.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 30 listopada 2022 r.

Akademickie przygotowania do przetrwania zimy

Akademickie przygotowania do przetrwania zimy

 Mimo nagłaśniania globalnego ocieplenia, także na uczelniach, które tworzą komitety do walki z klimatem, akademicy z trwogą czekają na zbliżającą się zimę. U nas zimy nie są zbyt dotkliwe, ale skutki walki z ociepleniem klimatycznym spowodowały, że nawet łagodne zimy stanowią dla przetrwania uczelni poważny problem.

Powierzchnie użytkowe uczelni powiększyły się znacznie, a ceny energii podskoczyły po likwidacji tradycyjnych źródeł energii. Tym samym jest się czego obawiać. Mimo zniesienia ograniczeń pandemicznych uczelnie myślą wrócić do metod wypracowanych w okresie lockdownu, kiedy okazało się, że i bez przebywania na uczelni, bez bliskiego kontaktu z kadrą akademicką, uczelnie mogą funkcjonować i choć skutki tego są niekorzystne, to jednak można w takim stanie przetrwać.

Rektorzy zamierzają ograniczać kształcenie stacjonarne i przenieść koszty ogrzewania oraz oświetlenia na pracowników i studentów, którzy winni się też zaopatrzyć przynajmniej w podstawowe narzędzia pracy. Inne uczelnie, dla oszczędności, zamierzają pracować tylko cztery dni w tygodniu i nie dłużej niż do godz. 18, aby nie zużywać zbyt wiele energii. Wymieniają ponadto żarówki, gaszą światła w nieużywanych pomieszczeniach, zalecają umiar w ogrzewaniu i używaniu wody, zamykają energochłonne baseny.

Rektorzy zapowiadają pokazanie jedności środowiska akademickiego w myśleniu o przyszłości nauki, którą wiążą z polepszeniem swych wynagrodzeń (minimalnego wynagrodzenia profesora), bo te obecne podobno uwłaczają godności nauczyciela akademickiego. O utracie godności jeszcze przed podwyżkami cen energii, ale w warunkach korzystnych dla nasilania się plag akademickich, nie wspominają.

Podobnie jak kiedyś Kazimierz Wielki są przekonani, że uniwersytety to fundamenty państwa decydujące o naszej przyszłości. Niestety nie zauważyli, że nasz system akademicki posadowiony jest na niewłaściwych fundamentach, stąd nawet przetrwanie przez uniwersytety zbliżającej się zimy nie gwarantuje świetlanej przyszłości naszego państwa.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska  23 listopada 2022 r.

Agentura wpływu ku szkole ciemności

Agentura wpływu ku szkole ciemności

Józef Wieczorek

Żyjemy w okresie nasilenia instalacji postępu, co prowadzi do wojny cywilizacji i coraz więcej ludzi zauważa, że cywilizacja chrześcijańska jest w opałach, a uniwersytety w kryzysie. Przed trzydziestu kilku laty panowała euforia, że system komunistyczny jest w stanie rozpadu; do dziś się mówi o upadku komunizmu na terytorium Polski i nie tylko. Upadły co prawda struktury państwa partyjnego, instalujące i utrwalające ten system postępu, ale serca i umysły wielu obywateli tak silnie zostały opanowane przez pajęczynę komunistyczną, że tak naprawdę nie możemy się z tego dziedzictwa wyzwolić.

Co gorsza, jesteśmy narażeni na przemarsz nowej fali lewactwa przez instytucje, w tym kościoły i uniwersytety, co stanowi zagrożenie dla cywilizacji łacińskiej, której symbolem były katedry i uniwersytety.

Katedry i kościoły w Europie się zamyka, zamienia na miejsca rozrywki a czasem burzy, podobnie jak to było podczas rewolucji francuskiej czy bolszewickiej. Uniwersytety wprawdzie są w stadium ilościowego rozwoju, nieruchomości uniwersyteckie mnożą się jak grzyby po deszczu, ale intelektualnie i moralnie są w stanie zapaści, zorientowane jakby jedynie na sferę seksualną.

Siłą rzeczy ta degradacja odbija się także na edukacji powszechnej, umasowionej i zideologizowanej tak, aby można było uformować nowego, postępowego człowieka – przed dziesiątkami laty czerwonego., dziś tęczowego. Transformacja jaką przebyliśmy, okazała się głównie kolorystyczną, ale mimo różnorodności barw wszyscy mają być wyrównani do wyznaczonego przez ideologów poziomu. Na końcu transformacji widać jednak ciemność, do której możemy dojść przechodząc z sukcesem szkołę ciemności.

Szkoły ciemności

Przez taką szkołę przeszła Bella Dodd (Szkoła ciemności. Wyd. AA), jako prawnik, nauczycielka, doskonale wykształcona, ale naiwnie wierząca – jak wielu innych- że partia komunistyczna walczy o pokój i dobro ludzkości. Straciła wiarę w Boga, ale pozostała wierzącą, tylko że w emanację diabła. Padła ofiarą propagandy, manipulacji, nie rozpoznając prawdziwej twarzy systemu zniewolenia serc i umysłów, prowadzącego do budowy światowego imperium zła. Przez lata była wręcz fanatyczną aktywistką ruchu komunistycznego w Stanach Zjednoczonych, działała w lewicowych nauczycielskich związkach zawodowych wspierających pochód ideologii komunistycznych w praktyce zainstalowanych na terytorium Rosji przekształconej w ZSRR, ale eksportowanych do innych krajów, a nawet na inne kontynenty. Kraje przyległe do ZSRR zostały militarną siłą włączone w obręb czerwonego świata szczęśliwości, ale bardziej odległe kraje i kontynenty, były zdobywane dla czerwonej idei siłą propagandy, złudnych obietnic, manipulacji, która trafiała do ludzi walczących o sprawiedliwość społeczną, nieraz dobrze wykształconych, ale tak naiwnych, że często stanowili przenośnik komunistycznych idei.

Niektórzy, jak Bella Dodd, zdołali po latach doświadczeń zobaczyć prawdziwą twarz komunistycznego potwora i wyzwolili się z jego szponów. Wyzwolenie się Belli Dodd jest tym bardziej cenne, że nie tylko podzieliła się swoimi doświadczeniami przed Komisją do spraw Działalności Antyamerykańskiej, ale biografię opisała w książce „Szkoła ciemności” rzucającej światło na mechanizmy funkcjonowania komunistycznych macek oplatających poczciwych, naiwnych ludzi. Może jej relacje uchronią innych od wstępowania do takich instalowanych przez komunistów szkół ciemności i od rozpowszechniania utopijnych, a w gruncie rzeczy antyludzkich idei na drodze do likwidacji cywilizacji chrześcijańskiej, opartej na całkiem innym systemie wartości, zawartym w Dekalogu.

Przypadek Belli Dodd, która miała szczęście spotkać abp Fultona J. Sheena i wróciła do swych korzeni chrześcijańskich, pokazuje, jakie spustoszenie społeczne może spowodować powszechna instalacja szkół ciemności, zdominowanych przez ideologię wymagającą zaniku samodzielnego, krytycznego myślenia, zdolności do refleksji na drodze do poszukiwania prawdy.

Jak argumentuje abp Fulton J.Sheen (Komunizm i sumienie Zachodu. Wyd. Esprit) „komunizm jest opium dla mas w tym sensie, że otępia i paraliżuje ludzki intelekt…całkowicie niszczy ludzki rozum. Osoba poddana działaniu tej ideologii nie może podejmować samodzielnie decyzji”.” System ten niszczy intelektualne funkcje człowieka”.

Instalując system komunistyczny, szczególną troską otoczono domenę edukacji, tak aby od najmłodszych lat ludzie poznawali drogę do najlepszego ze światów, nie zdając sobie nawet sprawy z istnienia innych. Ten system okazał się szczególnie skuteczny, bo czego Jaś za młodu się dobrze nauczył i był za to wyróżniany, nagradzany, tego Jan nawet po formalnym upadku komunizmu nie jest w stanie się oduczyć, co obserwujemy chociażby w dzisiejszej pokomunistycznej Polsce.

Agentura wpływu

W sukcesie rozprzestrzeniania się komunizmu, nawet bez użycia siły militarnej, ale przy udziale szkół ciemności, wielką rolę odegrała agentura wpływu. O kulisach jej działalności sporo wiadomo dzięki dysydentom sowieckim, byłym pracownikom reżimu sowieckiego, którzy zbiegli na Zachód i dzielą się swoją wiedzą o mechanizmach propagandy i manipulacji.

Jednym z nich był Thomas D. Schuman (Jurij Bezmienow)) pracujący przez lata w agencji prasowej Novosti tworzącej zmanipulowane, zakłamane informacje dla zagranicznych mediów. Po ucieczce na Zachód usiłował dzielić się swoją wiedzą obnażającą działania dywersyjne, ideologiczne KGB, natrafiając jednak na znaczny opór lewicowej części społeczeństwa. Niestety działania lewicy, prowadzone jeszcze w latach trzydziestych, mimo zdemaskowania ich metod (jak to ujawniała Bella Dodd), kontynuowane były po wojnie i pozostawiły silne ślady w świadomości społecznej.

Skuteczna demoralizacja jest procesem nieodwracalnym w czasie trwania pokolenia, jak objaśnia Schuman (Agentura wpływu. Wyd.AA), a jej skutki mogą trwać znacznie dłużej, jeśli agentura wpływu jest aktywna przedstawiając rzeczywistość na opak. Schuman zwraca uwagę na rolę masowej edukacji w procesie eliminowania przeszkód w postaci wartości moralnych, jako nieintelektualnych, staroświeckich, zacofanych. Po 15-20 latach odpowiednio przygotowani absolwenci szkół ciemności znajdą się u sterów władzy, są decydentami, kontrolują opinię publiczną, media, wpływając na postawy i opinie. Gdy demoralizacja zostanie przeprowadzona z sukcesem, reprodukcja sformatowanych amoralnie może trwać bez ingerencji centrali i prowadzić do destrukcji systemu, który trudno naprawić, bo jak argumentuje abp. Fulton J Sheen „ludzie nie chcą wierzyć w zdeprawowanie własnej epoki po części dlatego, że wówczas sporo zarzutów musieliby kierować pod własnym adresem”.

Wprowadzenie do kapłaństwa w USA w latach trzydziestych. ponad 1000 ateistów, homoseksualistów, pedofilów – jak ujawniała Bella Dodd– doprowadziło po latach do wzmożonej demoralizacji i destrukcji Kościoła od środka, i to bez kontaktów z centralą, po prostu w wyniku prowadzenia podwójnego życia. Gigantyczne afery pedofilskie lawendowej mafii na wysokich stanowiskach kościelnych (Dariusz Oko, Lawendowa mafia, Wyd. AA) doprowadziły do kryzysu Kościoła, osłabienia cywilizacji chrześcijańskiej

Historia i teraźniejszość

Metody działań agentury wpływu i funkcjonowania szkół ciemności opisano na przykładzie USA, państwa uważanego za alternatywę dla imperium zła, ale bardzo podatnego na takie niemilitarne działania. Wielka naiwność społeczeństwa amerykańskiego była wielką szansą na sukces procesu demoralizacji i destrukcji.

Fala lewactwa i amoralnej destrukcji nasiliła się w 1968 r. i nadal kwitnie szczególnie w domenie edukacji, na każdym poziomie. Uniwersytety amerykańskie są bastionami lewackich ideologii i promieniują na świat akademicki innych krajów. W Polsce przez kilkadziesiąt lat po militarnym opanowaniu naszego państwa instalowano system masowej edukacji – istne szkoły ciemności, indoktrynacji ideami komunistycznymi. Walczono z religią, manipulowano prawdą, czyszczono niewygodną historię w celu formowania nowego, prosowieckiego, amoralnego człowieka – choć nie bez trudności.

Paradoksalnie proces rozprzestrzeniania się niszczących idei przyspieszył w wolnej Polsce, gdy transformacja otworzyła drogi dla lewackiego marszu przez instytucje, który zgodnie z ideami Gramsciego miał skuteczniej zastąpić działania militarne w opanowaniu świata przez idee neomarksistowskie. W niemałym stopniu była to transformacja mentalna i część społeczeństwa w stanie euforii wolności odrzuciła z własnego wyboru religię i patriotyzm, a nawet włączała się aktywnie w kampanie antyreligijne i antypatriotyczne.

W wolnej Polsce uniwersytety stały się poligonem szkoleniowym dla neomarksistów, a nauka zostaje wypierana przez tęczową ideologię. Kadra profesorska, najczęściej lewicowa, oddziedziczona po epoce komunistycznej, formatuje młodzież podatną na idee utytułowanych autorytetów. Na uczelniach tworzone są działy bezpieczeństwa dla uczestników lewackiego marszu, które łamią każdy opór, eliminując, szykanując studentów i pracowników o odmiennej orientacji moralnej. Oficjalnie popierane są akcje Strajku Kobiet i stowarzyszeń tęczowych. Zgodnie z realizowaną polityką równościową wszyscy mają być równo zdemoralizowani.

Odtwarzane są dobre relacje mistrz uczeń na platformie antywartości i menelizacji życia akademickiego. Wyrównanymi amoralnie obsadza się etaty i stanowiska kierownicze, promuje ich etykę niezależną od wartości. Na najstarszym polskim uniwersytecie. gdzie kiedyś etykę wykładał Karol Wojtyła, późniejszy papież Jan Paweł II, obecnie wykłada Jan Hartman propagujący (z pomocą wydawnictw i księgarń naukowych) etykę życia codziennego, bluzgając w przestrzeni publicznej na wszystko co się wiąże z religią, cywilizacją chrześcijańską, z tradycyjnymi wartościami, które nas formowały przez setki lat. Teraźniejszość odrywa się od fundamentów, deprecjonuje się Dekalog, lansując bardziej przydatne dla lewackiego marszu tzw. przykazanie 11 – nie bądź obojętny.

Nieobojętny na instalację czerwonego, zbrodniczego systemu zła, propagator tego systemu i 11 przykazania (Marian Turski) stał się idolem popieranym nie tylko przez postępowców. Bezrefleksyjność, bierne poddawanie się manipulacjom medialnym, brak moralnych standardów – sprzyjają destrukcji społeczeństwa.

Instalowanie szkół ciemności jest najefektywniejszą metodą zniewalania społeczeństw, a wykształcenie nowego pokolenia nastawionego patriotycznie i zdroworozsądkowo, opartego na solidnym systemie wartości- na co potrzeba co najmniej 15-20 lat jest zadaniem, któremu na ogół nie są w stanie sprostać siły polityczne liczące się z demokratycznymi wyborami w odstępach kilkuletnich.

Plany wprowadzenia do edukacji przedmiotu „historia i teraźniejszość”, aby młode pokolenie poznało najnowszą historię, w tym metody i skutki funkcjonowania przez dziesiątki lat komunizmu i przebieg lewackiego marszu przez instytucje, natrafiają na przeszkody. Zamiast merytorycznej dyskusji nad trudnościami realizacji takiego przedmiotu, odpowiedniego dokształcenia kadry nauczycielskiej, mamy ideologiczny hejt, nawet z udziałem wysokich instancji PAN, uważających taki przedmiot jako niepotrzebny. Po co młode pokolenia mają znać swoje korzenie, mieć pojęcie, jak formował się świat, w którym żyją?

Uczelnie, na których winien spoczywać obowiązek kształtowania elit, odpowiedniej kadry naukowej i nauczycielskiej, dają przykład, jak się odrzuca takie zagadnienia. Przecież w najnowszych historiach uczelni, tych najbardziej spopularyzowanych, na ogół nie ma takich pojęć jak ‘komunizm’, ‘stan wojenny’, ‘przewodnia siła narodu’ – więc i żadnych związanych z nimi problemów nie było i nie ma, i nie ma potrzeby sobie, a przede wszystkim młodym, zawracać tym głowy. Izolowanie młodego pokolenia od uwarunkowanych najnowszą historią współczesnych politycznych i społecznych kwestii i zamykanie się w świecie różnorodności orientacji seksualnych stwarza niemal nieograniczone możliwości ideologicznego manipulowania

Nawet jak zostaną przygotowane odpowiednie podręczniki do nauczania przedmiotu HiT, to kadra nauczycielska, niechętnie do niego nastawiona, nieprzygotowana intelektualnie ani moralnie, tego przedmiotu prawidłowo nie zrealizuje. Konieczne są przemiany na poziomie akademickim, bo uczelnie nie mogą funkcjonować jako szkoły ciemności abdykujące z poszukiwania prawdy, opanowane przez autonomiczną agenturę wpływu ideologii neomarksistowskich.

Tekst opublikowany w miesięczniku Kurier WNET, w listopadzie 2022r.

Kuźnie elit czy domy pomocy społecznej?

Kuźnie elit czy domy pomocy społecznej?

Uniwersytety powstające od setek już lat, aby formować elity niezbędne do funkcjonowania nowoczesnych państw, w ostatnich latach w Polsce jakby zmieniały swe funkcje – z kuźni elit na domy pomocy społecznej. Mimo że uczelni wyższych mamy niemal 400, w tym 18 uniwersytetów klasycznych, narzekamy na słabość naszych elit w tych placówkach formowanych.

Od początku tego roku akademickiego słyszymy o dramatycznej sytuacji uczelni, choć takie głosy są znane od początku III RP. Coraz więcej pracowników zamierza opuszczać uczelnie, a rektorzy ostrzegają, że w obecnej sytuacji finansowej placówki mogą się cofnąć do czasów komuny i nie ma mowy o innowacyjności gospodarki i rozwoju. Taktownie pomijają wyniki ankiet wskazujących, że na przykład studenci i absolwenci uczelni medycznych istotnie zamierzają wyjeżdżać z kraju, ale sprawy finansowe tego exodusu są dopiero na dalszym miejscu. Anulują też opinie, że uczelnie jakoś do tej pory nie zdołały wyjść z czasów komuny, no może z wyjątkiem biologicznego odejścia kadr na poziomie tych uformowanych jeszcze w II RP. W innowacyjności ciągniemy się od lat w europejskim ogonie, bez względu na poziom finansowania coraz większej ilości wysoko utytułowanej kadry.

Tym niemniej powszechny jest pogląd, że skoro ktoś jest na etacie akademickim, do formowania elit przeznaczonym, to winien być finansowany nieprzeciętnie (znacznie wyżej od przeciętnego obywatela). Nie zważając na to, czy/w jakim stopniu wyniki tego nieprzeciętnego zatrudnienia są pozytywne społecznie, czy akademik tworzy wielkie dzieła czy pisze/mówi bzdury nieprzeciętne. Jednym słowem, akademicy traktują uczelnie niczym domy pomocy społecznej, oczekując od społeczeństwa nieprzeciętnego finansowania, rzecz jasna bez możliwości społecznej kontroli tego, co za te finanse robią. To im zapewnia autonomia uczelni i zasada, że profesora to może opiniować tylko inny profesor – członek tej samej nadzwyczajnej kasty akademickiej. A dla lepszych od profesorów miejsca na uczelniach nie ma! I nie będzie.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 16 listopada 2022 r.

Stwórzmy „ Czarną księgę komunizmu” w polskiej nauce

Stwórzmy „ Czarną księgę komunizmu” w polskiej nauce

W inspirującym „Wywiadzie z chuliganem” prowadzonym przez red. Piotra Lisiewicza 19 września 2022 r. (odc. Nr 183) profesor historii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu Witold Tyborowski podkreślił podobieństwa bojkotu podręcznika „Historia i Teraźniejszość” autorstwa prof. Wojciecha Roszkowskiego i „Czarnej Księgi Komunizmu” (red. Stéphane Courtois).
Od czasu ogłoszonego w mediach upadku komunizmu co pewien czas nasila się bojkot dzieł i ich autorów oraz rozmaitych akcji na rzecz ujawnienia prawdziwej twarzy komunizmu. Nie bez powodu beneficjenci i spadkobiercy tej dewastującej świat idei się tego obawiają, gdyż sporo zarzutów jest kierowanych pod ich adresem”.

Akademicki bojkot Czarnej Księgi Komunizmu

Profesor Tyborowski był organizatorem wykładu Stephane Courtois (dostępny w internecie) .w Poznaniu w 2017 r. i podaje, że zjawiło się na nim jedynie kilku profesorów historii. Kontrastuje to z dużym zainteresowaniem CKK w debatach intelektualnych środowisk zachodniej Europy. Jeszcze wyraźniejszy akademicki bojkot miał miejsce niemal 20 lat wcześniej (16 maja 1999 r.) kiedy spotkanie z autorami „CKK” (Stephen Courtois i Jean Luis Panne) odbyło się w murach Collegium Novum UJ (niestety nagrania nie ma, bo wówczas nie byłem jeszcze dokumentalistą). Nie zauważyłem na spotkaniu obecności profesorów historii najstarszej polskiej uczelni. Był jednak licealny profesor historii Marek Eminowicz. Zdumiewające, nieprawdaż?

Przecież nośnikiem komunizmu były w niemałym stopniu środowiska intelektualne, w tym znakomici uczeni. A tu niemal całkowity brak zainteresowania dokonaniami swojego środowiska. Aby bojkot „CKK” przez przemilczenie nie do końca był skuteczny, zainspirowany spotkaniem i obszerną książką, zacząłem walczyć o opracowanie w Polsce czarnej księgi komunizmu w nauce i edukacji, zdając sobie sprawę, że te idee silnie zagnieździły się w środowiskach akademickich, a wieloletnia edukacja krzewiąca marksistowski pogląd na świat na długie lata pozostawia ślady w serach i umysłach kolejnych pokoleń. Złożyłem nawet projekt badawczy na ten temat, oceniony pozytywnie przez ówczesny KBN, ale nie mógł być zrealizowany, bo ja jako jednostka szkodliwa dla komunistycznego systemu, także po jego medialnym upadku, byłem jednostką badawczą, ale tylko jednoosobową, pozauczelnianą, bez księgowego. Przez Polską Akademię Umiejętności, reaktywowaną w czasach transformacji przy udziale przewodniej siły narodu, projekt został odrzucony, aby (jak argumentowano) na coś takiego osobistego, o małej nośności naukowej, nie przeznaczać publicznych pieniędzy.
Fakt, że realizacja takiego projektu mogłaby znieść wielu uczonych z piedestałów. Poczynania przewodniej siły narodu, która tak mocno opanowała domenę akademicką, musiałyby się znaleźć na poczesnym miejscu w takim projekcie. Co więcej, sekretarz PAU był redaktorem naukowym wydanego ze środków publicznych dzieła ”Dzieje Uniwersytetu Jagiellońskiego”, w którym istnienie komunizmu zostało unieważnione! Nie ma w nim takiego słowa jak komunizm, więc niby jak można było akceptować opracowanie jakiejś mutacji „Czarnej Księgi Komunizmu”. O wycofanie tego dzieła z obiegu edukacyjnego walczyłem przez lata i to merytorycznie, ale niemal nikomu z historyków, a nawet opozycjonistów antykomunistycznych, brak w nim komunizmu (też PZPR czy stanu wojennego) jakoś nie przeszkadza, choć taki stan rzeczy oznaczałby ich anihilację (nie było komunizmu, to i opozycji antykomunistycznej nie mogło przecież być!). Chyba tylko mnie i prof. Terleckiego to uwiera, ale nawet IPN nie zdecydował się na realizację takiego projektu, choć Prezes IPN w jednym z wywiadów powiedział: „Trądem w sposób szczególny były dotknięte szkoły wyższe”. Problem w tym, że trąd ten nadal panuje w pałacu nauki i edukacji (Trąd w Pałacu Nauki-Józef Wieczorek, 2022), a nawet wydostał się poza jego mury.
Pytania kierowane do władz UJ: jak to było możliwe, że na Uniwersytecie Jagiellońskim rzekomo nie było komunizmu ani stanu wojennego, choć te jak wiadomo były wprowadzone na terytorium całego kraju (ale nie zostały wprowadzone do treści „Dziejów Uniwersytetu Jagiellońskiego”)-nie doczekały się odpowiedzi. Bojkot moich usiłowań – całkowity. Widocznie niektórym historykom nie chodzi o ujawnienie prawdy o historii, tylko o jej zaciemnienie. Wiedzą, co gremia akademickie robiły w ciemnych okresach naszej najnowszej historii i nie bez przyczyny je unieważniają, heroicznie wręcz broniąc innym dostępu do archiwów uczelnianych.

Abdykacja uniwersytetów z poszukiwania prawdy

Tym samym wiedza o funkcjonowaniu domeny akademickiej w systemie komunistycznym jest niezadowalająca, mimo że przewodnia siła narodu także w niej miała rolę dominującą. Bez jej przyzwolenia, poparcia, nie można było być w niej zatrudnionym ani awansowanym, a nie znamy nawet składów uczelnianych Podstawowych Organizacji Partyjnych! Czyli tak naprawdę nie wiemy kto i dlaczego decydował przez lata o kadrach akademickich funkcjonujących (nawet do dnia dzisiejszego) na uczelniach formując kolejne pokolenia naszych elit. O dekomunizacji domeny akademickiej (poza swoistą dekomunizacją historii uczelni i biogramów akademików) tak naprawdę nikt nie chciał słyszeć po upadku komunizmu a często wysuwano argumenty, że nie miałby kto wtedy uprawiać nauki i edukować nowe pokolenia wolnej Polski. W rezultacie te pokolenia formowane są przez beneficjentów nie do końca upadłego systemu czerwonego, podlegającego transformacji przez etap różowych kameleonów do tęczowej teraźniejszości. Jedno jest widoczne, że transformacja otworzyła szeroko wrota dla lewackiego przemarszu przez uniwersytety co dopiero ostatnio niektórzy zauważają.
Brak czarnej księgi komunizmu w nauce i edukacji to poważna luka w naszej wiedzy o najnowszej historii domeny akademickiej. Stąd obecne przyczyny słabości tej domeny nie są prawidłowo identyfikowane. Fundamentem komunizmu były kłamstwo i brak własności prywatnej a nauka winna się opierać na prawdzie (poszukiwanie prawdy to podstawowa powinność uniwersytetów, ludzi nauki) i poszanowaniu własności intelektualnej. Brak należytego rozpoznania fundamentów, należytej ich naprawy, abdykacja uniwersytetów z poszukiwania prawdy na rzecz zdobywania stopni i tytułów skutkuje kryzysem nauki, a kolejne, powierzchowne reformy nie przynoszą pożądanej poprawy. Co więcej nie zdekomunizowano przestrzeni akademickiej i kolejne pokolenia studentów, nauczycieli historii całe lata spędzają wśród reliktów komunizmu, w salach pamięci zasłużonych utrwalaczy systemu kłamstwa, na korytarzach uczelni, gdzie są upamiętnieni jawni, jak i tajni współpracownicy tego systemu. W domenie akademickiej odziedziczono system tytularny skonstruowany dla skutecznego formowania oportunistycznych, negatywnie selekcjonowanych kadr zabezpieczających trwanie komunizmu. Taki stan rzeczy tłumaczy bojkot „CKK” przez przemilczenie, ale milczeć o tym nie można.

Nonkonformistyczny bojkot lustracji akademickiej

Panuje niemal powszechna opinia o konformizmie kadr akademickich. Nie bez przyczyny, skoro od lat na uczelniach panują stosunki feudalne a możliwości awansu naukowego przez lata zależały od spolegliwości wobec przewodniej siły narodu. Kto chce robić karierę lepiej niech nie ujawnia poglądów naukowych odmiennych od decydentów akademickich, w gruncie rzeczy niepodlegających merytorycznej krytyce mniej utytułowanych, choć w danym temacie kompetentnych. Panuje pogląd, że profesora to może oceniać tylko inny profesor i niechby ktoś ten pogląd zakwestionował. Nonkonformiści od lat z systemu byli wykluczani, więc konformizm kadr akademickich jest oczywistością. Są jednak przykłady nonkonformizmu na co dzień konformistycznego środowiska akademickiego Taką niecodzienną okolicznością, która zmobilizowała niemałą część środowiska akademickiego do odważnego, nagłaśnianego protestu, była ustawa lustracyjna, której akademicy mieli także podlegać. W końcu chodziło o poznanie historii środowiska, o ujawnienie kolaboracji z systemem kłamstwa przez osoby na ogół przysięgające służenie prawdzie. Kłamcy lustracyjni z domeny akademickiej winni być wykluczeni, ale to większości się nie podobało, co niejako wskazuje na zakres kolaboracji z systemem komunistycznym i akceptację tego procederu. Ileż to forteli wymyślano, aby czasem prawda nie ujrzała światła dziennego, jakich argumentów używano w obronie rzekomo naruszanych ustawą praw obywatelskich, dóbr osobistych, dóbr nabytych w ramach kolaboracji, których beneficjenci mogą być nieludzko, bezprawnie pozbawieni. Zarzucano władzy naruszanie autonomii środowiska akademickiego, taktownie nie podnosząc, że chodziło co najwyżej o autonomię do zachowań niegodnych, bardzo przydatnych przez lata w karierach akademickich. Te protesty jasno pokazały poziom degradacji sporej części środowiska akademickiego zorientowanego (a)moralnie na urządzenie się w zniewalającym systemie komunistycznym. Swojej twarzy środowisko nie chciało pokazać, ale -rzecz jasna – chcąc nadal pozostawać w roli elity intelektualnej i moralnej. Tych, którzy takie postępowanie kontestowali, obrzucano obelgami, określano mianem hunwejbinów, nurzających się w szambie. Ci, którzy nie zhańbili się zajrzeniem nawet do teczek IPN występowali w przestrzeni publicznej w roli ekspertów od lustracji. Jako teoretycy prawdy – o czym informują ich biogramy naukowe – praktykowaniem prawdy nie zamierzali i nie zamierzają się trudnić. Takie mamy elity akademickie wynoszone na piedestały, aprobowane przez demokratyczną większość.
Ostatecznie lustracja jest jednak przeprowadzana i trudno jest obejmować stanowiska kierownicze tym, którzy w sposób tajny kolaborowali i do tego nie chcieli się przyznać.
Nie spowodowało to pozytywnego oczyszczania środowiska, bo lustracja jest ograniczona, a dekomunizacji brak, choć wiadomo, że głowę systemu stanowiła partia, a SB tylko jej narzędzie. Taki stan rzeczy jasno prowadzi do ideologicznego bojkotu prób edukacji młodego pokolenia w zakresie najnowszej historii.

Ideologiczny bojkot Historii i Teraźniejszości

Przez lata narzekano, że młode pokolenia nie znają najnowszej historii Polski, bo nie ma czasu, aby jej w szkole uczyć. 10 lat temu organizowano nawet głodówki, aby zwrócić uwagę na tę kwestię. Ostatecznie postanowiono wprowadzić do szkół ponadpodstawowych przedmiot Historia i teraźniejszość z nadzieją, że ta luka zostanie wypełniona a młodzi w końcu się zorientują skąd się wziął taki świat, w którym przychodzi im żyć. Jakoś chyba nie brano pod uwagę, że nauczyciele historii nie do końca są przygotowani do prowadzenia takiego przedmiotu na poziomie, bo przecież na uczelniach byli formowani w atmosferze bojkotu poznawania prawdziwej historii najnowszej. Ale docelowo pomysł był dobry i jest nadzieja, że stopniowo młode pokolenia będą miały szansę na otrzymanie niezbędnej wiedzy o niedawnej przeszłości. Niestety już na samym wstępie pomysł takiego przedmiotu został surowo oceniony przez historyków, także z PAN, jako niepotrzebny w edukacji. Widocznie tacy eksperci uważają, że byłoby lepiej, aby młode pokolenia nie dowiedziały się na jakich fundamentach teraźniejszy, postępowy świat jest posadowiony.
Na ukazanie się podręcznika do tego przedmiotu w ujęciu znanego z podziemnych wydań polskiej historii profesora Wojciecha Roszkowskiego zareagowano niebywałym hejtem ideologicznym, bo widocznie hejterów nie stać na argumenty merytoryczne.
Reakcja hejtem pozamerytorvcznym jest nijako wpisana w dzisiejszy dyskurs publiczny, a metoda ta została przeniesiona z domeny akademickiej, gdzie kiedyś dominowała kultura dyskusji naukowej, ale w ramach instalacji postępu ta zamieniła się w antykulturę unieważniania (cancel culture) za pomocą ataków personalnych, nieraz brutalnych ciosów poniżej pasa, mających na celu wyeliminowanie niewygodnych dla przewodniej siły narodu, dla decydentów. W PRL atakowano zwykle po wypowiedzi (nie dopuszczać takich do referatów!), bo do wypowiedzi nawet niewygodnych czasem dochodziło, a w III RP atakuje się już przed wypowiedzią (odbieram panu głos!). Ta antykultura została zatem udoskonalona w III RP a ideologię czerwoną zastąpiono tęczową. Ideologia nadal dominuje nad nauką, gdyż lewacki marsz przez instytucje nauki i edukacji znalazł po transformacji korzystne warunki i zabezpieczenia instytucjonalne. Podręcznik w ujęciu konserwatysty, podkreślającego zagrożenie cywilizacji chrześcijańskiej, musiał wywołać reakcję niemałego już grona walczących z wszystkim, co kojarzy się z tradycyjnym systemem wartości. Jedni niszczą podręcznik, nawiązując do poczynań barbarzyńców, inni zakazują administracyjnie używania jej w szkołach, choć nie mają do tego prawa. Totalitarne metody mają swoją przeszłość, ale i teraźniejszość. Młode pokolenie winno o tym wiedzieć. Pozbawione należytej wiedzy historycznej, podatne jest na manipulacje ideologiczne, formowanie w swoistych „szkołach ciemności”, jak to określiła kiedyś Bella V. Dodd (kiedyś komunistka) demaskująca metody instalacji systemu komunistycznego w USA. Takie szkoły przetrwały jednak medialny upadek komunizmu i jeśli nie zostaną wychowane nowe pokolenia na gruncie tradycyjnych wartości, zaopatrzone w należytą wiedzę o najnowszej historii, uodpornione na manipulacje ideologiczne, nasza cywilizacja może nie przetrwać. Hejt wobec podręcznika HiT to przejaw wojny cywilizacji i nie można być wobec tego zjawiska obojętnym. Powrót do merytorycznych dyskusji zamiast hejtu i wykluczenia w debacie publicznej to konieczność w teraźniejszości.
A do przedmiotu ‘historia i teraźniejszość’ Czarna Księga Komunizmu winna być lekturą uzupełniającą.

Tekst opublikowany w miesięczniku Nowe Państwo, w listopadzie 2022 r.

O dwóch zdaniach z „HiT”-u Wojciecha Roszkowskiego

O dwóch zdaniach z „HiT”-u Wojciecha Roszkowskiego

W książce Wojciecha Roszkowskiego „Historia i Teraźniejszość” przeznaczonej dla licealistów znalazłem jakże trafne zdania odnoszące się zarówno do historii, jak i teraźniejszości w domenie akademickiej.

Jedno brzmi: „Wprawdzie nakłady na naukę i technikę wzrosły w l. 1970–1975 ponad dwukrotnie, ale nie dawały spodziewanych efektów, gdyż opierały się na fałszywym założeniu, że pieniądze autonomicznie zwiększą wydajność twórców”. Ale to fałszywe założenie tak się wbiło w teraźniejszość, że jest lansowane powszechnie, a inaczej uważających po prostu anuluje się z przestrzeni publicznej. W stosunku do PRL nakłady na naukę wzrosły wielokrotnie, a poziom nauki się nie podniósł, a może obniżył. W rankingach światowych nawet najlepsze nasze uczelnie lokowane są na pozycjach podobnych albo niższych od pozycji uczelni biednych krajów afrykańskich. Dlaczego nie daje to do myślenia ani związkowcom, walczącym tylko o podwyżki płac, ani decydentom, starającym się sprostać żądaniom płacowym? Zwiększenie finansowania wadliwego systemu poprawy nie przyniesie i bez przeprowadzenia fundamentalnych reform domeny akademickiej tak naprawdę nie możemy na to liczyć.

Drugie, jakże trafne, zdanie o nauce w latach 70., niestety nie rozwinięte w czasie i przestrzeni, brzmi: „Prace mające autentyczną wartość powstawały często niezależnie od całego tego systemu, a nawet wbrew niemu”. Tak właśnie było w PRL i nie przestało być do dziś, mimo licznych – niestety pozornych – reform systemu. Nadal system odrzuca niewygodnych pasjonatów nauki, których praca ma autentyczną wartość, ale zmuszonych do funkcjonowania poza systemem. Mamy wolną Polskę, ale wolność w nauce jest reglamentowana, a prawda źle widziana. Antykultura unieważniania została opanowana perfekcyjnie, zarówno w historii, jak i w teraźniejszości, i pozostaje nam tylko być dumnymi z naszych uniwersytetów z ogromną liczbą profesorów.

 I tą dumą nie może zachwiać nawet to, że są one na ogół niżej notowane od uczelni Bangladeszu, Zambii, Etiopii, Nigerii…

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 9 listopada 2022 r.

Akademickie dni (nie)pamięci

Akademickie dni (nie)pamięci

Od 2015 roku, w dniu 6 listopada, w rocznicę Sonderaktion Krakau, uczelnie krakowskie obchodzą Akademicki Dzień Pamięci. W 1939 roku w wyniku akcji przeciwko profesorom uniwersyteckim (Aktion gegen Univ. Professoren), realizowanej przez Einsatzgruppe pod dowództwem niemieckiego prawnika dr. Bruno Müllera, w Collegium Novum UJ aresztowano 183 krakowskich profesorów oraz nauczycieli akademickich, a następnie wywieziono ich do obozów koncentracyjnych w Sachsenhausen i Dachau. W wyniku protestów i zabiegów międzynarodowej opinii (w tym Benito Mussoliniego) stopniowo byli oni zwalniani z obozów, ale około 20 z nich tę haniebną akcję przypłaciło życiem.

Akademia Ignatianum w roku ubiegłym przypomniała fakt aresztowania przez niemieckich okupantów 25 jezuitów z Kolegium Krakowskiego (10 listopada), którzy trafili do obozów koncentracyjnych w Oświęcimiu i Dachau, a ośmiu z nich zmarło.

Niestety, w środowisku akademickim nadal panuje niepamięć o kolaboracji z totalitarną władzą komunistyczną, której symbolem jest haniebna rola rektorów uczelni krakowskich w skazywaniu swoich kolegów, także ofiar Sonderaktion Krakau, w procesie podziemia niepodległościowego (1947 rok).

Na UJ od 2010 roku realizowany jest projekt „Pamięć Uniwersytetu”, ale niewygodne dla uniwersytetu wspomnienia z czasów komunistycznych zostały skazane na niepamięć, podobnie jak ofiary politycznych czystek, a nawet samo funkcjonowanie komunizmu czy przewodniej siły narodu (PZPR) oraz stanu wojennego. Nie wiadomo nawet, czy nowy przedmiot licealny „Historia i teraźniejszość” zdoła tę pamięć przywrócić, bo na poziomie akademickim ma miejsce fałszowanie historii, a przecież to na uczelniach formuje się nauczycieli historii i pisze/recenzuje podręczniki. Jeden dzień pamięci, skoncentrowany na jednym z tragicznych wydarzeń w dziejach, nie może wykluczać pamięci o innych, ale środowisko akademickie nie ma mocy, aby się z nimi zmierzyć i przenosi je w otchłań niepamięci.

Póki co akademickie dni niepamięci zdecydowanie dominują nad Akademickim Dniem Pamięci.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 2 listopada 2022 r.

Wymusić mobilność akademików!

Wymusić mobilność akademików!

W nowym roku akademickim większość akademików wróciła do tych samych miejsc pracy, z którymi była związana w roku ubiegłym, a nawet przez wiele wcześniejszych lat, często od studiów. Wygląda to tak, jakby byli do konkretnej uczelni wręcz przypisani, choć takiego prawa nie ma. Przypisanie dawniej chłopów do ziemi nie służyło rozwojowi, więc takie prawo na szczęście zostało zniesione, podczas gdy w domenie akademickiej choć nie było nigdy wprowadzone, w praktyce przywiązanie – i to od studenta do rektora – do tej samej uczelni jest jednak faktem. To tworzy znakomite warunki do wyplatania pajęczyny akademickiej, ale gorsze do tworzenia nauki i edukacji na wysokim poziomie. Przenikające się pajęczyny – sieci nieformalnych, towarzyskich, rodzinnych powiązań – do których nikt z zewnątrz nie ma dostępu, tworzą po prostu układ zamknięty i w praktyce niereformowalny, jak widać ze skutków wielokrotnych prób tzw. reform akademickich.

Lata mijają, reformy następują, a układy, pajęczyna akademicka, pozostają. Co prawda w okresie transformacji wielu akademików stało się nomadami wędrującymi na dogodnych trasach, między odległymi nawet uczelniami, aby powiększyć sobie konta bankowe, lecz pozostawali przywiązani do uczelni macierzystych stanowiących trampoliny do ich karier akademickich. Rzecz jasna w ramach uplecionej żmudnie przez lata pajęczyny. Ten stan rzeczy wykształcił coś na kształt nauki wsobnej (wsobne konkursy, awanse, debaty, dyskusje, recenzje…), a do reformy typu japońskiej Meiji nie doszło.

To zapewniło spokój wewnętrzny naszych utytułowanych, korytarzowych profesorów, ale naukowo pozostaliśmy daleko w tyle, co pokazują nie tylko rankingi światowe.

Jeśli nie zostanie wymuszona mobilność, na przykład poprzez zakaz zatrudniania w tej samej uczelni co najmniej przez pięć lat jej doktorskich absolwentów, to o poprawie notowań naszych uczelni nie ma co nawet marzyć. Warunki ekonomiczne nie mogą być przeszkodą w mobilności, bo trzeba pamiętać, że ta zwykle jest wymuszana przez biedę

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 26 października 2022 r.

Browary szansą uczelni?

Browary szansą uczelni?

Szkolnictwo wyższe toczą liczne plagi, w tym zaraźliwy trąd, który jeszcze w PRL opanował pałac nauki, wraz z pałacem sprawiedliwości. Liczne reformy w III RP tego nie naprawiły i domena akademicka w czasie obecnego kryzysu jest w opałach.

Przed rozpoczęciem nowego roku akademickiego w Krakowie odbyła się konferencja „Przyszłość szkolnictwa wyższego” zarejestrowana na YouTube (ponad 10 godzin!), lecz nie wzbudziła większego zainteresowania. Liczba odsłon zapisu spotkania wielu rektorów ledwie przekroczyła 100, gdy szkół wyższych mamy niemal 400, a etatowych akademików około 100 tys. Zdumiewające lekceważenie. Uczelnie podobno są na skraju przepaści (zresztą od początku III RP) i nikogo nie obchodzi ich przyszłość?

Rektorzy martwili się małym zainteresowaniem społecznym domeny akademickiej, co jest faktem, ale fakt swej odpowiedzialności za ten stan rzeczy taktownie pomijali, choć pod Deklaracją Społecznej Odpowiedzialności Uczelni widnieje 160 podpisów.

Były jednak głosy zasadne, podkreślające konieczność rozszczelnienia systemu blokującego rozwój młodych talentów. Mamy ludzi wybitnych, sprawdzają się za granicami, ale u nas giną w sztywnym systemie, i nie tylko finanse są tego przyczyną. Czesi czy Węgrzy mają lepsze efekty. Liczne u nas stopnie i tytuły nie interesują potencjalnych zagranicznych współpracowników. W nauce liczy się jakość, a nasze tytuły tej jakości nie gwarantują.

Rektorzy – w czasach niepewnych – spodziewają się nieznanych jeszcze plag egipskich, ale jakoś pomijają liczne, znane już plagi akademickie, które rujnują domenę, co od lat staram się naświetlać, dzieląc się moimi opiniami. Rektorzy wskazywali na niski prestiż polskich uczelni, daleko plasujących się w rankingach światowych, a przy tym nie wzbudzających większego zainteresowania podmiotów gospodarczych. Rektor AGH zauważył jednak poprawę prestiżu jego uczelni po uruchomieniu własnego browaru. Może to jest szansa dla polskich szkół wyższych? W końcu słynny browarnik, mistrz Jan Heweliusz, coś w nauce też zrobił, i to światowej.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 19 października 2022 r.

Inauguracja lewackiego hejtu

Inauguracja lewackiego hejtu

 Nowy rok akademicki rozpoczęty, mimo obaw co do funkcjonowania uczelni przed nadchodzącymi chłodami. Może studiowanie będzie okresowo zdalne, jeśli finanse się skończą, nawet gdy pandemia w tym roku nie nadejdzie. Póki co, profesorowie 1 października odważnie wkroczyli w przestrzeń publiczną, przystrojeni w różnobarwne togi, demonstrując swoją obecność w życiu miast.

Barwne korowody akademików na ulicach Krakowa mogli obserwować zwykli mieszkańcy, choć było ich niewielu, chyba mniej od maszerujących akademików. Inaczej jest na pochodach 11 listopada czy 3 maja, w których akademików trudno wypatrzeć, a mieszkańców akademickiego miasta idą tłumy. Nie widać integracji profesorów ze zwykłymi zjadaczami chleba, choć oczekują od nich wsparcia finansowego, bo w warunkach kryzysu sami są bezradni.

Uczelnie przeszły kolorystyczną transformację, ale ta ich nie wprowadziła na drogę do samodzielnej egzystencji, a utracili rolę drogowskazów dla mniej oświeconych. W ciągu ostatnich 70 lat wiodąca polska uczelnia przebyła symboliczną drogę od Karola Wojtyły (wykładowcy etyki na UJ w 1953 roku) do Jana Hartmana (wykładowcy etyki w 2022 roku), ale i ta droga jest kontestowana, jako zbyt mało lewacka. UJ popiera organizację „Tęczuj”, marsze równości, mimo biedy prowadzi studia genderowe zabezpieczane przez dział Bezpieczeństwa i Równego Traktowania. A ekscesy prof. Jana Hartmana, dr Samuela Nowaka, jak i studenta Franka Vetulaniego uchodzą bezkarnie.

Podczas inaugurującego rok akademicki podchodu przed Collegium Novum, „Kolektyw Równoważnik”, z chyba najbardziej obecnie znanym studentem UJ Vetulanim zaopatrzonym w tęczową flagę, obrzucał kadry w togach lewackim hejtem. „Kolektyw” już wcześniej wyrażał sprzeciw wobec umieszczania w oficjalnym programie mszy katolickiej zgodnie ze „zgniłą” (ich zdaniem) tradycją UJ. Czy tolerancja wobec pełnego nienawiści lewackiego hejtu, tak studentów, jak i profesorów, nie ma żadnych granic? Czym zasłyną oni w ciągu nowego, kryzysowego roku akademickiego?

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 12 października 2022 r.

Bazar prac dyplomowych

Bazar prac dyplomowych

Rozpoczyna się nowy rok akademicki, który ma przynieść wzrost „udyplomowienia” polskiego społeczeństwa i zapewnić byt kadr akademickich funkcjonujących w fabrykach dyplomów. Byt, jak narzekają akademicy, jest kiepski, ale i dyplomy nie lepsze. Generalnie jak produkt jest marny, zapłata nie powinna być wysoka, a nawet jej nie powinno być.

Niestety, u nas nie ma żadnej zależności między jakością produktu a zapłatą. Odpowiadający za kiepskie dyplomy, niezbyt przykładający się do pracy edukacyjnej, a nawet do tego się nienadający, zarabiają jak na nasze warunki całkiem nieźle, gdy oddający swoje najlepsze lata na rzecz wysokiego poziomu dyplomów gratyfikowani są słabo lub wcale, bo z systemu akademickiego są eliminowani. Podnosząc wyżej poprzeczkę, działają na niekorzyść uczelni utrzymujących się z masowej produkcji lipnych dyplomów. Praca organiczna jest u nas generalnie źle widziana, szczególnie jak podważa efekty (nie)pracy autorytetów akademickich.

Gdy uczelnie pozbędą się pasjonatów nauki i edukacji, zdobycie dyplomu nie jest trudne i w liczbie wydawanych dyplomów jesteśmy potęgą. Tym niemniej wielu studentów nawet nie trudzi się żmudnym pisaniem prac, poprzedzonym prowadzeniem badań, a promotorzy nie trudzą się prowadzeniem merytorycznym swoich podopiecznych. Studenci bez problemu mogą znaleźć w Internecie liczne ogłoszenia firm zajmujących się pisaniem prac dyplomowych na pożądany temat i jak to bywa na bazarach, ceny zamówionych dzieł nawet nie są wygórowane. Produkt bywa sprawdzony pod kątem wykrywania plagiatów.

Popyt na takie prace jest duży, to i podaż utrzymuje się na poziomie, i mimo pozorowanej walki z tym procederem firmy na rynku mają się dobrze, nawet w czasach kryzysu. Pisaniem na zamówienie trudnią się wykwalifikowani specjaliści, wśród których nie brakuje pracowników nauki dorabiających sobie do pensji. Pod względem etycznym i merytorycznym ten proceder jest nie do przyjęcia, lecz uczelnie po odrzuceniu etyki chrześcijańskiej nie mają sobie nic do zarzucenia.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 5 października 2022 r.

Pieniądze albo hibernacja

Pieniądze albo hibernacja

Rektorzy alarmują, że gwałtownie rosną koszty funkcjonowania uczelni, które nie znajdują pokrycia w ich przychodach. Fakt, w ostatnich latach mieliśmy do czynienia z boomem na nieruchomości akademickie, a koszty ich utrzymania są wielkie – ciągle rosną koszty mediów, energii elektrycznej, gazu, wody, ścieków, centralnego ogrzewania… A subwencja z budżetu spada do poniżej 75 proc. w 2022 roku. O takiej subwencji wiele uczelni zachodnich, wyżej od naszych notowanych w rankingach, może tylko marzyć. Te muszą dorabiać swoimi produktami intelektualnymi, co u nas jest słabo praktykowane, więc przychody uczelni są niewielkie.

Co prawda uczelnie po transformacji zamieniły się w fabryki dyplomów, których podaż jest nadal wielka, ale popyt spada. Może to skłoni uczelnie do poszukiwania alternatywnych źródeł ich finansowania i stosowania alternatywnych metod pozyskiwania kadr akademickich na poziomie.

Od dawna kadry uczelni kształtowano poprzez ustawiane, fikcyjne konkursy, niechętnie stosując kryteria merytoryczne, częściej nepotyczne. Faktem jest, że uczelnie przez lata nie były zainteresowane tymi, którzy i bez budżetowych środków finansowych sporo w nauce i edukacji zrobili i gospodarce swoją wiedzą z pożytkiem służyli.

Co więcej, eliminowano z systemu opornych w realizowaniu dostaw obowiązkowych produktów intelektualnych dla baronów akademickich. To oczywiście musiało prowadzić do biedy akademickiej, ale ta przyczyna jest unieważniana w przestrzeni publicznej.

Nikt nie odpowiada na pytanie: skąd się wzięły obecne kadry akademickie i dlaczego kraj tak silnie udyplomowiony, utytułowany, z tak wielką liczbą uczelni z nazwy wyższych, tak kiepsko jest notowany na arenie światowej, a akademicy tak mało są przydatni dla gospodarki oraz formowania elit? Rektorzy, zamiast refleksji nad obecnym stanem rzeczy, ostrzegają: pieniądze albo hibernacja uczelni, ze studentami poza ich murami. Tak uczelnie może przetrwają, ale czy przetrwa Polska jako ważny europejski kraj?

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 28 września 2022 r.

Krakowscy rektorzy winni się kajać

Krakowscy rektorzy winni się kajać

10 września 2022 roku minęła 75. rocznica procesu krakowskiego przeciwko niepodległościowym działaczom Zrzeszenia WiN oraz PSL. Wśród oskarżonych było kilku naukowców. Najwyższy wymiar kary otrzymał członek WiN Eugeniusz Ralski (biolog), ale karę śmierci zamieniono na dożywotnie więzienie i po amnestii wyszedł na wolność w 1956 roku. Karol Buczek (historyk, kartograf) i Henryk Münch (historyk) zostali skazani na karę 15 lat więzienia, a Karol Starmach (hydrobiolog) na dziesięć lat więzienia, ale kary im ostatecznie zmniejszono.

Niestety, do skazania naukowców przyczynili się rektorzy uczelni wyższych Krakowa: F. Walter, T. Marchlewski (rektor i prorektor UJ), S. Skowron (dziekan Wydziału Lekarskiego UJ), W. Goetel, I.R. Stella-Sawicki (rektor i prorektor Akademii Górniczej), Zygmunt Sarna (rektor Akademii Handlowej), Adam Krzyżanowski (dyr. Wyższej Szkoły Nauk Społecznych), potępiający swoich kolegów za działalność niepodległościową.

O procesie informują liczne opracowania historyczne oraz tablica na ul. Senackiej 3, o czym pamiętają krakowianie (lecz nie rektorzy) w rocznicę procesu. Rektor UJ przed laty objaśniał mi, że UJ obchodzi Akademicki Dzień Pamięci 6 listopada. Ale to jest rocznica haniebnej niemieckiej Sonderaktion Krakau, a nie haniebnej postawy rektorów w procesie krakowskim, którą wykazali m.in. ocaleni więźniowie KL Sachsenhausen: Adam Krzyżanowski, Teodor Marchlewski, Stanisław Skowron, Izydor Roman Stella-Sawicki, Franciszek Walter, i to m.in. wobec współwięźnia tego obozu Karola Starmacha.

Ofiary z KL Sachsenhausen pozostały w pamięci, ale pamięć o postawie akademików w procesie krakowskim została wymazana. Sądownie wyroki z procesu 1947 roku unieważniono w 1992 roku, ale niegodziwej postawy rektorów nie można unieważniać. Do szkół wprowadza się przedmiot Historia i Teraźniejszość, argumentując słusznie, że młodzi nie znają najnowszej historii. Ale kto oświeci polskie środowisko akademickie w zakresie historii, aby w teraźniejszości zachowywali się jak trzeba?

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 21 września 2022 r.

Rankingi miarą (nie)mocy akademickiej

Rankingi miarą (nie)mocy akademickiej

Na świecie jest ponad 30 tysięcy jednostek akademickich identyfikowanych przynajmniej w niektórych rankingach próbujących określić ich pozycję w świecie nauki. Rankingów takich jest wiele, zarówno krajowych, jak i światowych; stosują rozmaite metody i kryteria, stąd mają różne wyniki i są różnie oceniane. Jedno kryterium ich oceny wydaje się jednak stałe. Rektorzy uczelni za najbardziej wiarygodny uważają ten ranking, w których ich uczelnia umieszczona jest najwyżej. I trudno się temu dziwić.

Zabawa czy budowanie prestiżu

Niektórzy odnoszą się do rankingów lekceważąco, traktując je jako zabawę. Od początku tego wieku rankingi zyskują jednak spore uznanie i na ogół świat akademicki z niecierpliwością czeka na ogłoszenia ich wyników są one bowiem wskazówką dla potencjalnych studentów, którą uczelnię wybrać, dla absolwentów na której pracować, a dla ministrów którą warto wspierać, finansować.

Mimo zastrzeżeń, wątpliwości, co do kryteriów, dostępu do danych, mierzalności mocy akademickiej itp. rola rankingów w domenie akademickiej rośnie. Media rzadko zajmują się sprawami akademickimi, ale o miejscach jakie uczelnie zajmują w rankingach, informują szeroko. Bo to rankingi decydują (choćby tylko lokalnie) o prestiżu uczelni.

Rankingi krajowe i światowe

W Polsce najpopularniejszy w ostatnich latach jest ranking „Perspektyw”, choć już przed 30 laty ranking najlepszych polskich szkół wyższych ogłaszał tygodnik „Wprost” a potem też „Polityka” oraz „Rzeczpospolita”. Ranking „Perspektyw” uważany jest obecnie za najbardziej reprezentatywny, oparty na wielu kryteriach, wśród których najwyżej oceniane są: potencjał naukowy i efektywność naukowa (pozyskiwanie środków finansowych, stopnie i tytuły naukowe, uprawnienia do ich nadawania, publikacje, cytowania ), umiędzynarodowienie (liczba studentów zagranicznych, programów studiów w językach obcych, pracowników zagranicznych, publikacji z naukowcami zagranicznymi), prestiż (oceniany przez kadry akademickie, uznanie międzynarodowe, miejsce w rankingach światowych),  ekonomiczne losy absolwentów , innowacyjność ( patenty ), warunki kształcenia (dostępność kadry, akredytacje)  

Od lat w tych rankingach najwyżej plasują się: Uniwersytet Warszawski i Jagielloński, co jakiś czas zamieniające się pierwszym miejscem, choć w rankingu rozdzielonym na grupy kryteriów uczelnie te dominują według prestiżu, potencjału naukowego, czy warunków kształcenia, ale według umiędzynarodowienia w tegorocznym rankingu przoduje Akademia Ekonomiczno-Humanistyczna w Warszawie, publikacji – Uniwersytet Opolski, efektywności naukowej- Uniwersytet Medyczny w Łodzi, wynalazczości – Politechnika Gdańska a absolwent na rynku pracy ma najlepiej po SGH

To spore zaskoczenie i sporo wątpliwości, bo publikacje czy umiędzynarodowienie winny mieć ogromny wpływ na prestiż uczelni a w rankingu tak nie jest.

Wśród uczelni niepublicznych dominuje Akademia Leona Koźmińskiego w Warszawie

Oprócz ogólnego rankingu podawane są miejsca uczelni z podziałem według typów uczelni tj. techniczne, medyczne, ekonomiczne, rolnicze, pedagogiczne, AWFy,. co może ułatwiać decyzje odnośnie wyboru uczelni.

Wśród rankingów światowych szczególnym uznaniem cieszy się ranking szanghajski (Academic Ranking of World Universities) ogłaszany w sierpniu od 2003 r ale i do niego są zarzuty, że zbyt preferuje laureatów Nobla czy publikacje w czasopiśmie Nature.

Dokładne miejsce w tym rankingu znane jest tylko w przypadku 100 najlepszych uczelni, natomiast pozostałe miejsca podawane są w przybliżeniu, w grupach liczących 50 -100 placówek

Ostatnio ogłaszany jest też ranking dziedzinowy co daje szanse na porównywanie uczelni w danej specjalności. W końcu uczelnia może mieć różną moc w różnych dziedzinach.

Od kilkunastu lat czasopismo „Times Higher Education” przygotowuje brytyjski ranking, krytykowany za korzystanie z niekompletnych baz danych i preferowanie prac pisanych w języku angielskim, co się odbija niekorzystanie pozycjonowaniu uczelni, szczególnie w naukach humanistycznych. Przed kilku laty odseparował się od niego inny brytyjski ranking  -uważany za prestiżowy -QS World University Rankings, w którym pozycja uczelni zależy od kilku czynników: przede wszystkim od opinii wykładowców, publikacji naukowych, stosunku liczby wykładowców do studentów i liczby studentów zagranicznych.. W tym rankingu klasyfikowanych jest ok. 1500 uczelni z całego świata.

Niemal wszystkie instytucje akademickie- ponad 30 tys.- obejmuje natomiast hiszpański ranking „webometryczny” (Webometrics Ranking of World Universities)) uwzględniający obecność instytucji akademickich i badawczych w internecie i promowanie otwartego dostępu do publikacji wyników naukowych.

Powód do dumy czy zadumy

Wszelkie rankingi odsłaniają słabość polskich uczelni, także tych z największą ilością profesorów i doktorów habilitowanych. Nawet najlepsze nasze uczelnie są w niemocy, jak się je porówna z uczelniami światowymi. Rankingi nie uwzględniają liczby profesorów prezydenckich/belwederskich, a tym bardziej doktorów habilitowanych, bo te kategorie ‘naukowe’ na ogół nie są znane w innych systemach akademickich. Stosowanie innych kryteriów określania mocy naukowej pokazuje, że można być mocarstwem, jeśli chodzi o liczbę naukowców tak utytułowanych, przejawiać niemoc naukową.

Najlepsze polskie uczelnie – tradycyjnie Uniwersytet Warszawski i Jagielloński – zwykle plasują się w 5 setce najlepszych uczelni światowych (ranking szanghajski) czasem trafiając do 4 setki, ale na tak dalekich pozycjach rankingi nie są zbyt precyzyjne. Określanie mianem sukcesu awansowanie uczelni np. o 50 miejsc w którejś tam setce rankingu jest bezpodstawne, jako że dystans naszych nawet najlepszych uczelni od pierwszej setki rankingu jest niemal kosmiczny. I powinien skłaniać do zadumy.

A jakie proponuje się remedia na poprawę prestiżu?.Zwykle jakieś fortele. Ponieważ rankingi preferują raczej wielkie uczelnie, nieraz postulowano, aby nasze uczelnie po prostu łączyć w wielkie molochy. Co prawda poziom nauki i nauczania niekoniecznie się wtedy polepszy, ale za to pozycja w rankingach się podniesie. Rzecz jasna można by zatrudniać na etatach noblistów, których obecność wpływa znacznie na punktację rankingową, ale noblistów naukowych nam brakuje, a jakoś do tej pory uczelnie nie zatrudniły Lecha Wałęsy, w końcu pokojowego noblisty, choć bez matury, ale z wielką ilością doktoratów honorowych. Tych naprawdę naukowych noblistów nie możemy się doczekać, bo czy ktoś o takim potencjale miałby szanse na sukces w systemie trwającej dziesiątki już lat negatywnej selekcji kadr?

Ponieważ rankingi międzynarodowe wysoko punktują poziom umiędzynarodowienia studiów niektóre uczelnie (ostatnio UAM) likwidują limity przyjęć dla obcokrajowców. Zwykle są to u nas Ukraińcy i w mniejszym stopniu Białorusini.

Niestety i takie preferencje nie za wiele się zdają i np. UAM w ostatnim rankingu QS World University Rankings został uwzględniony, ale w odległej 8-10 setce, razem m.in. z uczelniami Bangladeszu.  Widocznie polityka równościowa i skoncentrowanie się na orientacjach seksualnych, przy lekceważeniu orientacji intelektualnych w nauce najważniejszych, prowadzi do równania w dół, a nie w górę. I żadne fortele poprawy ich rankingowej sytuacji nie są skuteczne.

Niestety rektorzy -co gorsza przy pomocy mediów – wprowadzają w błąd polskich podatników finansujących polskie uczelnie, co do sukcesów tychże w skali międzynarodowej. Co prawda w wyżej wymienionym rankingu zidentyfikowano aż 19 (więcej niż dotychczas) wśród ponad tysiąca uczelni z całego świata. Jest to jednak tylko kilka procent polskich uczelni z nazwy wyższych, a i te najlepsze plasują się na pozycjach zajmowanych także przez wiele uczelni tzw. trzeciego świata. Od naszych najlepszych UW i UJ wyżej sklasyfikowano uczelnie m.in. Chile, Kazachstanu, Tajlandii, Kataru, Kolumbii, Brunei, Białorusi.

Określenie mocy uczelni, w takim czy innym rankingu, jest wysoce niedoskonałe i pozycje zajmowane przez uczelnie zawsze są dyskusyjne, a nawet mogą budzić zdziwienie, ale jednak uczelnie uważane od lat za bardzo dobre zajmują pozycje zwykle w pierwszej setce, niezależnie od kryteriów rankingowych. Jeśli uczelnie plasują się w różnych rankingach na odległych pozycjach to jednak uzasadniony jest wniosek, że są słabe, w niemocy.

Ranking „webometryczny” pokazuje także nasze szkoły niepubliczne oraz wiele publicznych, na bardzo odległych pozycjach, na ogół w przedziale 20-30 tysięcznym. I takie jest też odczucie społeczne wartości tych uczelni z nazwy wyższych, którą to nazwę zawdzięczają odpowiedniej ilości profesorów i doktorów habilitowanych. Ta ilość nie ma jednak większego znaczenia dla pozycji w rankingach międzynarodowych, bo w nich nasze tytuły i stopnie naukowe nie są brane pod uwagę.

Rektorzy i media podnoszący rzekome sukcesy polskich uczelnie zdają się jednak bezwarunkowo uznawać rankingi za doskonałe narzędzie do określania poziomu uczelni i do jej promocji uczelni, nawet gdy ta moc jest podobna do uczelni biednych krajów, niezbyt znanych w nauce. Ale rzecz jasna o tym taktownie nie mówią i nie piszą. Na ogół polskie uczelnie i ich uczeni są słabo znani w świecie, z wyjątkiem nielicznych, i to głównie w dziedzinach „twardej” jak mówimy nauki.

Najnowszy ranking szanghajski

W lipcu tego roku ogłoszono ranking szanghajski w rozbiciu na dziedziny naukowe. Ten wygląda nieco bardziej pozytywnie, bo fizyka Uniwersytetu Warszawskiego znalazła się w pierwszej światowej setce (51-75) co jest sukcesem, powodem do zadowolenia, matematykę UW ulokowano na pozycji 101-150 a UJ na pozycji 150-200. W dziedzinie weterynarii w drugiej setce jest SGGW, podobnie jak UJ w dziedzinie zdrowia publicznego.

Ale już nauki o ziemi, podobnie jak informatyka, telekomunikacja czy górnictwo (i wiele innych) z żadnej polskiej uczelni nie zmieściły się w pierwszej 500 uczelni. Co prawda w rankingu, w którym uwzględniono ponad 1,8 tys. uczelni z 96 krajów, odnotowano 25 polskich uczelni (na ok. 350 funkcjonujących obecnie w domenie akademickiej) w 28 dyscyplinach (czyli w połowie dyscyplin uwzględnianych w rankingu), ale to chyba nie powinno nas satysfakcjonować. Nie jest to świadectwo prestiżu polskich uczelni

15 sierpnia, jak co roku, ogłoszono wykaz 1000 najlepszych uczelni świata, ujęty w ogólnym rankingu szanghajskim [2022 Academic Ranking of World Universities] uważanym za najbardziej prestiżowy. Czołową dziesiątkę rankingu stanowią:Harvard University,Stanford University, University of Cambridge, Massachusetts Institute of Technology (MIT), University of California, Berkeley, Princeton University,Columbia University, California Institute of Technology, University of Oxford, University of Chicago

W tym rankingu znalazło się 11 polskich uczelni, ale tylko dwie – UJ i UW w piątej setce, a pozostałe w drugiej połowie rankingu: Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie (w siódmej setce), Politechnika Gdańska, Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego i Uniwersytet Medyczny im. Piastów Śląskich we Wrocławiu (dziewiąta setka). a w dziesiątej setce: Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Warszawski Uniwersytet Medyczny, Uniwersytet im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, Politechnika Warszawska i Politechnika Wrocławska.

Wśród tych 1000 uczelni tylko w rankingu z 2018 roku było więcej, bo 12 uczelni polskich, ale przed rokiem 2017 r. na ogół pojawiały się tylko dwie – UJ i UW (często w IV setce) a dwukrotnie (r. 2003 i 2005] także Uniwersytet Wrocławski, co mogło być wynikiem niedostatków bazy danych o uczelniach uwzględnianych w rankingu.

Trudno zatem mówić o poprawie notowań polskich uczelni jako o skutku reform naszego szkolnictwa wyższego. Miejsca, tych notowanych najlepszych polskich uczelni, są wciąż dalekie, jak wielu uczelni krajów trzeciego świata.

W rankingu szanghajskim uwzględniono m.in. 190 uczelni amerykańskich, 112 chińskich, 46 niemieckich, 36 japońskich. Z 26 odnotowanych uczelni hiszpańskich 7 ma wyższe miejsca od naszych najlepszych, z 37 uczelni z Włoch wyższe notowanie ma 12. Z małej Holandii uwzględniono 13 uczelni z czego 12 wyżej notowanych od naszych najlepszych a 4 z nich w pierwszej setce, z Danii tylko 6 uczelni, ale 5 wyżej notowanych, w tym 2 w pierwszej setce, z Czech tylko 4, ale za to jedna w trzeciej setce.

Nadal nie ma powodów do zadowolenia

Czy takie pozycje naszych uczelni w rankingu światowym mogą stanowić powód do zadowolenia, jakie wyraża po jego ogłoszeniu wielu rektorów, i media?

Włosi ze swojej domeny akademickiej, o niebo lepiej notowanej w rankingach, nie są zadowoleni i widzą inne niż finansowe przyczyny tego stanu rzeczy. Do nauki trafiają bowiem nie najlepsi merytorycznie, tylko najlepiej ustawieni socjologicznie, w ramach fikcyjnych konkursów. Podobnie zresztą jak u nas. Przy czym u nas jest to standard, a Włosi wszczęli operację „Universita bandita” aby ten proceder zlikwidować.Ustawiacze konkursów we Włoszech kierowani są na ławy sądowe, u nas na piedestały.

Mimo wielu reform, ogromnego wzrostu ilościowego uczelni, utytułowanych naukowców, znakomitego polepszenia infrastruktury uczelnianej, z nieruchomościami na poziomie europejskim, o czym można było tylko marzyć w PRL, nasze uczelnie wypadają słabo, nie tylko na tle potęg naukowych. Szkoda, że w rankingach nie pokazuje się wielkości budżetów uczelni. Nasze uczelnie, co prawda, mają budżety znikome w porównaniu z uczelniami amerykańskimi, ale chyba większe od wielu uczelni trzeciego świata zajmujących podobne, a nawet lepsze miejsca od naszych najlepszych uczelni. Naszą ambicją winno być osiąganie poziomu porównywalnego choćby z uczelniami hiszpańskimi czy włoskimi, ale te w rankingach biją nasze na głowę, choć jeszcze w PRL tego tak się nie odczuwało (nie było jednak takich rankingów). Nie da się wytłumaczyć niemocy polskich uczelni tylko niedofinansowaniem. Nakłady są ważne, ale np. arabski King Abdullah University of Science and Technology ma nakłady podobne jak uczelnie z pierwszej dziesiątki rankingu, a znajduje się w 3 jego setce.

Co więcej, obecny poziom finansowania nauki w Polsce jest wielokrotnie większy niż w PRL, bo wtedy badania prowadziło się na ogół przy kiepskich pensjach, no może z dodatkiem na skromne diety wyjazdowe. Gdy zagraniczni naukowcy pytali mnie o finansowanie projektów badawczych, nie wiedziałem o co chodzi, bo badania realizowało się w ramach własnych pomysłów, w murach skromnych uczelni, nie zawsze mając gdzie mieszkać i gdzie podziać publikacje, które organizowało się w ramach wymiany międzynarodowej i np. za honoraria autorskie.

Gdy zagranicznych naukowców, czy studentów informowałem, że zarabiam kilkanaście dolarów, sądzili, że to na dzień, bo kto by sądził, że na miesiąc! A wyniki jednak były, nie takie jednak jakie mogły być przy takim jak obecnie finansowaniu (pensje jednak powyżej 1000 dol., finansowane projekty, wyjazdy zagraniczne), znane także na Zachodzie, a w ramach wymiany zagranicznej można było dysponować sporymi biblioteczkami, nie gorszymi od kolegów z Zachodu. A obecnie literaturą zagraniczną zainteresowanie jest słabe lub żadne, także bibliotek „naukowych”.

Za PRLu poziom w wielu dyscyplinach zapewne nie był gorszy od dzisiejszego, a może i lepszy (szczególnie w dziedzinach „twardych”) i na tle np. naukowców włoskich czy hiszpańskich wypadaliśmy nieźle. Raczej mamy regres, a nie postęp, mimo lepszych (choć nadal niezadowalających) ekonomicznych warunków pracy naukowej w kraju, a i o niebo lepszych możliwości współpracy zagranicznej. Rzecz w tym, że zapomina się, iż naukę tworzą uczeni, a nie mury. Skutków długotrwałej negatywnej selekcji kadr naukowych nie są w stanie zrekompensować piękne, lecz kosztowne w utrzymaniu nieruchomości.

Wadliwy system, polegający na zdobywaniu stopni i tytułów, przy nikłym zainteresowaniu zdobywaniem należytej wiedzy i odkrywania prawdy, prowadzi na manowce. Podejmuje się bezpieczne tematy, które zapewnią stopnie, tytuły, unikając tematów niewygodnych dla baronów akademickich i dla ideologów trzymających kasę. Eliminacja z systemu pasjonatów i nonkonformistów jest faktem. Oportuniści i konformiści, miłośnicy wysokich zarobków, nie zapewniają poziomu. Nie tylko jesteśmy słabi w międzynarodowych rankingach, ale i przydatność naukowców uczelnianych dla gospodarki i społeczeństwa jest niezadowalająca. Niestety społeczność akademicka i nie tylko akademicka oraz decydenci wykazują słabe zainteresowanie plagami degradującymi domenę akademicką. Jeśli nie ma monitoringu plag to nie wiadomo jak im zaradzić. Szokujące jest zadowolenie i określanie mianem sukcesu kiepskich wyników naszych uczelni w rankingach światowych. Taki stan rzeczy nie rokuje poprawy polskiej domeny akademickiej i jej przydatności dla rozwoju Polski.

Tekst opublikowany w Kurierze WNET we wrześniu 2022 r.

Etyczna droga jagiellońskiej wszechnicy: od Wojtyły do Hartmana

Etyczna droga jagiellońskiej wszechnicy:

od Wojtyły do Hartmana

Na krakowskich Plantach można obejrzeć wystawę pt. „Jan Paweł II – Małopolanin wszech czasów”. Jedna z plansz przypomina, że Karol Wojtyła od 1953 roku wykładał etykę na UJ. Pozostawił po sobie kod etyczny nie do zaakceptowania w komunistycznej Polsce. Wydział Teologiczny UJ wkrótce zlikwidowano, niszcząc fundamenty, na których jagiellońska wszechnica była posadowiona od wieków.

Nastały czasy postępu, zastępowania wolności nauki przez ideologię czerwonej dyktatury. Co prawda po odwilży pojawiała się na UJ Izydora Dąmbska ze znaną potęgą smaku, choć „to wcale nie wymagało wielkiego charakteru” – jak nas przekonywał Zbigniew Herbert. Ale charakter trzeba było mieć, aby się nie zgadzać na zło. Wkrótce noc generała całkiem spowiła jagiellońską wszechnicę ciemnościami, w których rozprawiano się z negatywnie wpływającymi na młodzież etyką zagrażającą sile przewodniej.

Ciemności nie rozproszył ani siły przewodniej nie pozbawił upadek komunizmu, bo transformacja otworzyła szeroką drogę dla lewackiego marszu przez uniwersytety, i na UJ pojawił się Jan Hartman, najgłośniejszy chyba obecnie etyk życia codziennego. Jako mistrz etyczny, swoimi bluzgami na wszystko, co wiąże się z cywilizacją chrześcijańską, wpływa pozytywnie (?) na młodzież, która radośnie bluzga w marszach przed murami jagiellońskiej wszechnicy. To jest sprawa smaku, a mistrz Hartman i jego uczniowie mają taki smak. Cierpiącym na deficyt charakteru – o innym co prawda smaku – nawet do głowy nie przychodzi, aby takiego profesora przenieść w stan nieszkodliwości dla naszej cywilizacji. Areopag jagielloński utworzył nawet dział zabezpieczenia lewackiego marszu i równania do barbarii, a nieodległa księgarnia naukowa, na swej jagiellońskiej witrynie, promuje idee Hartmana i jemu podobnych. Byłoby społecznie pożądane wystawienie na Plantach – od Franciszkańskiej 3 do Gołębiej 22 – etycznej drogi jagiellońskiej wszechnicy obrazującej jej staczanie się: „Od Karola Wojtyły do Jana Hartmana – wykładowców etyki na Uniwersytecie Jagiellońskim”.

Tekst opublikowany we tygodniku Gazeta Polska 14 września 2022 r.

Profesorowie rzeczywiście biedniejsi od studentów

Profesorowie rzeczywiście biedniejsi od studentów

Profesorowie alarmują, że biedni są nadzwyczaj, a co gorsza, nawet biedniejsi od studentów. I trudno się z tym nie zgodzić. Profesorowie ustawili wysoko poprzeczkę dla swej biedy i jeśli nie mają trzy razy większego uposażenia od biedującego, zwykłego obywatela, czują się biednymi. Co więcej, całkiem są zdani na biedniejszych (nawet niemal trzykrotnie) obywateli, bo to oni muszą utrzymywać profesorów ze swoich podatków.

W tej biedzie akademickiej jednak całkiem dobrze sobie radzą studenci, którzy utrzymują się głównie sami, ze swojej pracy, na co jest zapotrzebowanie społeczne i gospodarcze. Widać, mimo ciągłych narzekań na poziom studentów, ci są przydatni, nie tylko profesorom. To kontrastuje z poziomem i bezradnością profesorów, których poza domeną akademicką niemal nikt nie chce.

Kiedyś – w czasach tzw. transformacji – radę sobie dawali poprzez zwielokrotnienie swojego zatrudnienia akademickiego (nawet do 17 pozorowanych etatów) i multiplikowanie swoich wykładów. Nie musieli wykazywać się przy tym zdolnościami do bilokacji czy multilokacji, bo uczelnie jak miały ich więcej na stanie, lepiej były oceniane i nawet profesorowie nie musieli się zbytnio fatygować wykładaniem, aby na ich konta spływały środki finansowe. Pożytek był obustronny. Ten proceder w końcu się urwał, ale nie tak do końca, i nawet rektorzy publicznych uczelni za zgodą swoich senatów dorabiali sobie na niepublicznych i wydawali z wzajemnością zgodę na dorabianie sobie im podległych i zarazem życzliwych. Ale jakoś nie idą w ślady swoich studentów, bo żeby być zatrudnionym w innej niż akademicka domenie, trzeba coś pożytecznego umieć, a to oceniają inni spoza domeny, a nie sami swoi. Podmioty gospodarcze nie zawsze chcą korzystać z profesorów z obawy, aby czasem nie zbankrutowały, stosując ich ekspertyzy w praktyce. Raczej wolą tych nienadających się do domeny akademickiej i nieźle na tym wychodzą. A uczelnie coraz biedniejsze swoją biedę reprodukują, utrzymując się z socjalnych zasiłków.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 7 września 2022 r.

Scenariusz fałszowania historii

Scenariusz fałszowania historii

Trwa hejt nad historią i teraźniejszością, która w nowym roku szkolnym ma być wprowadzona jako przedmiot obowiązkowego nauczania. Patrzenie w przeszłość, i to niedawną, budzi jednak demony. Do opanowania przedmiotu HiT przygotowuje się nowe podręczniki, ale trzeba mieć na uwadze, że najlepsze szkoły najnowszej historii znajdują się pod gołym niebem, w przestrzeni publicznej. Ta na całe szczęście jest coraz bardziej porządkowana (no, może z wyjątkiem przestrzeni akademickiej), oczyszczana z pomników sławiących historię zniewalającego Polaków czerwonego totalitaryzmu

W Krakowie taką szkołę historii stanowi Park Jordana, i to od czasów zaborów, kiedy to dr Henryk Jordan utworzył przestrzeń nie tylko dla zabawy, sportu, wypoczynku, ale i kształtowania postaw patriotycznych. Postawił kilkadziesiąt pomników wybitnych Polaków, ważnych dla naszej historii, i te stanowiły szkołę pod gołym niebem. Podczas okupacji Hans Frank kazał ją zlikwidować, ale w części pomniki powróciły w czasach PRL-u, a w III RP powstała Galeria Wielkich Polaków XX wieku jako kontynuacja dzieła H. Jordana przez Kazimierza Cholewę.

To jednak razi anty-Polaków, dlatego opracowano projekt, i to obywatelski, aby śladem Hansa Franka usunąć wiele z tych pomników (także flagę narodową!), żeby nie wpływały negatywnie na młodych Polaków. Tego projektu nie udało się im zrealizować, ale walka z pamięcią jest kontynuowana w formie wystawy rzekomo obrazującej historię parku. Zarząd Zieleni Miejskiej i kilku partnerów publicznych, w tym Małopolski Instytut Kultury, dokonały na wystawie odpomnikowania Parku i nie ma po nich ani śladu. Nie ma dowodów, czy sprawcy wystawy choć jeden raz byli w parku, do którego wstęp jest darmowy, więc nie mogą się tłumaczyć, że niedosyt finansów tak ograniczył wystawę. Ta może stanowić gotowy scenariusz lekcji: „Jak się fałszuje najnowszą historię”. W ramach nowego przedmiotu Historia i Teraźniejszość. Nauczyciele szkół krakowskich (i nie tylko) winni z tego scenariusza skorzystać.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 31 sierpnia 2022 r.