III RP – czas wielkiej inwigilacji i imitacji (akademickiej)

smuta akademicka

III RP – czas wielkiej inwigilacji i imitacji (akademickiej), 

no i wielkiej smuty akademickiej

 

Dzięki badaniom IPN nieco wiemy (choć o wiele za mało) o inwigilacji środowiska akademickiego w okresie PRL, kiedy SB chroniła uczelnie (i nie tylko) przed niekomunistycznymi wirusami.
Wielu uważa, że nawet chroniła dobrze (nawet jak są tą ‚ochroną ‚ oburzeni), bo elity uczelniane podobno przeszły przez okres czerwonej zarazy z sukcesem niczym Mojżesz przez Morze Czerwone. Takie bajki/dyrdymały można poczytać, a także posłuchać nie tylko 1 kwietnia (także w obozie opozycyjnym! pro-lustracyjnym).
Badań nad inwigilacją środowiska akademickiego w III RP o ile wiem – nie ma ( będę wdzięczny za informacje o ile się mylę) .
Fakt, że SB nie ma, PZPR też wyprowadziła sztandary, ale zupełnie nie wiadomo czemu wolne i niezależne środowisko akademickie ukrywa tyle prawd które winna ujawniać i badać bo do tego jest powołane i za to jest finansowane ?
Dlaczego akademicy boją się prezentować swoje poglądy, także naukowe, dlaczego nie ma krytyki naukowej i najbardziej pożądanej konstruktywnej krytyki tego co jest złe w systemie ? Zdumiewające – nieprawdaż ?
Ale tak jest. I często można usłyszeć wyjaśnienie, że przecież nie jestem głupi/głupia, bo muszę zdobyć grant, wyjazd zagraniczny, zrobić doktorat, habilitację, profesurę.
To co ci naukowcy robią tak naprawdę ?  – naukę, czyli poszukiwanie i ujawnianie prawdy,  czy jej pozorowanie/imitowanie w procesie zdobywania stopni i tytułów,  jakby od nauki niezależnych.
Co najwyżej ‚głupcy’ robią naukę niezależną od polityki/układów, ale oni nic nie znaczą w tym systemie obfitującym w utytułowanych mędrców bez twarzy i kręgosłupa. Tak było w prylu, tak jest i w III RP.

Mimo rozwiązania SB i PZPR system się nie zmienił zasadniczo, a beneficjenci systemu całkiem sprawnie i z sukcesem przejęli ich role i główne zasady negatywnej selekcji kadr pozostały.

Nawet any-komunistycznie i pro-lustracyjnie nastawieni marzą o tym aby otrzymywać granty, doktoraty, profesury – od tajnych (ci czasem są ujawniani) czy jawnych współpracowników (ci są zwykle utajniani).
To problematyka na książkę, a nawet wiele, ale póki co podzielę się kilkoma wspomnieniami z okresu instalacji systemu III RP.

Euforia wolności po r. 1989 mimo wszystko była wielka i człowiek z nadzieją patrzył na zmiany.
Ja naiwny wystąpiłem nawet do posła/szefa ówczesnej ‚Solidarności’ UJ, aby pomógł mi dotrzeć do moich teczek UJ, które pod koniec obalonego (rzekomo) systemu władze wysyłały do Warszawy, do mgr Ługanowskiego (widocznie ich systemowego przełożonego) gdy ja miałem do wglądu tylko papiery do wiosny 1980 r. (reszty nie było) ! Niby nic nie ma w tym dziwnego, bo nawet jak się czyta historię UJ, to zdaje się późniejszego (po 81 r.) okresu w historii nie było – zapewne tylko jakaś post-historia, którą nie warto sobie zawracać głowy.
Poseł sprowadził mnie od razu na ziemię zarzucając mi postawę roszczeniową, prywatę jakąś, no i groził, że jeśli będę o coś takiego się domagał to on mnie w sejmie załatwi.
Trochę wtedy zrozumiałem co się będzie święcić w tej wymarzonej III RP.

Wtedy byłem już poza systemem uczelnianym, który skutecznie się obronił przed groźbą kontynuacji negatywnego oddziaływania na młodzież akademicką z mojej strony.
Gorąca linia między moim przyłożonym z czasów UJ i nowym przyłożonym w PAN (kiedyś z jednej komórki PZPR) funkcjonowała sprawnie, podobnie jak były sprawne, a nawet usprawnione sposoby zarządzania moją, nic nie znaczącą, osobą.

Ja jednak trochę zasady konspiracji opanowałem, więc i trochę problemów moim ‚ochroniarzom’ – przysparzałem.
O konieczności konspiracji z powodu inwigilacji badań naukowych, korespondencji, współpracy zagranicznej nieco już pisałem III RP – czas IV konspiracji (akademickiej)  https://blogjw.wordpress.com/2014/03/23/iii-rp-czas-iv-konspiracji-akademickiej/ ale za dużo – za mało.

W wyniku mojej konspiracyjnej działalności naukowej doszło m. in. do kontaktów z partnerem francuskim, który przesłał papiery do centrali polskiej nauki, aby współpracować – o zgrozo – z kimś takim jak ja. Rzecz niebywała. stąd papiery z centrali poszły nie do mnie, tylko do jednego z profesorów z innego całkiem instytutu (innej profesji !) który po konsultacjach towarzyskich uznał, że należy papiery schować w szufladzie do czasu wyjaśnienia czy rzeczywiście partner francuski chce współpracować ze mną, czy z UJ, bo zapewne się pomylił w swych zamiarach.
Rzecz jasna ja o niczym nie wiedziałem a zacząłem szukać papierów jak partner francuski zaczął się niepokoić brakiem odzewu.

W końcu doszło w całym zamieszaniu do zezwolenia na przyjazd partnera francuskiego, choć nie do końca, bo mimo zgody centrali przyłożeni usiło0wali jednak nie dopuścić do takiej niestosownej współpracy. Decyzja o (nie)przyjeździe Francuzów niestety ( dla nich) podjęta została zbyt późno – Francuzi byli już w drodze zbliżając się granic od strony południowej. Jak się okazało, że są już pod Austerlitz otrzymałem zgodę na ich przyjęcie.
Nie było to jednak takie proste. Musiałem napisać szczegółowy plan prac terenowych w Tarach, bo współpraca miała dotyczyć badań nad geologią Tatr i Alp Francuskich.
Co do planu naukowego ja nie miałem żadnych problemów, ale ta placówka była tylko z nazwy naukowa, więc moje plany były całkiem niezrozumiałe, nie obejmowały np. konsumpcji obiadu w porze obiadowej ! A taki plan i to jako punkt najważniejszy zawsze się znajdował w planach przyjmowania gości zagranicznych, bo konsumpcja obiadów dla tego grona to rzecz święta, i najważniejsza ( jak mnie pouczano udzielając reprymendy). Tłumaczyłem, że jak się chce zjeść obiad w porze obiadowej, to w żaden sposób nie zrealizuje się badań w obszarze górskim, gdzie obserwacje geologiczne prowadzi się z dala od ludzi i knajp, a co najwyżej w towarzystwie kozic będących pod ścisłą ochroną.
Co więcej plan miał być niemal minutowy, czyli taki, żeby przyłożony mógł o zaznaczonej godzinie gdzieś pod skałką/smrekiem się zaczaić obserwując co też my tam porabiamy!

W końcu mi nieco odpuścili bo Francuzi już przekroczyli pola Austerlitz i zbliżali się nieuchronnie do granic Polski. Trzeba było ich przyjąć.
Ja ze względu na oszczędności (w końcu na naukę nie ma pieniędzy) postulowałem kwaterę akademicką za darmo (i tak wynajmowaną) zupełnie wystarczająca na terenowe badania. Nic z tego, z powodu braku pieniędzy goście mieli być ulokowani w najlepszym hotelu ( po-rządzie PRL) bo w takich hotelach zwykle się lokowali bonzowie akademiccy III RP – bo to świadczyło o ich prestiżu.
Jak Francuzi tam dotarli to byli osłupieni, bo ich nie stać na takie luksusy, a przy tym sądzili, że ja jestem personą około- rządową!
Nie koniec tego. Delegację trzeba było przywitać i na przywitanie i rozmów spisanie wybrały się na delegację 4 osoby ! (przyłożony, sekretarka, księgowa, kierowca).
Na jednego pracującego naukowo- obstawa czteroosobowa.
Pobito tu na głowę znany model sowiecki, zgodnie z którym na delegację 3-4 naukowców przypadał jeden ‚cichociemny’ z teczką, nic nie mówiący (w żadnym języku), ale raportujący do centrali.
W wolnej III RP model sowiecki, został udoskonalony, do n-tej potęgi ! Obstawa czteroosobowa na jednego naukowca!
Wystarczy ? Powinno, ale może jeszcze jeden przykład.

Zakład ‚naukowy’ prowadził współpracę naukową z takimi potęgami naukowymi, jak Białoruś, Ukraina, Mołdawia, gdzie w ramach wymiany jeździli np. sekretarka,  kserografista, żona przyłożonego itp. Ale doszło – nie wiem z jakiego powodu – do współpracy z samym Egiptem.
Miało tam pojechać kilka osób i ja do tej współpracy miałem być wciągnięty,  aby można było coś tam zaprezentować. Temat wymyśliłem, coś zrobiłem, ale jak się zbliżał termin wyjazdu byłem zdziwiony, że formalności nie są załatwiane, a do Egiptu były potrzebne wizy. Wyjaśniono mi, że nie zdążono mi wyrobić wizy, ale nie poinformowano dlaczego nawet mnie nie spytano o numer paszportu aby podjąć starania. Chciałem się wycofać ze współpracy, ale nic z tego – musiałem oddać opracowanie, bo (szantażowano) inaczej nie dostanę zgody na wyjazd do Francji, który widząc jak się rzeczy mają – sam załatwiałem.

Tekst dla Egipcjan był tylko po polsku (taki był wymóg), by delegacja coś z tego wyrozumiała, a ponadto w Egipcie jak wiadomo zimują polskie bociany, stąd Egipcjanie język polski znają. Chyba go nawet nie tłumaczono, bo po co – wystarczyła atrapa ! Okazało się potem w sprawozdaniu z wyjazdu – w którym oprócz przyłożonego brała udział rzecz jasna jego żona, sekretarka i przyboczny – że owocem tego wyjazdu było zaprezentowanie stronie zagranicznej mojego opracowania (którego rzecz jasna autor nie mógł dowieźć, a były do tego potrzebne 4 osoby nie mające zresztą pojęcia o tym co prezentują). Wyjazd ( i nie tylko) z jakiegoś powodu (nie mojego) stał się głośny i zainteresowała się nim prokuratura, ale wszystko się jakoś rozeszło mimo stwierdzonych nieprawidłowości.

I tak by można zapisać niejedną książkę takimi wspomnieniami o imitacji i inwigilacji w nauce III RP, bo to jej chleb codzienny i spożywany nie tylko w jednym z nazwy naukowym zakładzie.

Niestety o utrzymanie statusu quo tak funkcjonującego systemu nauki w Polsce walczą wszelkie siły ( także opozycyjne). No cóż w takim systemie biedny kraj ( biedny przede wszystkim swoimi elitami akademickimi) można w ten  sposób doić niczym krowę w PGR i jeszcze mieć status świętych krów i jednocześnie pokrzywdzonych przez ministra finansów ( i nie tylko).

 

Komentarze 2

Dodaj komentarz