Kopia zapasowa historii naturalnej polskiego naukowca

Kopia zapasowa historii naturalnej polskiego naukowca

Piotr Sztompka – guru polskich socjologów w książce „Kopia zapasowa” opowiada jak z ucznia sam stał się mistrzem, robiąc kopię zapasową swojego życia. Argumentuje słusznie, że przecież nagle mogą być wymazane wszystkie wspomnienia, refleksje, sukcesy, porażki, bo w końcu przychodzi koniec i „Ciach i nie ma!” To właściwa postawa, szczególnie ważna w czasach rozszerzania się antykultury unieważniania (cancel culture), choć o tej antykulturze znany w świecie socjolog w swojej kopii jakoś nie wspomina i nie wiadomo, dlaczego. Przecież to zjawisko socjologiczne nie tylko naszych czasów a nie wszyscy mogą przekazać potomnym w przestrzeni publicznej zapis swoich wspomnień, refleksji… Antykultura unieważniania może wymazać wszystko i wszystkich z jakiegoś powodu niewygodnych. Internet daje co prawda szansę zaistnienia wymazywanym z domeny akademickiej, ale i w internecie niewygodne treści są blokowane, kasowane i funkcjonuje zapis na autorów. Można nagrać czyjeś wspomnienia, ale w projektach zachowania pamięci się nie zmieszczą, nie zostaną upublicznione. I już. Upublicznić nieco można we własnej domenie, ale pozostając raczej na peryferiach świata akademickiego, stąd materiał do badań socjologicznych na historią naturalną polskich naukowców nie jest zbyt bogaty.

 Prof. Sztompka zadbał o zrobienie swojej kopii zapasowej, ale nie wszyscy naukowcy mają takie szczęście, a uwarunkowania zaistnienia takiego szczęścia są raczej skomplikowane. Z kopii zapasowej o takich uwarunkowaniach nieco się dowiadujemy, ale z powodu braku innych kopii zapasowych wiedza w tej materii jest nader skromna.

Historia i naturalna teraźniejszość polskiego naukowca

Przed laty napisania „Historii naturalnej polskiego naukowca” (1971) podjął się niemal dziś zapomniany wybitny cybernetyk Marian Mazur, ponadto autor książki „Cybernetyka i charakter”, z której wynika, że charakter ma niemały wpływ na historię naturalną naukowców i nie zawsze da się to z biografii wymazać.

Historia naturalna Mazura nie była usłana różami, zastosowanie jego koncepcji w życiu społecznym PRL było zbyt niewygodne i sam nie osiągnął szczytu kariery akademickiej. Nie został profesorem belwederskim, choć pracował w instytucjach naukowych i działał w naukowych komitetach. Duży rozgłos, nie tylko w domenie akademickiej, przyniosła mu „Historia naturalna”, w której zawarł wiele trafnych spostrzeżeń o życiu naukowym PRL. Już wówczas zauważył, że „. mamy całe tysiące pracowników naukowych w statystyce, a nie ma kto robić badań”.

Od tego czasu domena akademicka zanotowała statystyczny postęp, tak w zakresie statystycznej liczby akademików, jak i liczby studiujących, a w zakresie badań jakoś nie zauważono postępu, a wręcz regres. Doktoraty robiono dla doktoratu, tzn. uzyskanie doktoratu stanowiło cel działalności w instytucji akademickiej a jego temat dobierano tak, aby był „doktoryzujący”, choć nikt więcej poza doktorantem i jego promotorem go nie potrzebował. Te refleksje pisane przeszło 50 lat temu pozostały aktualne do dziś i nic nie potrzeba zmienić dla opisania teraźniejszości domeny akademickiej.

Mazur zauważył także „pasożytów nauki, tj karierowiczów, którzy nie mają kwalifikacji do uprawiania zawodu naukowca, a tytuły naukowe zdobyli dzięki względom pozanaukowym.” Można zapytać, czemu w wyniku transformacji, licznych reform domeny akademickiej w tej materii tak naprawdę nic się nie zmieniło?

Patologie akademickie Marian Mazur zawarł w po­nadczasowej analizie, pisząc, że „w nauce u nas obec­ne są »miernoty«, »feudałowie« starannie reżyserują­cy swoje wystąpienia w roli »wielkich uczonych«, do­pisujący się jako »współautorzy« (oczywiście na pierwszym miejscu) do prac »wasali«, czyli swoich asystentów, a co najmniej oczekujący od nich uniżo­nych podziękowań w przedmowie, uważający za oso­bistą obrazę każdy sprzeciw w dyskusji, kumulujący w swojej dziedzinie wszelkie możliwe stanowiska kie­rownicze i prezydialne, otaczający się »cmokierami«, a tępiący zbyt dobrze zapowiadające się talenty”.

Taki stan rzeczy umożliwiały panujące wówczas stosunki feudalne, wzmacniane przez przewodnią siłę narodu, ale mimo tzw. obalenia komunizmu i likwidacji KC i POP PZPR takie stosunki przetrwały do dziś. Zmiany przeprowadzono tak, aby to, co zasadnicze, pozostało po staremu. Kadry również.

Jakże ponadczasowy jest opis Mazura „gdy niedawno jeden z takich „feudałów”, którego nazwisko figuruje na czele prawie każdej placówki, każdego komitetu, każdej komisji, każdej redakcji w jego dziedzinie, przechodził na emeryturę, okazało się, że nie było komu powierzyć po nim kierownictwa jego zakładu – tak dalece wytępił wszelkich potencjalnych następców.” .

Jeśli ktoś ma trudności ze zrozumieniem przyczyn niedowładu polskiej domeny akademickiej winien przynajmniej się tego cytatu nauczyć na pamięć. Tak bowiem jest i nadal częściej celem „feudałów nauki” nie jest formowanie nowych, lepszych od siebie naukowców, ale ich unieważnianie/tępienie.

To zdolność do pozytywnych działań, do rozwoju nowych kadr naukowych, winna być pozytywnie oceniana w domenie akademickie a nie zdolność do eliminowania lepszych od siebie, co u nas nadal jest aprobowane a nawet przynosi uznanie. Iluż to naszych „doskonałych” akademików jest nosicielem takich negatywnych cech charakterologicznych prowadzących do degradacji wielu placówek naukowych.

I jeszcze uwagi Mazura o pasjonatach nauki, których zastępuje się pasjonatami pieniędzy, bez pozytywnych skutków naukowych: ”[…] pasja badawcza nie jest czymś, co można zamówić, zaplanować lub nakazać. Jest ona stanem psychicznym, który nie opuszcza naukowca w żadnej godzinie z wyjątkiem snu (zresztą nie jest nawet wcale pewne, czy z wyjątkiem snu), Naukowiec nie odróżnia „normalnych” od „nienormalnych” godzin pracy ani nauki „służbowej” od „niesłużbowej”. Jest pewne, że „naukowiec, jak narkoman, jest gotów nawet dopłacać do przyjemności, jaką jest dla niego uprawianie twórczej działalności.”

Niestety nadal u nas pasjonatów nauki nie gratyfikuje się jak należy, uważając, że i tak będą z pasji prowadzić badania, i to z przyjemnością. Finansuje się częściej pasjonatów pieniędzy, którzy i tak żadnej nauki nie zrobią, bo to ich mało interesuje.

Gdy pasja badawcza dominuje nad pasją zarabiania, jest szansa na rozwój nauki, gdy motyw zarabiania dominuje nad pasją naukową mamy uwiąd nauki. Jakoś nie porównuje się w domenie akademickiej dokonań pasjonatów nauki i pasjonatów pieniędzy? Bez takich porównań trudno reformować domenę we właściwym kierunku.

Zwiększanie nakładów księgowanych po stronie wydatków na naukę, rozdzielanych po równo według stopni i tytułów, nie rokuje poprawy wydajności domeny akademickiej. W końcu wielu utytułowanych wręcz szkodzi nauce, na co zwracał M. Mazur już ponad 50 lat temu a w dzisiejszych zasadach finansowania etatowych akademików nie bierze się tego pod uwagę. Widocznie beneficjenci systemu mają w tym interes.

Trzeba mieć na uwadze, że bez pozytywnego powiązania pasji naukowej z należytym jej finansowaniem trudno liczyć na odgrywanie znaczącej roli w nauce światowej i w rozwoju innowacyjnej gospodarki.

Socjologiczny sukces

Znany socjolog prof. Sztompka, jak pisze w swej „Kopii zapasowej” nie wybrał drogi muzycznej i rzucił fortepian na rzecz dociekań socjologicznych, które go doprowadziły na szczyty hierarchii akademickich. Jednak nie bez problemów. Studiował prawo i socjologię na Uniwersytecie Jagiellońskim, był pod wpływem dzieł Marksa, Baumana i nauczania Jerzego Wiatra, ale nie należąc do PZPR nie został asystentem, co ujawnił w „Kopii zapasowej”. Dzięki temu dostarczył dowodu na istnienie na UJ przewodniej siły narodu, która miała władzę nad wszystkim a w szczególności nad doborem kadr akademickich, ale z „Dziejów Uniwersytetu Jagiellońskiego”, ani z materiałów w Archiwum UJ, to nie wynika! Tym samym podważa niejako oficjalną, niezrozumiałą najnowszą historię najstarszej polskiej uczelni, która różni się od historii rzeczywistej jak białe od czarnego.

Tego zjawiska nie analizuje jednak ani historycznie, ani socjologicznie, choć z UJ związał się potem na lata, dotarł na pozycję profesora zwyczajnego, a nawet honorowego. Ciekawe czy tak by wyglądała jego historia naturalna naukowca, jakby te bulwersujące rozbieżności zanalizował w domenie publicznej.

Co więcej ujawnia, że i w PAN, po zrobieniu doktoratu, mimo odpowiedniego przygotowania nie otrzymał stypendium Fulbrighta, z czego wyciągnął odpowiedni dla dalszej kariery wniosek i wstąpił w końcu do PZPR, co stanowiło trampolinę do przeniesienia się na terytorium amerykańskie, zwane wówczas „zgniłym Zachodem”, i rozpoczęcie międzynarodowej kariery naukowej socjologa, co trzeba przyznać wykorzystał. Pisze jasno, że bez tego, bez względu jaki miał talent, jak by dobrze nie wykładał, nie wyjechałby do Ameryki i nie zrobił takiej kariery. Ci, którzy z takiej trampoliny za nic w świecie nie chcieli wówczas skorzystać z domeny akademickiej byli eliminowani lub marginalizowani. Mogli co najwyżej osiągnąć pierwsze szczeble drabiny awansu akademickiego, kończąc mizernie swą naturalną historię naukowca. Były wyjątki, ale realia były na ogół właśnie takie.

Stan wojenny (którego też nie zidentyfikowano w dziejach UJ) zastał profesora w drodze powrotnej z pobytu naukowego we Włoszech a mimo to zdecydował się na wjazd do opanowanej przez WRONę Polski, a nawet na oddanie legitymacji partyjnej. Aktywistą antysystemowym nie był, więc jakoś mu to nie zaszkodziło. Swych lewicowych poglądów nie zarzucił, choć przez lewicowych uczonych Zachodu uważany był za konserwatystę (sic!).

Do emerytury pracował w UJ, ale chyba nie przeprowadził badań nad socjologicznymi skutkami stanu wojennego, ani nad skutkami fałszowania historii swojej etatowej uczelni. Szkoda.

Ulubioną liczbą profesora jest 10 i z umiłowaniem formułował różne dekalogi: dekalog sukcesu, obywatela, lustracji, patriotyzmu …. a także ogłosił w 10 punktach – rzec można –  „ogólną teorię kryzysu uniwersytetu” z czym jednak podjąłem polemikę (Józef Wieczorek – Kryzys uniwersytetu w ujęciu polemicznym z Prof. Piotrem Sztompką – dostępna w pdf w: jubileusz650uj.wordpress.com) licząc z pozycji Dawida na merytoryczną krytykę/polemikę z autorem, akademickim Goliatem. Niestety bezskutecznie. Z reakcją się nie spotkałem. Wyliczyłem go do 10, a on ani głową, ani nogą nie ruszył. Czyli -po sportowemu- nokaut, który jednak mu nie zaszkodził w dalszej karierze akademickiej (Dawid wobec Goliata, czyli nokaut koryfeusza   Tekst opublikowany w Kurierze WNET w lutym 2019 r.).

Nie podjął także analizy socjologicznej wyznawców 11 przykazania („nie bądź obojętny” w ujęciu Mariana Turskiego) unieważniającego w praktyce Dekalog, mimo że opowiada się za Polską zanurzoną w etyce chrześcijańskiej.

W ramach jubileuszu UJ był organizatorem Kongresu kultury akademickiej (2014) który chyba sukcesem jednak nie był, bo pozostała po nim antykultura unieważniania, także na jego uczelni. Zajmując się fotografią tworzył socjologię wizualną, ale rzeczywistość przedstawia głównie z lewej strony.

Mimo, że uznany za człowieka sukcesu, od czego profesorowie UJ dostają zawrotu głowy, a sam jest o tym przekonany, chyba w porównaniu z Marianem Mazurem, niemal wyklętym, unieważnionym, także na polu socjologii, nie pozostawił po sobie takich tez o historii naturalnej polskiego naukowca, które by były aktualne przez dziesiątki lat. Ale zasług dla „odkrycia” roli PZPR w funkcjonowaniu jego uczelni nikt mu nie odbierze. Szkoda tylko, że jego uczelnia tego odkrycia nie chce włączyć do swej historii.

Ku doskonałości?

Z „Historii naturalnej…” jak i z „Kopii zapasowej” wyłania się wysoce niedoskonały obraz nauki uprawianej w Polsce. Dużo wydajniej można ją uprawiać poza granicami, bo system zakonserwowany w polskiej domenie akademickiej z sukcesem blokuje wielu pasjonatów nauki, jak również poznanie rzeczywistych przyczyn jej mizerii.

Na straży awansu naukowego w Polsce stoi tzw. Rada Doskonałości Naukowej, sama jednak wysoce niedoskonała. Ma za zadanie podtrzymywać filary naszej nauki tj. profesurę prezydencką (belwederską) i habilitację, które jak widać po latach, w konfrontacji z nauką światową nie podtrzymują poziomu, lecz ciągną go w dół, bo filary są źle osadzone. W krajach o wysokim poziomie nauki system jest bardziej przyjazny dla młodych pasjonatów nauki, których wchłania, gdy u nas blokuje. Stąd Polscy naukowcy jak opuszczają Polskę, dają sobie radę w instytutach zagranicznych, gdy u nas w ramach negatywnej selekcji kadr nieraz przepadają. Zdobywanie kolejnych szczebli dr(h)abiny akademickiej, ze szczeblem habilitacyjnym podcinanym przez tych, którzy nie tolerują lepszych od siebie (co podnosił Marian Mazur) jest wpisane w historię naturalną polskiego naukowca.

Nie jest to najlepsze rozwiązanie. Lepiej młodych rekrutować w ramach rzeczywistych, merytorycznych konkursów i awansować w ramach ich oceny przez międzynarodowe gremia naukowe, co jest praktykowane w krajach przodujących w nauce. U nas na etaty rekrutuje się swoich, w ustawianych na nich „konkursach”, a doktorów/profesorów to mogą oceniać tylko ci, którzy są profesorami, choćby nawet nie byli zdolni do formowania dobrych magistrów.

Ku doskonałości naukowej to nie prowadzi.

Publikacje naukowe po biurokratycznie podwyższanej punktacji nie stają się lepsze. „Chów wsobny” (częste kariery od studenta do rektora na tej samej uczelni) zapewnia kariery naukowe swoim, uległym wobec feudałów a nie zapewnia poziomu w nauce światowej, nie zapewnia innowacyjności nauki ani tworzenia elit, na których deficyt ciągle narzekamy, a utrzymujemy system, który taki stan rzeczy utrwala. Czy zasadne jest mówienie o obaleniu komunizmu, skoro ujawnione patologie degradujące naukę w czasach PRL nadal mają się dobrze? Najwyższy czas zmienić system na bardziej przyjazny dla uprawiania nauki i jej wykorzystania w gospodarce opartej o rzetelną, a nie tylko deklarowaną, tytularną, wiedzę.

Czy Mozambik naszym celem?

Czy Mozambik naszym celem?

Norman Pieniążek, syn znanego profesora od sadownictwa Szczepana Pieniążka, genetyk pracujący przez lata w USA, na swoim profilu na Twitterze napisał m.in.: „W Polsce profesor to przeżytek komuny dający durniom przewagę nad młodymi. Na świecie to stanowisko wykładowcy na uczelni”. I dalej: „Nauka polska nie dorówna tej w Mozambiku, dopóki nie zlikwiduje się takich stopni i tytułów naukowych jak doktor habilitowany, docent i profesor”.

 Wypowiedź wyrazista, mogąca budzić oburzenie, ale w swych opiniach na temat systemu tytularnego polskiej domeny akademickiej Pieniążek nie jest odosobniony.

Prof. Leszek Pacholski, znany matematyk z Uniwersytetu Wrocławskiego, którego był kiedyś rektorem, niedawno pisał: „Zniesienie habilitacji jest, obok zmiany ładu korporacyjnego, jedną z najważniejszych reform, bez których polskie uczelnie nie staną się kuźnią kadr dla nowoczesnej gospodarki”. Prof. Andrzej Jajszczyk, dyrektor Narodowego Centrum Nauki w latach 2011–2015, uważa, że „habilitacja to przeżytek, a nie remedium na słabe doktoraty. Ich nadawanie zajmuje mnóstwo czasu, angażuje wielu naukowców i odrywa ich od pracy naukowej”, a prof. Maciej Żylicz – prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej – proponuje rezygnację z nadawania tytułu profesora przez Prezydenta RP i wprowadzenie systemu rzeczywistych, otwartych, międzynarodowych konkursów na stanowisko profesora nadzwyczajnego (uczelnianego).

Natomiast kolejne ustawy akademickie zorientowane są raczej na sprecyzowanie biurokratycznych wymogów dotyczących uzyskania tytułów, przy utrzymaniu habilitacji i profesury prezydenckiej, uważanych za filary nauki uprawianej w Polsce. Zniesiono jedynie stanowisko docenta skompromitowane w PRL, ale nadal w tytułach jesteśmy mocni. Gorzej z nauką.

Najlepsza uczelnia Mozambiku w jednym z ostatnich rankingów światowych lokowana jest razem z UJ (miejsca 601–800), a wyprzedza większość pozostałych naszych uniwersytetów, ale osiągnięcie poziomu nauki Mozambiku nie powinno być naszym celem. Trzeba równać do najlepszych, przynajmniej w Europie, choć mniej utytułowanych.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 13 grudnia 2023 r.

Naukowcy a PKB

Naukowcy a PKB

Po wyborach będzie nowy rząd, który winien wziąć pod uwagę opinie naukowców, że „bez nauki nie ma współczesnej gospodarki”. Raport rektorów uczeni ekonomicznych wskazuje, że „występuje dodatni i istotny związek wydatków na badania naukowe i prace rozwojowe ze wzrostem PKB”, a tymczasem nie jest tajemnicą, że w Polsce zbyt mało inwestuje się w naukę.

Takich raportów nie powinno się pomijać, tylko poddać merytorycznej krytyce i wdrażać w życie, o ile wnioski są zasadne. Dla przeciętnego obywatela jest jasne, że wyższe nakłady winny przynosić lepsze efekty, o ile są one zainwestowane w dobrze funkcjonujący system. Sprawą zasadniczą jest zatem pytanie: czy nasz system nauki jest dobrze skonstruowany i osadzony na mocnych fundamentach, aby wzrost nakładów na naukę przynosił rzeczywiście pozytywne efekty, a nie powodował marnotrawstwa środków?

Można mieć wątpliwości, bo po licznych reformach system nie funkcjonuje jak należy, a okresowe zwiększenie finansowania tej domeny nie przynosiło efektów. Dynamiczny przyrost uczelni z nazwy wyższych i udyplomowienia społeczeństwa nie spowodował wzrostu innowacyjności polskiej gospodarki, która jest oceniana bardzo słabo – wleczemy się w końcówce europejskiej. Co więcej, są przypadki, że i miliony księgowane po stronie wydatków na naukę mogą nie przynosić wzrostu PKB, a opieranie się na ich efektach może powodować straty.

Nie jest tak, że „każda zainwestowana złotówka daje efekt między ok. 8 a 13 złotych wyższego PKB”, jak wynika z raportu ekonomistów. Czytamy co prawda słuszną przestrogę, że „niedostateczne inwestowanie w kapitał ludzki w ramach nauki i szkolnictwa wyższego oznacza istotne straty dla gospodarki i społeczeństwa”, ale jednocześnie słyszymy bulwersujące stwierdzenie, że „zasoby kadrowe i finansowe są w Polsce relatywnie efektywnie wykorzystywane”. Niestety, potencjał intelektualny Polaków nie jest u nas należycie wykorzystywany dla dobra wspólnego, dlatego bez zmiany kultury funkcjonowania domeny akademickiej zwiększenie finansów nie przyniesie spodziewanych efektów.

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 15 listopada 2023 r