Krakowscy rektorzy winni się kajać

Krakowscy rektorzy winni się kajać

10 września 2022 roku minęła 75. rocznica procesu krakowskiego przeciwko niepodległościowym działaczom Zrzeszenia WiN oraz PSL. Wśród oskarżonych było kilku naukowców. Najwyższy wymiar kary otrzymał członek WiN Eugeniusz Ralski (biolog), ale karę śmierci zamieniono na dożywotnie więzienie i po amnestii wyszedł na wolność w 1956 roku. Karol Buczek (historyk, kartograf) i Henryk Münch (historyk) zostali skazani na karę 15 lat więzienia, a Karol Starmach (hydrobiolog) na dziesięć lat więzienia, ale kary im ostatecznie zmniejszono.

Niestety, do skazania naukowców przyczynili się rektorzy uczelni wyższych Krakowa: F. Walter, T. Marchlewski (rektor i prorektor UJ), S. Skowron (dziekan Wydziału Lekarskiego UJ), W. Goetel, I.R. Stella-Sawicki (rektor i prorektor Akademii Górniczej), Zygmunt Sarna (rektor Akademii Handlowej), Adam Krzyżanowski (dyr. Wyższej Szkoły Nauk Społecznych), potępiający swoich kolegów za działalność niepodległościową.

O procesie informują liczne opracowania historyczne oraz tablica na ul. Senackiej 3, o czym pamiętają krakowianie (lecz nie rektorzy) w rocznicę procesu. Rektor UJ przed laty objaśniał mi, że UJ obchodzi Akademicki Dzień Pamięci 6 listopada. Ale to jest rocznica haniebnej niemieckiej Sonderaktion Krakau, a nie haniebnej postawy rektorów w procesie krakowskim, którą wykazali m.in. ocaleni więźniowie KL Sachsenhausen: Adam Krzyżanowski, Teodor Marchlewski, Stanisław Skowron, Izydor Roman Stella-Sawicki, Franciszek Walter, i to m.in. wobec współwięźnia tego obozu Karola Starmacha.

Ofiary z KL Sachsenhausen pozostały w pamięci, ale pamięć o postawie akademików w procesie krakowskim została wymazana. Sądownie wyroki z procesu 1947 roku unieważniono w 1992 roku, ale niegodziwej postawy rektorów nie można unieważniać. Do szkół wprowadza się przedmiot Historia i Teraźniejszość, argumentując słusznie, że młodzi nie znają najnowszej historii. Ale kto oświeci polskie środowisko akademickie w zakresie historii, aby w teraźniejszości zachowywali się jak trzeba?

Tekst opublikowany w tygodniku Gazeta Polska 21 września 2022 r.

Rankingi miarą (nie)mocy akademickiej

Rankingi miarą (nie)mocy akademickiej

Na świecie jest ponad 30 tysięcy jednostek akademickich identyfikowanych przynajmniej w niektórych rankingach próbujących określić ich pozycję w świecie nauki. Rankingów takich jest wiele, zarówno krajowych, jak i światowych; stosują rozmaite metody i kryteria, stąd mają różne wyniki i są różnie oceniane. Jedno kryterium ich oceny wydaje się jednak stałe. Rektorzy uczelni za najbardziej wiarygodny uważają ten ranking, w których ich uczelnia umieszczona jest najwyżej. I trudno się temu dziwić.

Zabawa czy budowanie prestiżu

Niektórzy odnoszą się do rankingów lekceważąco, traktując je jako zabawę. Od początku tego wieku rankingi zyskują jednak spore uznanie i na ogół świat akademicki z niecierpliwością czeka na ogłoszenia ich wyników są one bowiem wskazówką dla potencjalnych studentów, którą uczelnię wybrać, dla absolwentów na której pracować, a dla ministrów którą warto wspierać, finansować.

Mimo zastrzeżeń, wątpliwości, co do kryteriów, dostępu do danych, mierzalności mocy akademickiej itp. rola rankingów w domenie akademickiej rośnie. Media rzadko zajmują się sprawami akademickimi, ale o miejscach jakie uczelnie zajmują w rankingach, informują szeroko. Bo to rankingi decydują (choćby tylko lokalnie) o prestiżu uczelni.

Rankingi krajowe i światowe

W Polsce najpopularniejszy w ostatnich latach jest ranking „Perspektyw”, choć już przed 30 laty ranking najlepszych polskich szkół wyższych ogłaszał tygodnik „Wprost” a potem też „Polityka” oraz „Rzeczpospolita”. Ranking „Perspektyw” uważany jest obecnie za najbardziej reprezentatywny, oparty na wielu kryteriach, wśród których najwyżej oceniane są: potencjał naukowy i efektywność naukowa (pozyskiwanie środków finansowych, stopnie i tytuły naukowe, uprawnienia do ich nadawania, publikacje, cytowania ), umiędzynarodowienie (liczba studentów zagranicznych, programów studiów w językach obcych, pracowników zagranicznych, publikacji z naukowcami zagranicznymi), prestiż (oceniany przez kadry akademickie, uznanie międzynarodowe, miejsce w rankingach światowych),  ekonomiczne losy absolwentów , innowacyjność ( patenty ), warunki kształcenia (dostępność kadry, akredytacje)  

Od lat w tych rankingach najwyżej plasują się: Uniwersytet Warszawski i Jagielloński, co jakiś czas zamieniające się pierwszym miejscem, choć w rankingu rozdzielonym na grupy kryteriów uczelnie te dominują według prestiżu, potencjału naukowego, czy warunków kształcenia, ale według umiędzynarodowienia w tegorocznym rankingu przoduje Akademia Ekonomiczno-Humanistyczna w Warszawie, publikacji – Uniwersytet Opolski, efektywności naukowej- Uniwersytet Medyczny w Łodzi, wynalazczości – Politechnika Gdańska a absolwent na rynku pracy ma najlepiej po SGH

To spore zaskoczenie i sporo wątpliwości, bo publikacje czy umiędzynarodowienie winny mieć ogromny wpływ na prestiż uczelni a w rankingu tak nie jest.

Wśród uczelni niepublicznych dominuje Akademia Leona Koźmińskiego w Warszawie

Oprócz ogólnego rankingu podawane są miejsca uczelni z podziałem według typów uczelni tj. techniczne, medyczne, ekonomiczne, rolnicze, pedagogiczne, AWFy,. co może ułatwiać decyzje odnośnie wyboru uczelni.

Wśród rankingów światowych szczególnym uznaniem cieszy się ranking szanghajski (Academic Ranking of World Universities) ogłaszany w sierpniu od 2003 r ale i do niego są zarzuty, że zbyt preferuje laureatów Nobla czy publikacje w czasopiśmie Nature.

Dokładne miejsce w tym rankingu znane jest tylko w przypadku 100 najlepszych uczelni, natomiast pozostałe miejsca podawane są w przybliżeniu, w grupach liczących 50 -100 placówek

Ostatnio ogłaszany jest też ranking dziedzinowy co daje szanse na porównywanie uczelni w danej specjalności. W końcu uczelnia może mieć różną moc w różnych dziedzinach.

Od kilkunastu lat czasopismo „Times Higher Education” przygotowuje brytyjski ranking, krytykowany za korzystanie z niekompletnych baz danych i preferowanie prac pisanych w języku angielskim, co się odbija niekorzystanie pozycjonowaniu uczelni, szczególnie w naukach humanistycznych. Przed kilku laty odseparował się od niego inny brytyjski ranking  -uważany za prestiżowy -QS World University Rankings, w którym pozycja uczelni zależy od kilku czynników: przede wszystkim od opinii wykładowców, publikacji naukowych, stosunku liczby wykładowców do studentów i liczby studentów zagranicznych.. W tym rankingu klasyfikowanych jest ok. 1500 uczelni z całego świata.

Niemal wszystkie instytucje akademickie- ponad 30 tys.- obejmuje natomiast hiszpański ranking „webometryczny” (Webometrics Ranking of World Universities)) uwzględniający obecność instytucji akademickich i badawczych w internecie i promowanie otwartego dostępu do publikacji wyników naukowych.

Powód do dumy czy zadumy

Wszelkie rankingi odsłaniają słabość polskich uczelni, także tych z największą ilością profesorów i doktorów habilitowanych. Nawet najlepsze nasze uczelnie są w niemocy, jak się je porówna z uczelniami światowymi. Rankingi nie uwzględniają liczby profesorów prezydenckich/belwederskich, a tym bardziej doktorów habilitowanych, bo te kategorie ‘naukowe’ na ogół nie są znane w innych systemach akademickich. Stosowanie innych kryteriów określania mocy naukowej pokazuje, że można być mocarstwem, jeśli chodzi o liczbę naukowców tak utytułowanych, przejawiać niemoc naukową.

Najlepsze polskie uczelnie – tradycyjnie Uniwersytet Warszawski i Jagielloński – zwykle plasują się w 5 setce najlepszych uczelni światowych (ranking szanghajski) czasem trafiając do 4 setki, ale na tak dalekich pozycjach rankingi nie są zbyt precyzyjne. Określanie mianem sukcesu awansowanie uczelni np. o 50 miejsc w którejś tam setce rankingu jest bezpodstawne, jako że dystans naszych nawet najlepszych uczelni od pierwszej setki rankingu jest niemal kosmiczny. I powinien skłaniać do zadumy.

A jakie proponuje się remedia na poprawę prestiżu?.Zwykle jakieś fortele. Ponieważ rankingi preferują raczej wielkie uczelnie, nieraz postulowano, aby nasze uczelnie po prostu łączyć w wielkie molochy. Co prawda poziom nauki i nauczania niekoniecznie się wtedy polepszy, ale za to pozycja w rankingach się podniesie. Rzecz jasna można by zatrudniać na etatach noblistów, których obecność wpływa znacznie na punktację rankingową, ale noblistów naukowych nam brakuje, a jakoś do tej pory uczelnie nie zatrudniły Lecha Wałęsy, w końcu pokojowego noblisty, choć bez matury, ale z wielką ilością doktoratów honorowych. Tych naprawdę naukowych noblistów nie możemy się doczekać, bo czy ktoś o takim potencjale miałby szanse na sukces w systemie trwającej dziesiątki już lat negatywnej selekcji kadr?

Ponieważ rankingi międzynarodowe wysoko punktują poziom umiędzynarodowienia studiów niektóre uczelnie (ostatnio UAM) likwidują limity przyjęć dla obcokrajowców. Zwykle są to u nas Ukraińcy i w mniejszym stopniu Białorusini.

Niestety i takie preferencje nie za wiele się zdają i np. UAM w ostatnim rankingu QS World University Rankings został uwzględniony, ale w odległej 8-10 setce, razem m.in. z uczelniami Bangladeszu.  Widocznie polityka równościowa i skoncentrowanie się na orientacjach seksualnych, przy lekceważeniu orientacji intelektualnych w nauce najważniejszych, prowadzi do równania w dół, a nie w górę. I żadne fortele poprawy ich rankingowej sytuacji nie są skuteczne.

Niestety rektorzy -co gorsza przy pomocy mediów – wprowadzają w błąd polskich podatników finansujących polskie uczelnie, co do sukcesów tychże w skali międzynarodowej. Co prawda w wyżej wymienionym rankingu zidentyfikowano aż 19 (więcej niż dotychczas) wśród ponad tysiąca uczelni z całego świata. Jest to jednak tylko kilka procent polskich uczelni z nazwy wyższych, a i te najlepsze plasują się na pozycjach zajmowanych także przez wiele uczelni tzw. trzeciego świata. Od naszych najlepszych UW i UJ wyżej sklasyfikowano uczelnie m.in. Chile, Kazachstanu, Tajlandii, Kataru, Kolumbii, Brunei, Białorusi.

Określenie mocy uczelni, w takim czy innym rankingu, jest wysoce niedoskonałe i pozycje zajmowane przez uczelnie zawsze są dyskusyjne, a nawet mogą budzić zdziwienie, ale jednak uczelnie uważane od lat za bardzo dobre zajmują pozycje zwykle w pierwszej setce, niezależnie od kryteriów rankingowych. Jeśli uczelnie plasują się w różnych rankingach na odległych pozycjach to jednak uzasadniony jest wniosek, że są słabe, w niemocy.

Ranking „webometryczny” pokazuje także nasze szkoły niepubliczne oraz wiele publicznych, na bardzo odległych pozycjach, na ogół w przedziale 20-30 tysięcznym. I takie jest też odczucie społeczne wartości tych uczelni z nazwy wyższych, którą to nazwę zawdzięczają odpowiedniej ilości profesorów i doktorów habilitowanych. Ta ilość nie ma jednak większego znaczenia dla pozycji w rankingach międzynarodowych, bo w nich nasze tytuły i stopnie naukowe nie są brane pod uwagę.

Rektorzy i media podnoszący rzekome sukcesy polskich uczelnie zdają się jednak bezwarunkowo uznawać rankingi za doskonałe narzędzie do określania poziomu uczelni i do jej promocji uczelni, nawet gdy ta moc jest podobna do uczelni biednych krajów, niezbyt znanych w nauce. Ale rzecz jasna o tym taktownie nie mówią i nie piszą. Na ogół polskie uczelnie i ich uczeni są słabo znani w świecie, z wyjątkiem nielicznych, i to głównie w dziedzinach „twardej” jak mówimy nauki.

Najnowszy ranking szanghajski

W lipcu tego roku ogłoszono ranking szanghajski w rozbiciu na dziedziny naukowe. Ten wygląda nieco bardziej pozytywnie, bo fizyka Uniwersytetu Warszawskiego znalazła się w pierwszej światowej setce (51-75) co jest sukcesem, powodem do zadowolenia, matematykę UW ulokowano na pozycji 101-150 a UJ na pozycji 150-200. W dziedzinie weterynarii w drugiej setce jest SGGW, podobnie jak UJ w dziedzinie zdrowia publicznego.

Ale już nauki o ziemi, podobnie jak informatyka, telekomunikacja czy górnictwo (i wiele innych) z żadnej polskiej uczelni nie zmieściły się w pierwszej 500 uczelni. Co prawda w rankingu, w którym uwzględniono ponad 1,8 tys. uczelni z 96 krajów, odnotowano 25 polskich uczelni (na ok. 350 funkcjonujących obecnie w domenie akademickiej) w 28 dyscyplinach (czyli w połowie dyscyplin uwzględnianych w rankingu), ale to chyba nie powinno nas satysfakcjonować. Nie jest to świadectwo prestiżu polskich uczelni

15 sierpnia, jak co roku, ogłoszono wykaz 1000 najlepszych uczelni świata, ujęty w ogólnym rankingu szanghajskim [2022 Academic Ranking of World Universities] uważanym za najbardziej prestiżowy. Czołową dziesiątkę rankingu stanowią:Harvard University,Stanford University, University of Cambridge, Massachusetts Institute of Technology (MIT), University of California, Berkeley, Princeton University,Columbia University, California Institute of Technology, University of Oxford, University of Chicago

W tym rankingu znalazło się 11 polskich uczelni, ale tylko dwie – UJ i UW w piątej setce, a pozostałe w drugiej połowie rankingu: Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie (w siódmej setce), Politechnika Gdańska, Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego i Uniwersytet Medyczny im. Piastów Śląskich we Wrocławiu (dziewiąta setka). a w dziesiątej setce: Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Warszawski Uniwersytet Medyczny, Uniwersytet im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, Politechnika Warszawska i Politechnika Wrocławska.

Wśród tych 1000 uczelni tylko w rankingu z 2018 roku było więcej, bo 12 uczelni polskich, ale przed rokiem 2017 r. na ogół pojawiały się tylko dwie – UJ i UW (często w IV setce) a dwukrotnie (r. 2003 i 2005] także Uniwersytet Wrocławski, co mogło być wynikiem niedostatków bazy danych o uczelniach uwzględnianych w rankingu.

Trudno zatem mówić o poprawie notowań polskich uczelni jako o skutku reform naszego szkolnictwa wyższego. Miejsca, tych notowanych najlepszych polskich uczelni, są wciąż dalekie, jak wielu uczelni krajów trzeciego świata.

W rankingu szanghajskim uwzględniono m.in. 190 uczelni amerykańskich, 112 chińskich, 46 niemieckich, 36 japońskich. Z 26 odnotowanych uczelni hiszpańskich 7 ma wyższe miejsca od naszych najlepszych, z 37 uczelni z Włoch wyższe notowanie ma 12. Z małej Holandii uwzględniono 13 uczelni z czego 12 wyżej notowanych od naszych najlepszych a 4 z nich w pierwszej setce, z Danii tylko 6 uczelni, ale 5 wyżej notowanych, w tym 2 w pierwszej setce, z Czech tylko 4, ale za to jedna w trzeciej setce.

Nadal nie ma powodów do zadowolenia

Czy takie pozycje naszych uczelni w rankingu światowym mogą stanowić powód do zadowolenia, jakie wyraża po jego ogłoszeniu wielu rektorów, i media?

Włosi ze swojej domeny akademickiej, o niebo lepiej notowanej w rankingach, nie są zadowoleni i widzą inne niż finansowe przyczyny tego stanu rzeczy. Do nauki trafiają bowiem nie najlepsi merytorycznie, tylko najlepiej ustawieni socjologicznie, w ramach fikcyjnych konkursów. Podobnie zresztą jak u nas. Przy czym u nas jest to standard, a Włosi wszczęli operację „Universita bandita” aby ten proceder zlikwidować.Ustawiacze konkursów we Włoszech kierowani są na ławy sądowe, u nas na piedestały.

Mimo wielu reform, ogromnego wzrostu ilościowego uczelni, utytułowanych naukowców, znakomitego polepszenia infrastruktury uczelnianej, z nieruchomościami na poziomie europejskim, o czym można było tylko marzyć w PRL, nasze uczelnie wypadają słabo, nie tylko na tle potęg naukowych. Szkoda, że w rankingach nie pokazuje się wielkości budżetów uczelni. Nasze uczelnie, co prawda, mają budżety znikome w porównaniu z uczelniami amerykańskimi, ale chyba większe od wielu uczelni trzeciego świata zajmujących podobne, a nawet lepsze miejsca od naszych najlepszych uczelni. Naszą ambicją winno być osiąganie poziomu porównywalnego choćby z uczelniami hiszpańskimi czy włoskimi, ale te w rankingach biją nasze na głowę, choć jeszcze w PRL tego tak się nie odczuwało (nie było jednak takich rankingów). Nie da się wytłumaczyć niemocy polskich uczelni tylko niedofinansowaniem. Nakłady są ważne, ale np. arabski King Abdullah University of Science and Technology ma nakłady podobne jak uczelnie z pierwszej dziesiątki rankingu, a znajduje się w 3 jego setce.

Co więcej, obecny poziom finansowania nauki w Polsce jest wielokrotnie większy niż w PRL, bo wtedy badania prowadziło się na ogół przy kiepskich pensjach, no może z dodatkiem na skromne diety wyjazdowe. Gdy zagraniczni naukowcy pytali mnie o finansowanie projektów badawczych, nie wiedziałem o co chodzi, bo badania realizowało się w ramach własnych pomysłów, w murach skromnych uczelni, nie zawsze mając gdzie mieszkać i gdzie podziać publikacje, które organizowało się w ramach wymiany międzynarodowej i np. za honoraria autorskie.

Gdy zagranicznych naukowców, czy studentów informowałem, że zarabiam kilkanaście dolarów, sądzili, że to na dzień, bo kto by sądził, że na miesiąc! A wyniki jednak były, nie takie jednak jakie mogły być przy takim jak obecnie finansowaniu (pensje jednak powyżej 1000 dol., finansowane projekty, wyjazdy zagraniczne), znane także na Zachodzie, a w ramach wymiany zagranicznej można było dysponować sporymi biblioteczkami, nie gorszymi od kolegów z Zachodu. A obecnie literaturą zagraniczną zainteresowanie jest słabe lub żadne, także bibliotek „naukowych”.

Za PRLu poziom w wielu dyscyplinach zapewne nie był gorszy od dzisiejszego, a może i lepszy (szczególnie w dziedzinach „twardych”) i na tle np. naukowców włoskich czy hiszpańskich wypadaliśmy nieźle. Raczej mamy regres, a nie postęp, mimo lepszych (choć nadal niezadowalających) ekonomicznych warunków pracy naukowej w kraju, a i o niebo lepszych możliwości współpracy zagranicznej. Rzecz w tym, że zapomina się, iż naukę tworzą uczeni, a nie mury. Skutków długotrwałej negatywnej selekcji kadr naukowych nie są w stanie zrekompensować piękne, lecz kosztowne w utrzymaniu nieruchomości.

Wadliwy system, polegający na zdobywaniu stopni i tytułów, przy nikłym zainteresowaniu zdobywaniem należytej wiedzy i odkrywania prawdy, prowadzi na manowce. Podejmuje się bezpieczne tematy, które zapewnią stopnie, tytuły, unikając tematów niewygodnych dla baronów akademickich i dla ideologów trzymających kasę. Eliminacja z systemu pasjonatów i nonkonformistów jest faktem. Oportuniści i konformiści, miłośnicy wysokich zarobków, nie zapewniają poziomu. Nie tylko jesteśmy słabi w międzynarodowych rankingach, ale i przydatność naukowców uczelnianych dla gospodarki i społeczeństwa jest niezadowalająca. Niestety społeczność akademicka i nie tylko akademicka oraz decydenci wykazują słabe zainteresowanie plagami degradującymi domenę akademicką. Jeśli nie ma monitoringu plag to nie wiadomo jak im zaradzić. Szokujące jest zadowolenie i określanie mianem sukcesu kiepskich wyników naszych uczelni w rankingach światowych. Taki stan rzeczy nie rokuje poprawy polskiej domeny akademickiej i jej przydatności dla rozwoju Polski.

Tekst opublikowany w Kurierze WNET we wrześniu 2022 r.

Etyczna droga jagiellońskiej wszechnicy: od Wojtyły do Hartmana

Etyczna droga jagiellońskiej wszechnicy:

od Wojtyły do Hartmana

Na krakowskich Plantach można obejrzeć wystawę pt. „Jan Paweł II – Małopolanin wszech czasów”. Jedna z plansz przypomina, że Karol Wojtyła od 1953 roku wykładał etykę na UJ. Pozostawił po sobie kod etyczny nie do zaakceptowania w komunistycznej Polsce. Wydział Teologiczny UJ wkrótce zlikwidowano, niszcząc fundamenty, na których jagiellońska wszechnica była posadowiona od wieków.

Nastały czasy postępu, zastępowania wolności nauki przez ideologię czerwonej dyktatury. Co prawda po odwilży pojawiała się na UJ Izydora Dąmbska ze znaną potęgą smaku, choć „to wcale nie wymagało wielkiego charakteru” – jak nas przekonywał Zbigniew Herbert. Ale charakter trzeba było mieć, aby się nie zgadzać na zło. Wkrótce noc generała całkiem spowiła jagiellońską wszechnicę ciemnościami, w których rozprawiano się z negatywnie wpływającymi na młodzież etyką zagrażającą sile przewodniej.

Ciemności nie rozproszył ani siły przewodniej nie pozbawił upadek komunizmu, bo transformacja otworzyła szeroką drogę dla lewackiego marszu przez uniwersytety, i na UJ pojawił się Jan Hartman, najgłośniejszy chyba obecnie etyk życia codziennego. Jako mistrz etyczny, swoimi bluzgami na wszystko, co wiąże się z cywilizacją chrześcijańską, wpływa pozytywnie (?) na młodzież, która radośnie bluzga w marszach przed murami jagiellońskiej wszechnicy. To jest sprawa smaku, a mistrz Hartman i jego uczniowie mają taki smak. Cierpiącym na deficyt charakteru – o innym co prawda smaku – nawet do głowy nie przychodzi, aby takiego profesora przenieść w stan nieszkodliwości dla naszej cywilizacji. Areopag jagielloński utworzył nawet dział zabezpieczenia lewackiego marszu i równania do barbarii, a nieodległa księgarnia naukowa, na swej jagiellońskiej witrynie, promuje idee Hartmana i jemu podobnych. Byłoby społecznie pożądane wystawienie na Plantach – od Franciszkańskiej 3 do Gołębiej 22 – etycznej drogi jagiellońskiej wszechnicy obrazującej jej staczanie się: „Od Karola Wojtyły do Jana Hartmana – wykładowców etyki na Uniwersytecie Jagiellońskim”.

Tekst opublikowany we tygodniku Gazeta Polska 14 września 2022 r.